|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 20:33, 10 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
wrzucam dwa rozdziały (ale to będzie długie O_o) a potem będziecie musieli czekać na moją wenę
Rozdział dwunasty.
Blanca w tym czasie siedziała na parapecie w swojej komnacie. Czekała, aż ktoś powie jej, że ma się zjawić u pierwszego ze Starszych. Na kolanach trzymała otwartą księgę, jedną ze zbiorów jej ojca, dotyczącą magii wody. Wiedziała już, że znajdzie zakon magów tego żywiołu w Europie, a dokładniej w słonecznej Hiszpanii na Wyspach Kanaryjskich. Fakt, wyspy otoczone wodą idealnie nadawały się na miejsce dla władających nią. Znalazła informacje o wejściu, przystąpieniu do Szkoły i innych rzeczach. Był to najłagodniejszy ze wszystkich żywiołów, niosący ukojenie i pomoc. Swoją defensywę zamieniał w szybki i nieprzewidywalny atak, czym odróżniał się od reszty. Oprócz tego, najlepsi magowie wody mogli uczyć się Uzdrawiania, sztuki leczniczej polegającej na użyciu tego, co ma się pod ręką i własnych umiejętności. Nie mogła się doczekać, kiedy zacznie swoją misję. Zastanawiało ją, co będzie musiała wykonać. Pokonać jakiegoś potwora, jednego z najgorszych? Nie, to by była zbyt typowe. Odłożyła księgę na półkę i spojrzała przez okno. Słońce chyliło się ku zachodowi. O tej porze siedziałaby w pokoju, czytając któryś z podręczników. Uwielbiała biologię i angielski. Były jej ulubionymi przedmiotami. Zawsze działo się na nich coś ciekawego.
***
Siedziała w pokoju, pisząc wypracowanie na laptopie. Był listopad, miesiąc, który znaczył dla niej bardzo wiele. Właśnie w tym miesiącu przyszła na świat, a teraz kończyła już piętnaście lat. Pogoda chyba chciała poprawić nastrój dziewczyny, gdyż za oknem świeciło mocne i ciepłe słońce, co jakiś czas zakrywane puchatymi, białymi chmurami. Rześki wiatr co jakiś czas wlatywał przez otwarte okno pokoju dziewczyny. Jednak ona wcale nie była szczęśliwa. W szkole, oczywiście, wszyscy złożyli jej życzenia. Była jedną z najpopularniejszych, nie tylko ze względu na wygląd ale również dzięki swej inteligencji i umiejętności bronienia swoich racji. Nauczyciele nie mogli się nachwalić tak pilnej i grzecznej uczennicy, wysyłali ją na wszystkie możliwe konkursy, które zawsze wygrywała. Nie raz nie dwa widziała swoją twarz w gazecie i artykuł długi na dwie strony. Jednak nawet nauka musiała przegrać z jej największą miłością – sportem. To Agnes wszczepiła w jej sercu siatkówkę, pierwszy sport, który zrozumiała i pokochała. Macocha pokazała jej polską reprezentację, której kibicowała razem z siostrą cioteczną Blanki – Edytą. Właśnie ta pięć lat starsza dziewczyna wyjaśniła jej wszystkie reguły, pokazała odpowiednie gesty, odbicia. Potem w szkole, Blanca grała w reprezentacji. Niestety nie potrafiła się zgrać z pozostałymi dziewczynami. Były zbyt powolne jak dla niej. W końcu miała ADHD. Poza tym, wszystkie jej ataki i zagrywki miały znacznie większą siłę odrzutu, co nie podobało się jej koleżankom. Dała sobie spokój. Jednak po jakimś czasie przyszła na trening chłopaków – i została na dobre. Ustawiła się na pozycji rozgrywającego, twierdząc, że tam czuje się najlepiej. Ma niesamowity zasięg, z którego dość często atakuje pipe’a.
Blanca zastanawiała się, jak sformułować myśli, gdy usłyszała wołanie ojca. Zeszła na dół z grobową miną. Nic nie szło po jej myśli. Tylko tata pamiętał o urodzinach.
