|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eirene
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 21:36, 03 Maj 2012 Temat postu: (NZ) Boska Hipiska (10+) (1/ok. 10) |
|
|
Znacie to dziwne uczucie przed skokiem w głęboką przepaść? Nie? Ja też nie znałam tego uczucia aż do dzisiaj. Właśnie goni mnie jakaś maszkara, nikt tego nie widzi, a ja stoję nad ponad 100 metrową otchłanią.
Może ciocia miała rację- czekolada szkodzi mi na głowę. Możliwe, że uważasz mnie za wariatkę i tak szczerze nie mam nic przeciwko. Bo czy ja jestem normalna? Nie zdaje mi się.
Zaczniemy może od tego: nazywam się Hope Stewart, mam 12 lat i niezłego świra. Tak jak wszyscy w mojej rodzinie składającej się ze mnie, mojego taty Chrisa i cioci Janet. Mój tatuś jest linoskoczkiem w cyrku „Renoma”, a ciocia jest… no trudno powiedzieć. Wczoraj była recepcjonistką, przedwczoraj mechanikiem, a jeszcze wcześniej piosenkarką uliczną. Oto nasze bardzo zżyte trio dziwaków: ojciec cyrkowiec, córka hipiska, ciotka- lepiej nie mówić tego głośno. No okej- większa świruska niż ja i tata razem wzięci. Ale to nie ona widzi jak nauczyciel wychowania fizycznego zmienia się w… ogra? Nie! Ma jedno oko, więc to cyklop. Aha to wszystko jasne. Co?! Boże ratuj mnie przed potworem! Co robić?! Właśnie w tej chwili pędzi na mnie z prędkością dźwięku największy pasztet jakiego w życiu widziałam (mieszkam w cyrku- chyba już wszystko widziałam), stoję na skraju przepaści, a w dodatku za godzinę mam kartkówkę z biologii. To chyba najgorszy dzień w moim życiu. Jest nawet gorszy od tego kiedy dzieciaki z „dobrych domów” postanowiły dla jaj powiesić moją ukochaną (i jedyną) lalkę na drzewie. Było to jakieś pięć lat temu i dalej mam łzy w oczach, kiedy słyszałam wszędzie ten szyderczy rechot tych lalusiowatych gogusiów.
Dobra, wracając do tematu: ratunku! Za siedem sekund zostanę zepchnięta przez cyklopa to tej cholernej bezdenii, więc jak nie zabije mnie ta siła uderzenia to spotkanie trzeciego stopnia z nawierzchnią asfaltową napewno załatwi mnie na cacy. Zostało jeszcze pięć sekund mojego życia, cztery, trzy, dwa… Spanikowałam. Sama skoczyłam. Świst powietrza zagłuszył wszystkie inne dźwięki: szum przejeżdżających setek samochodów w dole, wrzaski dzieciaków z mojej szkoły u góry. Nagle poczułam jak czyjeś silne ręce łapią mnie w pasie. Ktoś mnie złapał. Tylko dlaczego cały czas słyszę świst w uszach? Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że…. lecę na koniu? Już nigdy nie tknę czekolady. Zamnęłam oczy i postanowiłam ich już nigdy nie otwierać. Leciałam tak z pół godziny. I dopiero, gdy koń wylądował lekko rozwarłam powieki. Byłam na jakimś wzgórzu, koło wysokiego drzewa.
- Sprawiłabyś mi wielką przyjemność schodząc wreszcie z tego pegaza. Chcę go jak najszybciej oddać do stajni, bo jak widzisz nie przepadam za końmi- one też za mną nie przepadają. Więc złaź wreszcie.- usłyszałam jakiś głos. Odwróciłam się i ujrzałam chłopaka, który patrzył na mnie TYM wzrokiem (czytaj: jak na wariatkę). Nie lubię, gdy ktoś mnie ocenia po wyglądzie i od razu uważa, że jestem nienormalna. Dopiero, kiedy mnie pozna ma prawo uważać, że jestem kompletnie walnięta.
-A ty sprawiłbyś mi ogromną przyjemność zakładając jakiś worek na tą twarz, bo wyglądasz jak…- no właśnie wygladał bosko. Czarne włosy, czarne oczy i oliwkowa cera. Wyższy ode mnie i jestem pewna, że starszy o parę lat, szczupły i te niesamowite oczy. Doooooobra, trochę się zamyśliłam- jak Taylor Lautner!
-Łał, naprawdę czuję się urażony twoimi słowami- widocznie kpił sobie ze mnie.- To największy pojazd jaki w życiu słyszałem.
-Nie mogłam powiedzieć nic inteligentnego, bo byś mnie nie zrozumiał. Jesteś za tępy na pojazdy wyższych lotów.-Nic nie odpowiedział. Może się obraził? No, chyba tak. Ale to moja wina, że obrażam chłopaków, którzy mi się podobają? No raczej napewno tak. Trudno. Na świecie jest pełno chłopaków o tak gęstych, czarnych włosach i niewyobrażalnie pięknych oczach. O skórze tak ciemną jak mają tylko południowi Europejczycy. O tak smukłych palcach i słodko lekko odstających uszach. Okeeej, to co powiedziałam jest dziwne. On jest jedyny w swoim rodzaju- więc ma napewno dziewczynę. Pewnie to pomponiara o blond włosach i śnieżnobiałych zębach.
Ten cud-chłopak wziął cugle konia, czy tam pegaza jak on tak nazwał to piękne zwierzę. Nie wiem co on ma do koni. To bardzo piękne zwierzęta. Uwielbam jeździć na nich i wyobrażać sobie, że to ja występuję na arenie i to dla mnie publiczność bije brawo. Bardzo chcę zostać cyrkowcem. Ale tata tego nie chce. On bardzo pragnie, abym została normalnym członkiem społeczeństwa, czyli na przykład lekarzem. Nie wyobrażam siebie w kiltlu czy jak to tam się nazywa i używam tych przedziwnych nazw. Nawet nie dam rady ich przeczytać. To trudne dla zwykłego człowieka, a co dopiero człowieka z dysleksją. I ADHD. Nie wytrzymałabym czytając takie wyrazy jak kwas atecylosali…? YYYY dobra nie wiecie o co chodzi.
Chociaż gdybym była lekarzem może przypadkiem trafiłby na oddział przystojny brunet o interesujących oczach. Uratowałabym mu życie tak jak on kiedyś mi. I byśmy się całowali…. Halo! Tu ziemia do Hope! Masz dwanaście lat właśnie leciałaś pegazem w ramionach naj chłopaka w świecie uciekając przed okropnym nauczycielem w-f zmieniającego się w 3-metrowego cyklopa o jednym oku. Czy to nie dziwne??? No taaak. Ten cyklop założył skarpetki do sandałów. To jest dziwne. A jeszcze dziwniejsze jest to, że właśnie obraziłam mojego wybawiciela. Postanowiłam się choć trochę zrehabilitować w jego oczach.
-Yyyyyy…. Dzięki, nooooo zaaa tooo teeen…- Język zaczął mi się plątać jak zwykle, gdy jestem w obecności ładnego chłopaka…
- Co jak co, ale na pewno nie jest córką Apollina.-powiedział chyba do siebie. I kto tu jest wariatem.