- Proszę. – Uśmiechnął się mężczyzna, wręczając jej pakunek. W środku znajdował się śliczny zegarek, spora suma pieniędzy i ogromna, mleczna czekolada. Dziewczyna kochała słodycze. Dzięki swoim genom nie musiała obawiać się o diety i inne cuda. Jadła ile chciała.
- Dziękuję – powiedziała i przytuliła się do ojca.
- To nie wszystko – odrzekł. – Stuknij w szybkę zegarka dwa razy.
Szatynka puknęła i po chwili trzymała w dłoni srebrny łuk. Uśmiechnęła się. Uwielbiała prezenty od taty. Zawsze były inne, ciekawe.
- Wow. – Mruknęła.
- Prezenty od dziadków, cioć i wujków są tu. – Wskazał duży stos paczek na stole. Blanca wiedziała, że w większości znajdzie pieniądze, ulubione perfumy i mnóstwo książek. Przed każdymi urodzinami robiła listę życzeń i rozsyłała po świecie. W ten sposób nie było problemu z kupieniem prezentów. Wzięła stos na ręce i ruszyła do pokoju. Niewiele widząc weszła do pokoju, kładąc prezenty na łóżku.
- Ładna kolekcja. – Usłyszała. Odwróciła się z zamiarem uderzenia kogoś, lecz zamarła. Na parapecie, w jej ulubionym oknie siedział z nonszalancką arogancją Luke. Ubrany był w biały podkoszulek, czarną, rozpiętą koszulę i zwykłe dżinsy. Uśmiechał się tak, jak potrafią tylko synowie Hermesa – z typową złośliwością.
- Co ty tu robisz? – zapytała. Nie spodziewała się go. Szczerze mówiąc, nawet myślała, że zapomniał.
- Pomyślmy. Jakimś cudem udało mi się przekonać Pana D. i Chejrona, że MUSZĘ wyjść z Obozu na jakiś czas. Z trudem – tu uśmiechnął się kąśliwie – wdrapałem się na drzewo i czekałem na ciebie. W końcu ktoś tu dzisiaj kończy piętnaście lat, nie? – Widać, że sprawiało mu frajdę podśmiewanie się z niej.
- A ja myślałam… - Zaczęła Blanca.
- Że zapomniałem? No coś ty…Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Wszystkiego najlepszego. - wyraz twarzy zmienił mu się diametralnie. Widać było szczery, czuły uśmiech. Ten sam, którym obdarzał ją codziennie w trakcie jej pobytu na Obozie. Chłopak zeskoczył z parapetu i stanął przed nią. Wyjął z kieszeni niewielkie pudełko obwiązane śliczną, błękitną wstążką i podał jej. Szatynka delikatnym ruchem otworzyła je. W środku był wisiorek – nie jakiś taki zwyczajny. Miał kształt litery B, misternie wykonany, mienił się milionami kolorów.
- Założysz mi go? – spytała Luke’a odwracając się. Blondyn trzęsącymi się rękoma wziął naszyjnik i zapiął go na jej szyi. Pod palcami czuł miękkość jej skóry, tak delikatnej, pachnącej truskawkami… Miał się odezwać, gdy dziewczyna niespodziewanie odwróciła się do niego.
- Dziękuję. Jest śliczny. – powiedziała. Wspięła się na palce i skierowała twarz w stronę jego policzka. Chłopak zamyślił się jednak i niechcący przekręcił głowę. Zamiast buziaka w policzek dostał całusa w kącik ust. Przez moment stali tak w bezruchu, oboje nie wiedząc co powiedzieć, gdy w końcu cała czerwona na twarzy Blanca spuściła głowę i wtuliła się w jego klatkę piersiową. Czuł, że robi mu się gorąco. Pogłaskał ją czule po głowie i zatopił twarz w jej włosach.
***
Wciąż pamiętał. Nie potrafił tak po prostu wyrzucić z myśli sześciu lat! Cholera jasna! Minęły może jakieś trzy tygodnie, a on wciąż zamiast zajmować się sprawami podboju świata siedział w swoim pokoju bazgrząc ołówkiem po kartce. Przed oczami miał wszystkie wspomnienia. Bez nich byłby nikim. Na papierze miał już naszkicowaną twarz i nos. Właśnie zabierał się do ust, gdy do jego kabiny weszła jedna z drakain. Chłopak szybko schował kartkę i odwrócił się do niej wściekły.
- Czego?!
- Ogary proszą o przyjście. Masz obserwować ich umiejętności, panie. – skinęła lekko głową.
Luke westchnął, wsunął kartkę do kieszeni i wyszedł.
***
- Luke! Słyszysz mnie?! Proszę, powiedz, że mnie słyszysz!
Na Wzgórzu Herosów słychać było czyjś krzyk. Na ziemi, pod rozłożystą sosną leżał wysoki, blondwłosy nastolatek z przecinającą policzek blizną. Był nieprzytomny, cały poraniony. Krew zlepiła mu kosmyki włosów, zaschła też na ubraniach i skórze. Klęcząca obok niego dziewczyna, niewysoka szatynka o niesamowicie zielonych oczach, w których teraz widniały łzy, pochylała się nad nim, próbując go ocucić.
- Mam… jabłko… - wydukał, otwierając z bólem oczy. Światło dnia raziło go, czuł tylko ból. Wyciągnął dłoń do góry. Trzymał w niej złote jabłko i pazur, wyglądający na smoczy. Przeszedł go dreszcz. Poczuł, jak ktoś łapie go za rękę.
Blanca. Przytuliła ją do swojego policzka, uśmiechając się przez łzy. Po chwili wzięła jego głowę na kolana i sięgnęła po stojącą obok butelkę z wodą. Dolała do niej dwie krople jakiegoś fioletowego płynu o intensywnym zapachu. Przytknęła mu ją do buzi. Luke, czując odór tego specyfiku odsunął usta z niemym grymasem. Dziewczyna nie poddawała się jednak.
- To wywar z wilczych jagód. Pozwoli ci usnąć, uśmierzyć ból. W tym czasie, zajmę się twoimi ranami. – szepnęła mu do ucha i przytknęła butelkę do jego warg. Mimo nieprzyjemnego zapachu, napój był całkiem słodki. Po kilku sekundach, spał w objęciach Morfeusza.
Budził się niemiłosiernie długo. Z każdą chwilą dochodziły do niego nowe odgłosy. Najczęściej jednak słyszał jej głos. Była cały ten czas przy nim, opiekowała się nim, leczyła rany. Czując, jak energia wstępuje znów w jego ciało, otworzył oczy. Znajdował się w szpitalu obozowym. Jako pacjent trafiał tu rzadko. O wiele szybciej i co najważniejsze przyjemniej było siedzieć z Blanką w domku numer sześć, gdzie zajmowała się najdrobniejszymi skaleczeniami.
- Jak się czujesz? – usłyszał przy uchu. Młodsza grupowa siedziała koło jego łóżka, trzymając w dłoniach kubek z unoszącą się do góry parą. Herbata. Dziewczyna piła ją nałogowo, przeważnie na uspokojenie myśli. Poczuł jej dłoń na swoim policzku.
- Temperaturę masz w porządku.
- Jak długo leżę? – zapytał.
- Blisko tydzień. Nie martw się, dużo cię nie ominęło. – uśmiechnęła się do niego i wstała. – Poczekaj chwilę, wezmę tylko maść i zaraz do ciebie przyjdę.