- Jestem córką Chrisa Stewarta, a nie Apollina i nie mam pojęcia o czym mówisz.- powiedziałam głośno i wyraźnie. Musiałam się opanować.
- Nie ważne, dowiesz się jak będziemy na miejscu. Tam dostaniesz odpowiedzi na wszystkie pytania.- powiedział rzeczowym tonem. Widać, że mnie nie lubi, a ja chcę, by mnie polubił. Dobra! Dam radę.
-Okej, przepraszam, że cię przezwałam i szczerze dziękuję za uratowanie mi mojego marnego życia. Czy dalej będziesz mnie traktował jak persona non grata?
-Scuse accettate.- wymamrotał.
- Co to znaczy?- Nic nie zrozumiałam co powiedział.
-Że zadajesz za dużo pytań.- Usmiechnął się delikatnie do mnie. Więc przeprosiny przyjętę. Odwzajeminiłam uśmiech i ruszyłam za nim w stronę domków ułożonych w prostokąt.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Aguniaa
Apollo w spodenkach
Dołączył: 04 Gru 2011
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 11:13, 04 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Ciekawe. Ten chłopak to Nico? Czekam na dalszy ciąg.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eirene
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 16:40, 04 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Kiedy dotarliśmy do miejsca, na które mój wybawca mówił Wielki Dom rozejrzałam się dookoła. W trakcie krótkiej rozmowy, którą przeprowadziłam z Nico, bo tak nazywał się największy przystojniak jakiego kiedykolwiek widziałam na swoje oczy, dowiedziałam się, że:
1. Jestem herosem, czyli moja matka była grecką boginią;
2. Znajduję się w Obozie Herosów, miejscu w którym szkoli się herosów;
3. Mam przed soba dziecko pana umarłych;
4. Bogowie greccy istnieją;
5. Żyją pomiędzy nami;
6. Istnieją również potwory takie jak mój nauczyciel z w-f;
7. Wyglądam jak jakaś poprzednia Wyrocznia (to w odpowiedzi na Taylora Lautnera- tylko co to jest ta Wyrocznia?);
8. Nico ma naprawdę ładny śmiech;
9. Zakochałam się po uszy co jest całkiem nie w moim stylu.
To i tak więcej informacji niż to co dowiedziałam się z lekcyj biologii w ciągu roku. Czułam zamęt w głowie, chciałam sie położyć i zasnąć. Potem obudziłabym się w swoim hamaku, wstałabym, założyłabym moją ulubioną sukienkę i jak zwykle spóźniłabym się do szkoły. Następnie David McKinley zacząłby mówić: Ojej, Hope jaka ty jesteś ładna, jakie masz ładne oczy, jakie seksowne usta, jakie piękne karmelowe włosy. Ja lubię karmel, wiesz? A wiesz, kto lubi jeszcze karmel? Mój wujek robi bardzo dobry karmel. Coś czuję, że jestem najmniej popularną dziewczyną w szkole nie tylko z powodu mojej dziwaczności, ale głównie z powodu tego czuba, który kręci się koło mnie. Bo przecież David to największy frajer jakiego świat widział. Nagle zostałabym oblana zimnym napojem owocowym przez Mortimera. I jak zwykle wylądowałabym u dyrektora za nieprzestrzeganie zasad higieny osobistej. Nienawidzę dyrektora naszej głupiej szkoły. Jasne, że nie nakabluje na Mortimera Possible, ponieważ jest on synem jednego z fundatorów szkoły. Ten Mortimer to zło w czystej postaci. Blondyn, idealnie białe zęby, włosy na żelu i „wzorowy” uczeń. Nie rozumiem jak można odznaczyć takiego chłopaka. Wyżywa się na wszystkich, pije, pali i jest fanem Hanny Montany. Podobno słucha też Justina Biebera, ale to chyba czczy wymysł wyobraźni tych pomponiar. Sama chciałam być cheerleaderką, lecz naraziłam się im swoją innością. Fakt, noszę ciuchy z lumpeksu, ubieram się w stylu hipisowskim, nie wiążę włosów w kucyka, noszę pacyfę no i jestem hipiską. Ale to nie powód, by wykluczać mnie z drużyny. Jestem gibka, ciocia twierdzi nawet, że oprócz piątej klepki nie mam także kręgosłupa. Nagle zatęskniłam za całym tym marasem. Za tatą, ciocią, głupią szkołą, za Sweeneyem- prawie moim kucykiem.
-Co się stało?- Nico spojrzał na mnie.- Strasznie zbladłaś.
- Nieeee, to tylko gra świateł nie przejmuj się tym.- powiedziałam z trudem opanowując drżenie głosu. Tak bardzo chcę do taty!
-Słuchaj każdy z nas tutaj przez to przechodził, więc nie wstydź się. Powiedz o co chodzi.- Czarował mnie swoim pięknym głosem. On jest chyba jedyną dobrą rzeczą, która mi się dzisiaj przytrafiła. Nawet chciałam mu zaufać i powiedzieć, że zaraz albo zemdleję albo się zerzygam od tego wszystkiego, ale coś mnie powstrzymywało. Wiedziałam, że muszę być silna. Mój szósty zmysł podpowiadał mi, że nadchodzi coś gorszego.
-Chodzi o to, że moja rodzina pewnie się o mnie martwi. No bo przecież wyskoczyłam z 50. Piętra, a ciała dalej nie znaleziono.- Kłamałam jak z nut. Bo czy tata czy ciocia martwili się, gdy znikałam na dzień czy dwa. No ale jakby nie było skoczyłam z wieżowca. Pewnie teraz policjanci pukają do naszego baraku i wołają ojca. Rzeczowo i bez emocji. Ciocia płacze, ojciec już się nie uśmiecha. Koniec. Hope Stewart nie żyje. A ciała nigdy nie znaleziono. Nie mieliśmy okazji nawet sie pożegnać. – Mogę zadzwonić do taty?
- Wiesz to trochę sprzeczne z naszym regulaminem. Bo widzisz właśnie przez telefony czy internet potwory nas znajdują. Życie herosa jest niebezpieczne same w sobie. Dlatego wszyscy herosi, którzy ukończyli 12 lat zostają sprowadzani tutaj- do Obozu Herosów.- wyjaśnił mi. Jak on umie ładnie wygląd…. wyjaśniać znaczy się.
-Poczekaj. Tutaj masz na myśli…- Właśnie zorientowałam sie, że nie mam pojęcia, gdzie właściwie jestem. Teren pagórkowaty. Lasy dookoła. Usłyszałam szum. Jestem niedaleko oceanu. W pobliskich dolinkach rosły pola truskawek. Czyli obecnie znajduję się w… yyyy….. wiem! Miejscu, gdzie się hoduje truskawki.