Pomimo bólu w lewym ramieniu, podniósł się do pozycji półsiedzącej. Na stoliku nocnym stał termometr, kartka pełna notatek dziewczyny, lekarstwa i rysunek. Był na nim on, leżący na Wzgórzu z jabłkiem i szponem w dłoni. Blanca miała niesamowity talent. Potrafiła oddać wszystkie szczegóły. No tak, krew Ateny i Apolla mogła dać tylko taki efekt. Zdążył odłożyć kartkę i oprzeć się o poduszki, gdy wróciła szatynka. Przy sobie miała słoiczek wypełniony jasnoróżową maścią. Usiadła koło niego na łóżku i z jak największą ostrożnością zaczęła odwijać opatrunek z jego prawego policzka. Gdy odłożyła bandaż, zobaczył jak oczy zaszły jej łzami. Dziewczyna przygryzła jednak wargę i odkręciła nakrętkę. W powietrze uniósł się słodkawy, kwiatowy zapach.
- To jaśmin i lilia wymieszane z babką lancetowatą. Na oparzenia, chłodząco-kojący. – mruknęła w wyjaśnieniu na pytający wzrok chłopaka. Nabrała trochę maści na palec i przejechała nim po jego skórze. Widział, że jest bardzo skoncentrowana i delikatnie speszona. Mimo to, dzielnie wpatrywała się w ranę nakładając lekarstwo.
- Taka szkoda… - wyszeptała.
- Co się… - zaczął. Blanca uśmiechnęła się współczująco i podała mu lusterko. Luke, widząc cienką, wciąż zaczerwienioną bliznę odwrócił od niej wzrok. Spojrzał na swoje dłonie. Owinięte były w bandaże, czuł, że zmieniane były jakiś czas temu. Widział jak jego skóra błyszczała delikatnie po wmasowanym specyfiku.
- No to fajnie. – mruknął. Szatynka nieśmiało objęła go ramieniem.
- Może da się to wyleczyć, mogę poprosić… - zaczęła.
- Nie. Niech zostanie. Taka trochę nieprzyjemna pamiątka po nieudanej misji.
- Jakiej znowu nieudanej?! – krzyknęła, zaczynając się denerwować. – Uszedłeś z życiem, masz jabłko z Ogrodu Hesperyd. Co tam Ladon…
- Dobra, już, spokojnie. Niech ci będzie. Ale blizna zostaje. – uśmiechnął się do niej krzywo i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna przysiadła się bliżej i przytuliła do jego koszulki. Twarz schowała w klatkę piersiową chłopaka, chowając ją dodatkowo za zasłoną gęstych, brązowych włosów. Znów poczuł zapach truskawek i pomarańczy.
- Wiesz co by się stało, gdybyś nie wrócił? – szepnęła.
- Nie, ale wiem, jakbym się czuł, siedząc w Hadesie, bez ciebie. – odpowiedział i pocałował ją w czoło. – Połóż się spać. Przecież widzę, że jesteś zmęczona.
Po chwili tulił ją do siebie, kruchą i bezbronną.
***
Miała ciężką noc. Koszmary nie dawały jej spokoju. Przed oczami miała Tartar, przeklęte miejsce. Dobywał się z niego śmiech, szyderczy, pełen wrogości. Obudziła się z krzykiem. Był środek nocy. Księżyc, tak jasny jak nigdy, świecił mocno, okrywając ziemię srebrzystą poświatą. Pełnia, pomyślała. Podeszła po cichu do okna. Było dość chłodno, więc wzięła koszulę Luke’a i narzuciła sobie na ramiona. Materiał przesiąknięty był wciąż zapachem jego perfum. Oparła się o ścianę i spojrzała na zewnątrz. Dwóch strażników siedziało w budce, pilnując porządku. W sumie, określenie pilnowanie nie odnosiło się do nich perfekcyjnie. Grali w karty, słuchając jakiejś muzyki. Matko, czego oni słuchają. Mozart? Pff… a gdzie jakiś pop, r’n’b? Muszę im zmienić te nawyki, słyszała w myślach swój głos.
Około dziewiątej rano obudziło ją stukanie do drzwi.
- Można?
- Myślę, że tak. – siedziała na łóżku w swojej ukochanej pidżamie, z kołdrą podciągniętą pod brodę. Miała podkrążone, napuchnięte od płaczu oczy i poczochrane włosy. Nie interesowało ją pierwsze wrażenie. Zresztą, ona nawet bez tego wyglądała nienajgorzej. Do pokoju wszedł Samuel. W rękach niósł kubek, z którego unosił się aromatyczny zapach mleka. Mleka z miodem.
- Ciężka noc? – zapytał, siadając na skraju łóżka. Podał jej picie i splótł dłonie na kolanach. Dziewczyna tylko kiwnęła sennie głową, wdychając aromat napoju.
- To na poprawienie nastroju. Uznaj za zastrzyk energii przed dzisiejszą zagadką. – uśmiechnął się do niej zachęcająco.
- Już dziś zaczynam?
- Tak, niestety. Gdybym miał coś więcej do powiedzenia, nie zgodziłbym się na aż trzy misje do wykonania. Widzisz, w przypadku tak zwanego Tryptyku, czyli trzyczęściowego zadania, na wykonanie go wybiera się tylko najlepszych. Jak dotąd przeszły je tylko dwie osoby; twój ojciec i Elijah. Myślę, że chciał sprawdzić, jak bardzo do niego jesteś podobna. Ten sztylet, którego użyłaś, jest oficjalnym znakiem Bractwa. Nikt nie widział go od momentu, gdy Tomasz postanowił nas opuścić.
- Chyba narobiłam trochę zamieszania. – mruknęła.
- Nie martw się. Niestety, nie mogę ci podpowiadać w żaden sposób, choćbym nie wiem jak bardzo chciał. Mogę ci jedynie poradzić, abyś nie brała pomocy od nikogo, poza sobą. Tutejsi ludzie to nie są osoby godne zaufania. Zwłaszcza nauczyciele. Będą chcieli wprowadzić cię w błąd, a prawdopodobnie będziesz miała ograniczony czas na misję. – wstał i ruszył ku drzwiom. – Jak się przebierzesz, idź na Plac Główny. I jeszcze jedno. Pomódl się do swojej matki nim wyruszysz na misję, tak na wszelki wypadek. – i zniknął.
Blanca spojrzała na zamknięte już drzwi. Wiedziała, że najwyższy czas sprawdzić swoje umiejętności. Wzięła ręcznik i poszła do łazienki. W trakcie prysznica czuła, jak koszmary ubiegłej nocy spływają z niej wraz z chłodną, przyjemną wodą.
Założyła jasne, lekko poprzecierane, obcisłe dżinsy, trampki za kostkę, czarny podkoszulek na który narzuciła rozpiętą, zieloną koszulę w kratę. Włosy rozpuściła, dając im trochę swobody i narzuciła na nie swoją ulubioną, szarą, rozciągniętą czapkę. Przez szyję przerzuciła duże słuchawki, z których leciały już pierwsze nuty piosenki Mary. Na nos włożyła raybany i pociągnęła usta błyszczykiem. Jeszcze tylko perfumy i gotowe, pomyślała. Zaraz się przekonamy, jak bardzo tutejsi chłopcy są uczuleni na dziewczyny. Wychodząc, trzasnęła drzwiami.
Ludzie oglądali się za nią z otwartymi buziami. Szła żwawym, tanecznym krokiem, kręcąc głową i nucąc pod nosem jedną piosenkę za drugą. Spoglądała na każdego zza okularów, mrużąc oczy. Złośliwy uśmieszek i nienaganna sylwetka. Wiedziała, że namiesza tym idiotom w głowach. W końcu jej też należy się trochę zabawy. Gdy doszła na Plac Główny i stanęła pod jednym z dębów, wyłączyła odtwarzacz i spojrzała ku niebu. Mamo? E, cześć. Wiem, może ci się nie podobać, co robię, ale wiem, czego chcę. Robię to, co radził mi Samuel. Proszę cię o wsparcie, nawet najmniejsze. Wiem, że nie dam bez ciebie rady. Jakbyś mogła, przekaż wiadomość Apollinowi i Afrodycie. Wszak, to też rodzina, nie? I tak jakby… no… cieszę się, że w jakiś sposób jesteś. Nie mogła uwierzyć, że to pomyślała. Najgłupsza modlitwa, na jaką ją było stać. Ale to naprawdę musiałoby dziwnie brzmieć, modlić się do własnej matki.