- Słuchaj ja muszę już iść. Jak spotkasz Chejrona powiedz, że jesteś nowa, a on się tobą zajmie.-spojrzał na lśniący złoty zegarek i po prostu zniknął. Tak centralnie. Fajnie by było, gdyby mi powiedział kim jest ten Chejron. I wcale mi się nie podoba jego stosunek do mnie. Usiadłam na ziemi i wtuliłam głowę w kolana. Zamknęłam oczy i chciałam się obudzić. Żeby było jak dawniej. Żebym nie była jakimś tam herosem tylko tak jak zawsze Hope- zwykłą dziewczyną, bez matki i przyjaciół. Zwykła ofiara losu. I nic więcej. Nagle z moich żałosnych przemyśleń wyrwał mnie przeraźliwy śmiech. Okazało sie, że to tylko jakaś laska, tak około szesnasto- może siedemnastoletnia o azjatyckich rysach twarzy śmiała się w swojej grupie. Znowu się skuliłam. Przy takich dziewczynach najlepiej być niewidzialnym.
-Ej! Ty tam! Przynieś mi moją torebkę od Prady. Tylko jej nie zepsuj.- te słowa najwyraźniej były skierowane do mnie. Z doswiadczenia wiem, że nie należy ignorować takich dziewczyn. Okej, tylko gdzie ta torebka jest?
- A gdzie znajduje się ta twoja arcyważna torebka?- spytałam uniżenie. Ale pokora nie leży w mojej naturze.
-A jak myślisz, jaki numer domku reprezentuję?-wyraźnie czekała na odpowiedź. Nie mam szczęścia w tego typu zgadywankach. Dobra strzelam:
- Chyba numer 9?- to chyba raczej było pudło. Azjatka poczerwieniała ze złości, a osoby w jej otoczeniu znacznie pobladli. Wyglądało na to, że ją obraziłam. Dobra jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B.- I nie pójdę po żadną torebkę.
- Ależ oczywiście, że pójdziesz. Jestem z domku numer dziesięć. Torebka leży na moim łóżku, a łóżko jest podpisane: DREW. No, dalej idź, skarbie.- mówiła słodkim głosem. Nie wiem co się działo. W głowie mi huczało: przynieś torebkę, przynieś torebkę. Nogi same gnały do Dziesiątki.
- Tak jest, psze pani.- powiedziałam i odeszłam. Uległam jej czarowi. Aż do momentu dopóki nie zaczęła się ze mnie naśmiewać.
- Co za loser. Widzicie te szmaty. Pewnie babci ukradła lub zrobiła włamanie do szmatexu. A te włosy? W jej słowniku nie ma pewnie takiego pojęcia jak grzebień. To ma być dziecko kwiat? Rozumiem jakby miała ciuchy z H&M czy innego markowego butiku.-mówiła swym przesłodzonym głosikiem. Rospuszczony bachor, pustak, solara, plastik najwyższej generacji. Tylko takie obelgi przychodziły mi do głowy. Jeśli chce mieć tą torebkę będzie ją miała. Ale będzie ją miała tak po mojemu. W głowie zaczął mi chodzić perfidny plan zemsty. Ogólnie jestem przeciw wojnom, ale przy takiej wojnie nic się nie stanie jak np. wybuch bomby atomowej. Chociaż Nico powiedział, że życie herosa to nie przelewki. Dobra, to nie wszczynamy wojny. Pokój wszystkim. Ale to później. Czas zająć się torebką. Z wrednym uśmiechem pobiegłam do skupiska domków. Dziesięć, szukaj numeru dziesięć… Prawdę mówiąc nie naszukałam się zbytnio. Dom dla chorych psychicznie lolitek. O kurczę, tam mieszkają także chłopcy. Jak można tak nisko upaść, aby mieszkać w różowym domku. Wnętrze okazało się jeszcze okropniejsze. Śmierdziało czymś tak, że bałam się oddychać, aby nie dostać ataku astmy czy czegoś takiego. Ledwo dyszałam, poszukałam wzrokiem łożka Drew. Jest! Ten taki najsłit w świecie. Leżała tam taka ładna torebka. Aż żal mi się jej zrobiło. Trudno. Już wyciągałam rękę po ten mały cud, kiedy nagle ktoś krzyknął na mnie:
- Nie ruszaj tego!- przestraszona szybko cofnęłam rękę i odwróciłam się. Za mną stał dość ładny chłopak. Brązowe włosy, ciemnoniebieskie oczy, szczupły.
- A to jakaś pułapka jak w „Pile”?- spróbowałam zażartować. Nie chcę, aby ktokolwiek myślał o mnie jako o złodziejce czy kimś podobnym.- Ta cała Drew mnie posłała po nią.-głową wskazałam na torebkę.
-A ty się jej słuchasz?- zapytał cicho. Wyglądał chyba na zastraszonego.
- To coś złego?-próbowałam coś z niego wycisnąć.- Bycie miłym jest złe?- udawałam zaskoczoną. Poczuł się zakłopotany. I dobrze. Lubię wprawiać innych w zakłopotanie.
- No, nie…- mówił powoli. I kurcze, gapił się na mnie dziwnym wzrokiem. Poczułam się trochę niezręcznie.- Z jakiego domku jesteś?
-Z domku na prerii, wiesz?- O co chodzi z tymi domkami?- Muszę pogadać z… Chejronem, tak?
- Jest na strzelnicy. Zaprowadzić cię?- chyba chciał być miły.
-Wybacz, ale mam misję do wypełnienia.- powiedziałam poważnym tonem.
-Aaaa… ta torebka… no, okej, ale jakbyś coś chciała to ja jestem tutaj. Znaczy się…ten tego… synem Afrodyty jestem, więc tu mieszkam, nie…- jąkał się bardziej niż ja przy tablicy.
-I nazywasz się???
-Mitchell jestem, ale możesz mówić Mitch jak chcesz chyba, że nie chcesz to wtedy ten, no…-aż mi się chłopaka żal zrobiło.
- Dobra, zaniosę torbę Jej Wieeelkiej Wysokości Królowej Wszystkiego Co Różowe, a potem zaprowadzisz mnie do Chejrona.- powiedziałam.
-Jasne, na mnie możesz liczyć!
-Nawet jeśli nie znasz mojego imienia?- Zamurowało go. I dobrze. Bynajmniej nic nie mówił. Wzięłam torbę i poleciałam do Drew. Na razie plan Zemsta: Torebka odłożony. Na zemstę zawsze jest czas. Z uśmiechem wręczyłam właścicielce jej własność. Potem spacerkiem poszłam nad jezioro, które zauważyłam w drodze do Dziesiątki. Usiadłam na piasku i obserwowałam dwojkę innych herosów, którzy pływali kajakiem. Z daleka widziałam, że to para. Chłopak robił wodne kwiaty, a dziewczyna głośno się śmiała z tego prezentu. Potem obydwoje wlecieli z głośnym pluskiem do wody. Taaak, Hope. Tak wyglądają osoby zakochane w sobie. Nawet nie myśl, że się spodobasz Nico. Takie dziewczyny jak ja nie mają chłopaków. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. Chciałam spać. Ułożyłam się wygodnie na piasku i zamknęłam oczy. Zaczęłam śnić.
Byłam gwiazdą. Tłumy wiwatowały. Weszłam na scenę. Zaczął się show. Tańczyłam na szarfie. Jedna z szarf za mocno okręciła mi się wokół kostki. Ale nic nie powstrzyma mnie od bycia tu. Bo tutaj istnieję.
Ale przestałam istnieć kiedy jakis pacan obudził mnie z najlepszego snu jaki kiedykolwiek miałam. A pacan nazywa się Mitchell.
-Czego chcesz?- zapytałam.