- Ty jesteś Blanca? – zapytał ją jeden z chłopaków. Niski, czarne włosy, brązowe oczy. Całkiem przystojny, gdyby nie kompletny brak gustu i nieprzyjemna mina.
- A masz coś ciekawego do powiedzenia?
- Mam cię zaprowadzić do Lorda Briana. Chodź za mną. – odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wysokiej wieży. Gbur. Prostak. Wrr… Miała ochotę mu strzelić. Niechętnym krokiem podążyła za nim, puszczając zalotne uśmiechy innym uczniom. Droga była długa i nudna. Nic ciekawego się nie stało, tylko jakiś kujon spadł ze schodów na jej widok. Blanca przez blisko pół minuty płakała ze śmiechu, siedząc na marmurowej podłodze. W końcu jednak wstała i poszła dalej. Doszli do jasnych, zdobionych złotem drzwi. Chłopak mruknął coś i wystawił rękę. Dziewczyna zauważyła na jego nadgarstku dziwny, czarny ślad. Miał kształt zawijasów. Uniosła lewą brew do góry. Miała się odezwać, gdy drzwi otworzyły się ze skrzypem. Za nimi znajdował się owalny pokój. Prawie całe ściany pokrywały regały pełne książek i portrety sławnych ludzi. Zobaczyła Waszyngtona i Lincolna. Obaj mieli ten sam, przenikliwy wzrok. Jak dzieci Ateny… pomyślała. W powietrzu czuło się magię, zawieszoną energię o zapachu podobnym do skoszonej trawy. Podeszła zdumiona bliżej półek. Pełne nieodgadnionych dla niej słów, w żadnym znanym jej języku. Dopiero po jakimś czasie znalazła starożytną grekę, łacinę, a nawet pisma mezopotamskie. Widziała, że okładki mimo starości nadal są w świetnym stanie, jakby ktoś otwierał je w powietrzu. Uwielbiała czytać. Świat stworzony w książkach często wciągał ją na dobre. Teraz jednak stała z wybałuszonymi oczami, z palcem skierowanym w stronę woluminów.
- Witaj, półbogini. – odezwał się głos ze środka pokoju. Dziewczyna potrząsnęła głową i odwróciła się. Za biurkiem siedział dość wysoki, przystojny, mający na około pięćdziesiąt lat mężczyzna. Był jednym z tych, po których ciężko było określić wiek. Zanim zdążyła odpowiedzieć, z parapetu zeskoczył wielki, szary kot i z cichym mruczeniem zaczął łasić się u nóg mężczyzny. W pewnym momencie zatrzymał się jednak i spojrzał na niego swoimi złotymi ślepiami. Cisza, która w tamtej chwili się pojawiła, znikła szybko, że gest ten był prawie niezauważalny. Blanca jednak czuła, że coś jest nie tak. Miała wrażenie, jakby kot przekazywał wiadomości Smokowi. Po chwili jednak mężczyzna spojrzał na nią swoimi szaroniebieskimi oczyma.
Rozdział trzynasty.
***
Gdy siedział w kabinie z kapitanem statku, opracowując plany dotyczące kierunku żeglugi, jedna ze sprzątających drakain weszła do jego pokoju. Zebrała śmieci, wytarła kurze. Jednak gdy podeszła do biurka, coś przykuło jej uwagę. Na sporej kartce widniał portet. Dziewczyna na nim była śliczna. Chociaż nie, to słowo mogło odnosić się do innych rzeczy. Miała długie ciemne włosy, poskręcane w delikatne loki, opadające kaskadą fal, pełne malinowe usta zastygłe w lekkim uśmiechu, prosty z niewielką ilością piegów nos. No i oczy. Niesamowicie zielone, z ognikami w oczach, wpatrujące się w jakiś punkt. Drakaina wiedziała, że postać na obrazku musiała być herosem. A co najważniejsze, musiała coś znaczyć dla Luke’a skoro zadał sobie tyle trudu by ją narysować. Chłopak miał talent, każdy szczegół był dopracowany. Nigdy nie lubiła syna Hermesa. Na arenie ciągle się pluł i wyżywał na potworach. Wzięła więc rysunek do kieszeni i cichaczem wyszła z pokoju. Na pokładzie nic się nie działo. Wszyscy dość spokojnie egzystowali, przygotowując się do bitwy. Piekielne ogary pogryzały coś w bufecie, podczas gdy drakainy plotkowały o wszystkim co im przyszło na myśl.