-Miałem cię zaprowadzić do Chejrona. -powiedział z zakłopotaniem. Przynajmniej się nie jąkał.
-Dobra, ale będziesz mnie nosił na rękach.- westchnęłam. Byłam tak zmęczona, że nawet nie wiem co powiedziałam. Zaniósł mnie do Wielkiego Domu. Naprawdę jestem zmęczona. Widzę centaura. Ale zaraz! No fakt. Jeśli bogowie istnieją to czemu nie centaury? Chociaż może ciągle ta czekolada mi szkodzi?
-Witaj w Obozie Herosów! Wiem, że to dla ciebie musi być wielkie przeżycie. Mitchell cię oprowadzi po Obozie. Spotkamy się na ognisku. Za niedługo pewnie zostaniesz uznana, czyli Twój boski rodzic uzna Cię za swoje dziecko.- powiedział Chejron. Jeśli mnie pamięć nie myli to ten co uczył Achillesa.
-Czyli obecnie nie istnieję dla mojej matki?- zadałam proste pytania. Chciałam odpowiedzi. Chejron milczał. To było odpowiedzią.
-Twoja matka z całą pewnością dba o ciebie.-pocieszał już pewnie niejednego herosa. Tak bardzo chciałam mu wierzyć.
- Dobra, załóżmy, że wierzę Panu. Mitch to idziemy?- powiedziałam zmęczonym głosem. To napewno skończy się depresją.
-Okej. A jak masz na imię?-Nareszcie o tym pomyślał.
-Hope.-Rzekłam krótko i zrezygnowana powlokłam się za synem Afrodyty. Jakoś nie interesowałam się tym o czym opowiadał mi Mitchell. Kiedy indziej byłabym podniecona tym wszystkim. Płonąca ścianka do wspinaczki, kajaki, strzelnica oraz wiele, wiele innych atrakcji. Po pewnym czasie mój przewodnik chyba zorientował się, że mam doła. Objął mnie ramieniem i przytulił. Może nie jest taką ofermą za jakiego go uważałam. I po raz pierwszy poczułam, że mogę mieć przyjaciela. Wtulona w jego ramiona zaczęłam cicho łkać. Nie pytał o powód mojego smutku. Sam pewnie też to kiedyś przeżył.
- Długo masz zamiar jeszcze płakać?-Powiedział bez odrobiny kpiny.-Spóźnimy się na ognisko.
- Ja wcale nie płaczę. Tylko coś wpadło mi do oka.- Odrzekłam mu. Uśmiechnął się i zaprowadził mnie na miejsce zbiórki.
Ognisko nie było wcale takie złe. Ale śpiewanie tych wszystkich piosenek przyprawiało mnie o mdłości. To dlatego, że słyszałam śpiew Drew. Kto normalny daje solówki takiemu głosowi. Nie żeby falszowała, ale miała tak piskliwy głos, że kiedy zostałam odprowadzona do domku Hermesa w głowie dalej słyszałam wibracje. I chyba ogłuchłam na lewe ucho.
-Nie ma tu za dużo miejsca, ponieważ przybyło dość dużo herosów jak ty- jeszcze nie uznanych.- powiedział jeden z chłopaków.-Ale na nasze szczęście za niedługo zostaniesz uznana. Trwa to tak do trzech dni.
-Jaki ty miły jesteś.- Odpowiedziałam. – Też się cieszę, że nie będę musiała mieszkać z takimi dupkami jak wy.- Dodałam. I mówiłam prawdę. W przeciągu godziny zdążyli już ukraść mi naszyjnik i bluzę, którą dostałam od jednej dziewczyny od Demeter. Nazywała się Christina i była jakoś tak dziwnie poukładana. Taka idealna. Nie sądzę bym mogła się z nią zaprzyjaźnić. Co najwyżej kolegować. Bo wyobrażacie sobie mnie osobę z nadpobudliwością, która ciągle wpada w kłopoty z taką osobą jaką jest Christina. Ona jest taka czysta. Ja nigdy bym się nie nauczyła nie brudzić ciuchów. Zawsze się poplamię.
Położyłam się na podłodze, gdzie była już położona karimata i przykryłam się kocykiem, który zwinął dla mnie Travis- jeden z grupowych Jedenastki. Drugim grupowym jest jego brat- Connor. Podobno nie są bliźniakami. Trochę trudno w to uwierzyć. Są prawie identyczni, z małą różnicą wzrostową.
- Kogo uszy bolą od pisków Drew?!- wykrzyczała jedna dziewczyna. Las rąk.
- Ej, a nie boicie się tej całej Drew?- spytałam trochę przestraszona. Mitchell się jej bał. Mnie też trochę bardzo przeraża.
-A, co boisz się jej?-Zakpił ktoś. Niepotrzebnie się odzywałam. Myśl! Nie chcę, aby wzięli mnie za tchórza.
- Boję się, że znowu zacznie śpiewać. To bardzo przeraża, nie?-Ufff…. Coś wymyśliłam. Cały domek wybuchnął śmiechem.
- No właśnie. Jeśli miałbym wybrać między słuchaniem śpiewu Drew, a walką z Kronosem, wolę aby mnie rąbnął tym sierpem.- Powiedział Travis lub Connor. W każdym razie ten niższy. Nagle zauważyłam mój ulubiony instrument w rogu pokoju. Keyboard. Ciocia Janet uczyła mnie kiedyś grać na tym cudzie.
- Ten keyboard działa?- spytałam się braci Hood.
- Zależy czy nam coś zagrasz czy nie?- uśmiechnął się wyższy.
- Jeden kawałek.- Odwzajemniłam uśmiech.- Lady GaGa, Bad Romance?
-Dajesz.
Włączyłam instrument i zaczęłam grać. Dwadzieścia par oczów gapiło się na mnie. Zamknęłam oczy, aby się nie stresować. Dalej nie pamiętam. Bo zaczęłam śpiewać. Kocham śpiewać, tak jak kocham ewolucje na szarfie. Kiedy skończyłam ostatnie nuty na keyboardzie wybuchły brawa.
- Łał, dam sobie rękę uciąć, że jesteś córką Apollina.- powiedział któryś z chłopaków. To chyba ten co obkleił całą ławkę dzieci Aresa. Tak, napewno on. Ma przecież rękę na temblaku i złamany nos.
- Mam nadzieję, że teraz ty będziesz śpiewać na ognisku, a nie Królowa Botoksu.
- Nigdy w życiu.- powiedziałam twardo. Wiem, jak to się skończy. Pomidorem na twarzy. Lub gorzej.
- Dlaczego?- ktoś się chyba zawiódł na mnie.
- Yyyyy…. Bo nie znam tych waszych piosenek.- Powiedziałam.- A ja bardzo wolno się uczę.- Szybko dodałam. Najprostsze kłamstwo jakie mi przyszło do mojej prostej głowy.
- Okej to w ramach pocieszenia zaśpiewaj nam jeszcze coś.- rzekli razem bracia Hood. I oni naprawdę nie są bliźniakami?!
- Nie ma sprawy.- zamyśliłam się na chwilę. Co by zaśpiewać? Coś co znają wszyscy.- Selena Gomez, Who Says?
*********************************************
Rano obudził mnie Freddie, ten od kleju w ławce Aresa. Po prostu kopnął w mniej szlachetną część pleców.
-Pobudka!- wykrzyczał wprost w moje biedne uszy, które poprzedniej nocy słuchały wycia Drew. Szybko się przebrałam w ciuchy, które wręczyli mi grupowi. Nic w moim stylu. Pomarańczowy T- shirt z logiem Obozu Herosów i starte i za duże o jakieś dwa rozmiary jeansy. Ale trudno. Sukienkę miałam brudną (jak zwykle!) i dziurawą. Nawet nie próbowałam rozczesać moich włosów. Po prostu szopa.
Śniadania nie umiałam przełknąć, ponieważ Freddie i Sara wygłupiali się. Przy tym stoliku nikt chyba nie był poważny. Patrząc na nich czuję się taka normalna.
Cały dzień zleciał mi tak szybko, że nawet nie zauważyłam, a już leżałam w kącie z poduszką na głowie, ponieważ parę dzieciaków od Hermesa postanowiło zrobiś konkurs. Polegał na najlepszym sparodiowaniu śpiewu Drew. Po paru minutach zasnęłam.
***********************************************
-Dawno się nie widzieliśmy.-Usłyszałam głos za sobą.- To kto jest Twoim boskim rodzicem?
Odwróciłam się i serce przyspieszyło swoje bicie trzykrotnie. Za mną stał Nico. Nie umiałam nic powiedzieć. Po prostu gapiłam się na niego. Z opresji wybawił mnie Mitchell.
- Hope nie została jeszcze uznana.
- Tak długo?- Popatrzał się na mnie swoimi pięknymi oczyma. Nie powiem- było mi tak bardzo wstyd. Jestem już tu 12 dni i dalej nie uznana.
- No, wiesz jakbym była swoją matką też bym się nie przyznawała do takiego dziecka jak ja.- Odpowiedziałam. – A zresztą w Jedenastce jest bardzo fajnie.- Tutaj nie kłamałam. Mam tam wielu kumpli.
- To trochę dziwne, ale jak Ci to nie przeszkadza to mi też nie.- Jaki on słodki!- Przejdziemy się?- Po jaką cholerę on się pyta? Jasne, że pójdę. Wzrokiem przeprosiłam Mitchella. Wstałam i poszłam za Nico.
- Już się przyzwyczaiłaś do tego tu wszystkiego?-zapytał.
- Powoli dociera do mnie, że wszystko co tu widzę to nie z winy nadmiaru czekolady w moim organizmie.- Powiedziałam do niego poważnie. Zaśmiał się swoim pięknym śmiechem.
- To dobrze.
- A ty gdzie byłeś? Dość długo Cię nie było.- spytałam podejrzliwie. Uśmiech spełz z jego twarzy.
-Miałem misję.- odparł krótko.
- I nic więcej mi nie powiesz?
- Nie za bardzo mogę.
-Aha- węstchnęłam.
- Jak wszystko to się skończy opowiem Ci, zgoda?
- No okey.- nie mogłam odmówić. I dalej spacerowaliśmy aż do zmierzchu.
***************************
Po kilku dniach od wizyty Nico stało się coś niezwykłego. Wreszcie zostałam uznana. I to przez kogo!
Dzień zaczął się całkiem normalnie, nikt nie przeczuwał katastrofy. Po pobudce całym domkiem wyruszyliśmy na śniadanie. I wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie Eir, córka Eris. Nie wiem jakim sposobem podrzuciła mi tą cholerną torebkę Drew. Chwilę potem wybuchła jedna wielka wojna. Ta dziewczyna ma talent do wywracania ludziom życia do góry nogami. Każdy z każdym bił się. Talerze, kubki, jedzenie i sztylety latały po stołówce. Clarisse lała po twarzy Travisa, Percy kłócił się zaciekle z Annabeth, a Drew darła twarz po wszystkich. Total Anarchy. Nawet Chejron nie potrafił uspokoić obozowiczów. Po kolejnej porcji owsianki rzuconą w twarz chyba się poddał. Dionizos ani troszkę mu nie pomógł. Po prostu siedział sobie przy jednym stole czytał gazetę i popijał colę. Zero reakcji.
Szybko schowałam sie pod stół. To było chyba jedyne bezpieczne miejsce, w którym można zjeść spokojnie śniadanie. Po chwili dołączył do mnie Mitchell.
-Cześć! Co tam u Ciebie?- zapytał z uśmiechem na twarzy. Ale ten uśmiech nie był szczery. Coś go trapiło. To było pewne.
-A jakoś jest. Często tak się dzieje?
-Odkąd Eirene jest to tak. Wcześniej się nie zdarzało.- Odpowiedział.
- A nie da się jej powstrzymać?- zapytałam z nadzieją.
-Taaa… powodzenia.-Spojrzał na mnie z powątpieniem.- Równie dobrze możesz zmusić Clarisse do noszenia mini spódniczek.
-Serio to jest niemożliwe?- Nienawidzę takich kłótni bez powodu. okej może i jestem hipokrytką, ale Drew to całkiem inna sprawa. Nie moge pozwolić na to, aby się pozabijali.
-Chyba nie masz zamiaru wyjść i jakoś próbować zapanować nad całą sytuacją? To samobójstwo!- chłopak popatrzaył na mnie ze strachem.
-Na to wygląda.- I wyczołgałam się spod stołu. To co zobaczyłam zostanie w mojej pamięci na zawsze. Obozowicze dalej wlaczyli ze sobą. Ale tym razem podłoga była z krwi. Prawdopodobnie zemdlałabym natychmiast, gdyby Mitchell mnie nie podtrzymał. Zaimponował mi. Jednak mi pomaga, czyli nie jest niedorajdą. Dobra jest, ale nie jest tchórzem.
Nie miałam pojęcia co robić. Co chwila musiałam unikać ciosów zadawanych przez dzieciaki Aresa. Pod wpływem impulsu stanęłam na krześle, wzięłam głęboki oddech i krzyknęłam:
-CISZA! SPOKÓJ DO JASNEJ CHOLERY! ZACHOWUJECIE SIĘ JAK MAŁE BACHORY W PRZEDSZKOLU! ILE WY MACIE LAT, ABY TAK KARYGODNIE SIĘ ZACHOWYWAĆ?
Po tych słowach zapadła bardzo krępująca cisza. Dwieście par oczu wpatrywało się we mnie. Sama stałam się cała czerwona na twarzy i nie wiedziałam gdzie podziać wrok. To wszystko co stało się tutaj przeszło moje wszelkie wyobrażenia. Jak mam tu się czuć bezpiecznie skoro wszyscy są gotowi pozabijać się nawzajem?
-Okej fakt, poniosło nas wszystkich. Myślę, że dziewczyna ma rację. Przepraszam Was wszystkich.-Powiedział najpopularniejszy i według niektórych dziewczyn najprzystojniejszy chłopak na obozie- Percy Jackson.
-Ja wcale nie czuję się, że mnie poniosło.- Rzuciła wyzywająco Clarisse La Rue. Tej lepiej nie pyskować. Ale już byłam za bardzo podenerwowana tą sytuacją.
-Wojny i bijatyki bez celu są tylko i wyłącznie dla słabo rozwiniętych umysłowo hominidów. Inteligentna forma życia zawsze znajdzie jakieś rozsądne rozwiązanie.- Głos mi drżał, ale włożyłam w to tyle pewności siebie, że to nie brzmiało jak ja. Ja tam zawsze jestem cicho i nikomu nie przeszkadzam. Czasami.
Córka Aresa podbiegła do mnie i zapewne by mnie stratowała, pobiła, połamała, udusiła, sprała, poobijała, zmiażdżyła i jeszcze tylko bogowie wiedzą co, gdyby Chris Rodriguez nie powstrzymał jej.
-Clarisse daj spokój. Jest w tym trochę racji.- Uśmięchnął się do swojej dziewczyny.- Dzisiaj masz trening z domkiem Hermesa, więc… tam sobie ulżysz.
Clarisse mruknęła coś niepochlebnego pod nosem, ale powoli odsunęła się ode mnie.
-Hej! Ale kto zabrał Drew torebkę? Masz wyrzuty sumienia?- Zjadliwy głos Eirene rozniósł się echem po jadalni.
-Ja napewno tego nie zrobiłam. Możesz mi wierzyć lub nie, ale jedyną osobą, której by zależało na tej wojnie jesteś ty- córko niezgody.- wyrzuciłam to z siebie.
-Ja? Sorry, ale to nie ty przypadkiem węszyłaś po domku Afrodyty?- zapytała słodko. Nienawidzę jej najbardziej. Co tam Drew. Eirene to najgorsza plaga na świecie.
- Węszyć po Dziesiątce? Nie nazwałabym tego tak. To, że raz tam byłam i serio, miałam ochotę zakosić te torebkę i uwalić ją gnojem, ale tego nie zrobiłam, bo mam jakieś zachamowania. Zależy mi na pokoju na obozie, więc ucinam tę bezsensowną konwersację. Żegnam i pozdrawiam.
Nie wiem dlaczego, ale wszyscy popatrzyli na mnie jakoś tak dziwnie. Znaczy inaczej niż zwykle, bo zawsze się na mnie patrzą jak na wariata. Po pięciu sekundach zorientowałam się o co chodzi. Nad moją głową pojawił się znak.
Pacyfka…
Chwila zawieszenia…
Cisza…
Na obozie nie ma takiego domku!
Nie no super. Jestem bezdomna!
Na początku nawet nie wiedziałam, co znaczy ten znak. Może to, że pokój zapanował na całym świecie? A potem Chejron powiedział:
-Hope, możesz tu na chwilę podejść.
-Yyyyy…. Nooooo…- Jakże bardzo inteligentna odpowiedź. Zbliżyłam się do centaura na tych moich kościstych nogach i słuchałam.
-Jak to? Poczekaj chwilę! Dlaczego skoro moja matką jest…- Nie mogłam tego wypowiedzieć. To imię za bardzo się mi z NIĄ kojarzyło. Eirene- bogini pokoju. Nigdy o niej nie słyszałam, co jest niestety trochę przykre. Jest pomniejszym bóstwem. Nawet mniejszym niż pomniejsze bóstwa. Eris jest bardziej znaną boginią od niej! Lekkie rozgoryczenie mnie dorwało.
-Narazie będziesz dalej mieszkać w domku Hermesa. Postaramy się jak najszybciej wybudować domek Twojej matki.- Dyrektor próbował mnie pocieszyć. Niestety znów bezskutecznie. Nagle poczułam się zmęczona. Czyżby to objawy depresji? Chyba tak. Zrezygnowana odeszłam bez słowa i ruszyłam w stronę mojego ulubionego miejsca na plaży.
Siedziałam tam kilka godzin, rozmyślając. No dobra przyznaję się: ryczałam. To był chyba mój najgorszy dzień w życiu. Najpierw panuję nad tym chaosem i myślę, że nie jestem jakaś taka beznadziejna jak wszyscy (w tym ja) myślą. A potem BUUUM: mojej matki nikt nie kojarzy w tym nawet ja sama. Jestem zerem. Ba! nawet nie! Jestem mniej niż zero, ja jestem nic! Nie mam przyjaciół, czegokolwiek się dotknę zamienia się w syf, kiłę i mogiłę!
Dopiero po zachodzie słońca postanowiłam opuścić swoją kryjówkę. Ciekawe jaką miałam minę, gdy okazało się, że czeka na Mitchell. Stał tam na plaży i gapił się na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami.
-Co się gapisz? Nigdy nie widziałeś jak dziewczyna beczy? – zapytałam ostro. Nie, że go nie lubię, ale czasem czuję, że za bardzo ingeruje w moje życie. Jakby nie miał swojego. W sumie ja też swojego nie mam.
-Ja ten… no… tylko myślałem, że chcesz może porozmawiać?- zająkał się.
- Co to? Oprah Winfrey na żywo?- Naprawdę nie chcę rozmawiać.
-Nie musisz być taka niemiła! Ja się staram, a ty jak zwykle wszystko psujesz!- Chłopak zaczął na mnie krzyczeć.
-O co Ci chodzi! Zostaw mnie w spokoju! Wiesz co? Nienawidzę Cię. Jesteś największym frajerem jakiego w życiu widziałam.- Z tymi słowami przeszłam obojętnie obok niego. Mitchell popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Nie wiem co było dalej, ale po prostu pobiegłam do domku Hermesa i z płaczem rzuciłam się do kąta, owijając się szczelnie kocem. Nie chciałam już nikogo widzieć, słyszeć, czuć. Wszyscy w domku umilkli. Ale mnie to już nie ochodziło. Po prostu zasnęłam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aguniaa
Apollo w spodenkach
Dołączył: 04 Gru 2011
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 19:42, 04 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Naprawdę fajnie piszesz. Niecierpliwie czekam na dalszą część.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eirene
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Sob 14:56, 05 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Następnego dnia nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Nie miałam po co i do kogo mówić. Życie jest bezsensu!
Śniadania nie tknęłam, nie miałam ochoty na nic. To na pewno depresja. Wszystko widziałam w szarych kolorach. Nawet wygłupy Hoodów mnie nie bawiły. A przecież zafarbowali włosy Clarisse la Rue na wściekły róż. Jak córka Aresa dowiedziała się kto jest sprawcą, bliźniacy przez cały dzień nie potrafili siedzieć. A ja ciągle unikałam Mitchella i resztę dzieciaków od Afrodyty.
Po śniadaniu zwiałam z treningu, bo moim przeciwnikiem była Annabeth, więc szanse na wygraną miałam mniej więcej takie jak Bieber na zdobycie nagrody dla najlepszego wokalisty nu metalu. Włóczyłam się po lesie, mimo że był zakaz samemu chodzić po nim. Trudno, ewentualnie jakiś potwór bedzie miał jakąś przekąskę.
Eter wypełniał zapach sosny. Wzięłam kilka wdechów i oparłam się o jedno z drzew. Stałam tam chwilę lub dwie, gdy nagle coś mnie odepchnęło i upadłam na ściółkę. Zobaczyłam, że z mojego leśnego oparcia wychodzi driada.
-Widziałaś gdzieś Percy’ego?- zapytała. Przyjrzałam się nimfie i przypomniałam sobie, że to ta sama, która chodzi z Groverem Underwoodem- Panem Dziczy.
-Nie, dzisiaj go nie widziałam- odpowiedziałam bogince leśnej. Kalina, bo tak nazywała się dziewczyna, zmartwiła się. -A coś się stało?
-Nie ma go nigdzie. Annabeth się cholernie zamartwia. Wszyscy go szukają od rana.
-A może ma jakąś misję czy coś? Albo postanowił odwiedzić swoją mamę?-rzekłam. Driada pokręciła przecząco głową.
-Wysłaliśmy iryfon do jego rodziny. Nigdzie go nie ma- dłonie Kaliny zaczęły drżeć.-To był taki dobry chłopak-i zalała się łzami. Oparła głowę o moje ramiona. Niezręcznie mi było, ale niezdarnie ją przytuliłam. Kalina płakała z dobre pół godziny, do momentu, gdy jej chłopak nie przybył z naręczem pietruszki. Romantyczny prezent. Przejął moją rolę przytulacza i pocieszyciela. Pożegnałam ich szybko i pobiegłam na polankę przy Pięści Zeusa. Miałam takie szczęście, że wpadł prosto na mnie Nico. Nie wiem dlaczego, ale nie kręciły mnie już jego czarne jak skrzydło kruka włosy i brązowe oczy.
-Sorry Hope. To prawda o Percy’m?- zapytał mnie. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że leżał na mnie. Chyba spostrzegł w jakiej pozycji się znajdujemy, bo nagle całą twarz miał czerwoną. Wstał, otrzepał swoje znoszone jeansy z trawy i ziemi, podał mi dłoń, ciągle się czerwieniąc.
-Jaka prawda o Percy’m? To, że zniknął? Dowiedziałam się dosłownie przed chwilką. A ty co wiesz?- popatrzałam mu prosto w oczy. Wytrzymał moje spojrzenie i odpowiedział:
-Nic a nic.
Wiedziałam, że kłamie, ale nie to teraz zajmowało moją głowę. Dlaczego serce nie wali mi już jak dzwony w Notre Dame na jego widok? I dlaczego on mi się w ogóle podobał?
-Muszę już iść- powiedziałam. Nie była to do końca prawda, no bo skoro Annabeth świruje z powodu zniknięcia Percy’ego to z treningu pewnie nici.
-Pójdę z tobą- zaproponował. Niezręcznie mi było mu odmówić, gdyż uratował mi życie i był dla mnie miły, więc zgodziłam się. Złapał mnie pod rękę i szliśmy w kierunku domków. Kiedy doszliśmy do Jedenastki, to co zobaczyłam zaskoczyło mnie. Na werandzie stał Mitchell z bukietem leśnych kwiatów. Zauważył mnie z synem Hadesa i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wyrzucił wiązankę do kosza i szybkim krokiem pobiegł w stronę Dziesiątki. Odepchnęłam Nico i ze smutkiem pozbierałam resztki bukietu. Tak, Hope Stewart. Jesteś idiotką. I to idiotką, która nie doceniła jedynego przyjaciela, który kochał Cię, mimo twojego IQ poniżej poziomu Drew. I ten sam przyjaciel był jednak kochany, skoro wytrzymywał twoje durne zakochanie w Nico. Tak, jesteś skończoną idiotką, Hope. Idź spać i nie budź się już więcej. Tak dla dobra świata i siebie samej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Eirene
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 13:02, 22 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Percy Jackson zaginął. To było już pewne. Annabeth odchodziła od zmysłów, a wszyscy byli jacyś przybici. Nawet bracia Stoll nie robili już tak dużo kawałów. A Mitchell się do mnie nie odzywa.
Od dwóch tygodni mieszkam w swoim domku. Znajduje się on między domkami Hekate i Eris. Miłe towarzystwo. Na razie znajduje się tam tylko łóżko, którego lata świetności przypadały gdzieś na okres, gdy po ziemi stąpały dinozaury, a ludzie żyli bez internetu. Jest jeszcze drewniana skrzynia, w której znajduje się mój cały dobytek: cztery sukienki, dwie koszulki obozowe, para dżinsów, kilka sztuk bielizny, książeczka ze zdjęciami miejsc, które chcę zwiedzić oraz medalion z gołębicą. Ten wisiorek znalazłam swojego pierwszego dnia w domku, pod poduszką. Nie wiem kto i po co mi go dał, ale wolałam go zatrzymać.
Zbliżał się wieczór, a ja ciągle siedziałam na plaży, marznąc, bo to już przecież koniec października. Po drugiej stronie jeziora las szumiał smutno jakby przeczuwał mój nastrój. Tęskniłam za ojcem i ciocią. A najbardziej za swoim przyjacielem.
Dobra, weź się w garść. Podnieś swoje cztery litery i idź tam. Nie mogę ciągle unikać bezpośredniego kontaktu z Mitchellem. To moja wina, że się do mnie nie odzywa. I to moja wina, że jestem smutna. Agrrrr… czasami czuję się tak głupia, że Drew przy mnie to jakiś geniusz.
Otrzepałam swoje siedzenie z piachu i ruszyłam w stronę ogniska. Ciemnozielona łuna jasno mówiła o nastroju obozowiczów. Prawie wszyscy zajęli swoje miejsca. Przykucnęłam w jak najciemniejszym kącie, aby nikt i nic mnie nie zauważyło. Jak ja się myliłam.
-Witaj serdeńko- złośliwy uśmiech Eireny wyłonił się z cienia. O mało co, a wrzasnęłabym. Nie, nie dlatego, że była jakaś straszna. Po prostu nie cierpię jak ona do mnie tak mówi. Jest dwa lata starsza i się na mnie wyżywa.
-Czego chcesz?- odpowiedziałam ze zniechęceniem. Może to dziwne, ale nie lubiłam jej, mimo że chciałam aby ona do mnie mówiła. Chyba dlatego, że tylko ona do mnie mówiła. Dla reszty byłam niewidzialna.
-Chciałam wiedzieć co tam u twojego kochasia- posłała mi swój najwredniejszy z najwredniejszych uśmiechów jakie miała. Policz do dziesięciu i nie daj się sprowokować, mówiłam do siebie w duchu.
-Jak widzisz siedzi on w orszaku DREWnianej aktoreczki i służy jej wiernie-prychnęłam. Córka Eris zmieszała się. Poszukała wzrokiem Drew i wybuchnęła śmiechem.
-Miałam na myśli Nico, ale widzę, że nie próżnujesz. Ten goguś od Afrodyty jest jakimś pajacem, więc o WIELE bardziej do ciebie pasuje niż Zombieboy-i umilkła, widząc, że Chejron nakazuje ciszę. Był poważniejszy i wyglądał na starszego odkąd Percy Jackson zniknął. Broda wydawała się bardziej siwa i zmarszczki głębsze niż wtedy, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam.
Annabeth, dziewczyna syna Posejdona też wyglądała gorzej niż miesiąc temu. Oczy miała przekrwione i podpuchnięte od płaczu, a twarz wyglądała na bledszą. Włosy miała rozpuszczone, choć zwykle związywała je gumką w kucyka. Patrzyła w dal jakby marzyła, że Percy nagle wylezie z ciemności i przytuli ją jak dawniej. Współczułam jej.
-Drodzy Herosi!- zaczął centaur. Jego spokojny głos niósł się echem.- Cieszę się, że jesteście wszyscy punktualnie. Ogłaszam misję!- I nagle wszystkie szepty ucichły. Dwieście par oczu wpatrywało się intensywnie w Dyrektora. Tylko Dionizos spokojnie popijał dietetyczną colę z puszki. Kiedy dopił do końca beknął potężnie i otworzył kolejną, wlewając jej całą zawartość do swojego boskiego żołądka.
-Kolejna misja?- zapytała się Clarisse La Rue.- To już trzecia w tym miesiącu!
-Rozumiem Cię Clarisse, ale tym razem-popatrzył znacząco na Rachel, naszą obozową wyrocznię- mamy przepowiednię. Rachel proszę.
Rudowłosa wstała i stanęła pośrodku, blisko ogniska. Patrzyła w niebo i wyrecytowała:
Niezgoda i pokój osobno przepadną
A razem to co zatajone, odgadną
W lesie, gdzie krew niewinnych przelana była
złą mocą królewska krew los Nadziei uszyła,
męki kary i brak miłości
obrócą ją do bezwzględnej nicości.
Kiedy Rachel skończyła mówić, wybuchł gwar.Widziałam jak Annabeth myśli gorączkowo nad sensem przepowiedni. Widziałam jak Aresiątka już ostrzą miecze na wyprawę. Widziałam jak Drew maluje paznokcie, bo misja ją wcale nie obchodzi. Widziałam jak Eirene łapie mnie za rękę i mówi coś do mnie. Ale tego już nie rejestruję, bo po sekundzie mdleję, uderzając głową w kamień.
Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Nade mną stał jakiś dziewięciolatek, pewnie dzieciak od Apollina. Miał złote włosy i błękitne niczym niebo oczęta. Zmieniał mi okład na czole. Kiedy podał mi lusterko wrzasnęłam. Ogromna szrama przecinała mi czoło . Kurczę, wyglądam jak Harry Potter.
Próbowałam wstać, ale mój mały opiekun pchnął mnie z powrotem na łóżko jedną ręką. Mruczał coś tam, że mam leżeć i się nie ruszać. Po chwili dłuższego nicnierobienia, mimo zakazów blondynka, wstałam, lecz po sekundzie kolana się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę, uderzając się znowu w głowę. Bogowie, co ze mnie za ofiara losu! Nim zdążyłam wstać, czyjeś ręce ustawiły mnie do pionu. Podniosłam wzrok, a tam Eirene!
-Co tu robisz?- spytałam, a raczej warknęłam. Dziewczyna wzięła głęboki oddech jakby przygotowywała się do rozmowy z idiotą. Tylko dlaczego tym idiotą byłam ja?
-Nic nie pamiętasz, skarbeńko?- zapytała niby opiekuńczo, ale ja wiedziałam, że ona wewnętrznie kpi sobie ze mnie.
-Yyyyy……-próbowałam zebrać fakty.
-Okej! Nie myśl. Siadaj- i rzuciła mnie na łóżko. Przy okazji znowu uderzyłam się w głowę. Auć.
-Nie musisz mną tak pomiatać- zapiszczałam z bólu. Córka Eris zignorowała mnie i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć do sali wpadł Mitchell.
-Jesteś cała?-zapytał z przerażeniem. Jego piękne oczy patrzały na mnie tym dziwnym spojrzeniem. To bywa czasem przerażające.
-Chyba tak. W każdym bądź razie co ja tu robię?- zapytałam. Chciałam, aby Eirene wyszła i zostawiła mnie z synem Afrodyty. Już wcale nie potrzebuję jej towarzystwa.
-Leżysz- odpowiedziała filozoficznie córka Eris. Jakbym tego nie wiedziała.
-Zemdlałaś na ognisku, bo…- zaczął Mitchell. O w mordę! Chyba załapali, że załapałam co się stało na ognisku. Hope Stewart obróci się w nicość przez ‘męki kary i brak miłości’. Nagle cały obraz mi się zamazał, a przez ciało przeszły dreszcze. Było mi zimno, gdy uświadomiłam sobie smutną prawdę. Znaczy dla mnie smutną. Niektórych to to wcale nie obchodzi, ale mnie jak najbardziej. Ja chcę żyć!
-Mam rozumieć, że idę na misję, na której niechybnie zginę, tak?- Nie potrafiłam spojrzeć im w oczy. W gardle czułam ogromną kluchę, której nie potrafiłam przełknąć. Głos mi drżał,a ręce trzęsły mi się jak u siedemdziesięcioletniego dziadka.
-Jeśli mogę Cię jeszcze jakkolwiek dobić, to idę z tobą na misję- rzuciła z prędkością karabinu maszynowego Eirene. Jej farbowane na krwiste wino włosy opadły na jej wysokie czoło. Odgarnęła je swoimi smukłymi dłońmi.
-Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy- uśmiechnęłam się krzywo. Nie chciałam, aby to jakoś sarkastycznie zabrzmiało, ale niestety zabrzmiało.
-Wiesz, mogło być gorzej. Zamiast mnie miała iść Twoja DREWniana laleczka- prychnęła dziewczyna. Popatrzałam na nią.
-Ja też pójdę z tobą- oświadczył stanowczo syn Afrodyty, na co Eirene zaczęła nucić marsza weselnego. Oboje musieliśmy spiec raka, bo zaczęła się śmiać jak moja ciotka, gdy wygra osiem dolców na loterii.
-Naprawdę dziękuję- i w tym momencie rozryczałam się jak dziecko, któremu zabroniono przejażdżki rollercoasterem.
-Nie pozwolę, aby ktokolwiek Cię tknął. Uduszę każdego, odrąbię mu głowę, wypruje flaki…-zaczął Mitchell. Wybuchnęłam śmiechem. On z mieczem? Co to , to nie. Jego największym wysiłkiem fizycznym było zakładanie smyczy na konia, czy jak to tam się zwie.
-Co Cię tak bawi?- zapytał z niezrozumieniem.
-Właśnie wyobraża sobie Ciebie, gdy próbujesz podnieść miecz- rzuciła Eirene. I ona nawet się chyba uśmiechnęła. I to tak naturalnie. Chyba mam zwidy, pewnie przez ‘lecznicze ziółka Apolla’.
-A co w tym śmiesznego?- oburzył się chłopak.
-Nic a nic- wykrztusiłam z siebie. Jednak dalej nie potrafiłam pozbyć się obrazu Mitchella z mieczem. Mimo, że syn Afrodyty ma na mnie dziwny wpływ, jakbym była w nim zakochana ( a nie jestem!), to i tak uważam go za niedorajdę i ćwoka. Bardzo przystojnego, żeby nie było.
Jeszcze przez trzy godziny chichotałam jak moja ciocia, gdy dorwie się do jointów, które kupuje przy skwerku u jednobrewego Hiszpana o czarnych zębach. Jednak Mitchel i Eirene musieli iść na coś tam, jakieś tam zebranie i zostałam sama.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zoey
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 15 Wrz 2012
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Domek nr 13 Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 13:33, 23 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Rewelacyjne! Nie znalazłam żadnych błędów. Z niecierpliwością czekam na dalsze części. :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|