Blondyn wszedł do kabiny z zamiarem przeczytania i poprawienia map, gdy zauważył brak rysunku.
- Co to ma znaczyć, do jasnej…?! Musi gdzieś tu być. Przecież kładłem… - gwałtownym ruchem zrzucił wszystkie papiery na podłogę. Zaklął siarczyście i zagryzając wargę, spojrzał w okno. Nowy Jork błyszczał w świetle dnia. Schował twarz w dłoniach. Tak bardzo potrzebował czyjegoś wsparcia. Kogoś, kto powiedziałby mu, że nie jest sam. Do pokoju weszła sprzątająca drakaina. Zapomniała zabrać worek ze śmieciami. Spojrzała na herosa krzywym wzrokiem i zaśmiała się cicho pod nosem. Niech cierpi, pomyślała. Rysunek zapewne spodoba się naszemu Panu.
- Ty. – zatrzymał ją w przejściu. Smocza kobieta wstrzymała oddech i odwróciła się.
- Tak, panie? – zapytała przesłodzonym głosem.
- Na biurku leżał rysunek. Była na nim pewna… osoba… Co z nim zrobiłaś?
- Nic, panie. Nawet go nie widziałam. – powiedziała.
Luke widział, że kłamie. Wyjął Szerszenia i przytknął jego czubek do szyi drakainy, tym samym przyciskając ją do ściany.
- Nie ufam ci. Jesteś potworem, a wy nie potraficie mówić prawdy. Jeśli się dowiem, że go gdzieś wzięłaś, dotknęłaś lub co gorsza podarłaś, nie wrócisz na powierzchnię przed następnym tysiącleciem. – schował miecz i zdenerwowany wypchnął ją z pokoju trzaskając drzwiami. Opuszkami palców przejechał po koraliku od Niej. Nie pozwoli jej wejść w świat wojny. Skoro uciekła, niech żyje w niewiedzy.
Widział, jak nad oceanem unosi się delikatna tęcza. Tęcza. No tak! Wyciągnął złotą drachmę, rzucił w mgiełkę zrobioną na szybko w kabinie i wyszeptał: Bogini, przyjmij moją ofiarę. Pokaż mi Blankę. Modlił się, by Bogini Tęczy pozwoliła mu ją zobaczyć.
Obraz był delikatnie rozmyty, widział jednak szatynkę otoczoną wianuszkiem chłopców. Widział jej złośliwy uśmiech. Darzyła nim każdego zauroczonego nią chłopaka, który potem nie wiedział co ze sobą począć. Poczuł jak nieznośne kłucie ciąży mu w brzuchu. Miał ochotę wyciągnąć miecz i pokazać wszystkim tym idiotom, co o nich myśli.
- A więc to prawda? – usłyszał. Jakiś gburowaty chłopak patrzył na Blankę z szacunkiem. – Przyjęłaś misję?
- Tak. A teraz wybaczcie, idę się do niej przygotować. Poza tym, jestem zmęczona. Miałam… ciężką noc.
Odwróciła się na pięcie i skierowała do swojej komnaty. Widział jak złośliwy uśmiech zmienia się w stalową minę, a po policzku płynie łza. Obraz zniknął równie szybko jak się pojawił, udało mu się dostrzec jednak na jednej ze ścian wielki gobelin przedstawiający łuk i liść dębu. Zdenerwował się. Nie wiedział gdzie ona jest, a co najważniejsze, o co chodziło z tą misją. Będzie musiał się dowiedzieć.
***
Blanca zanim odeszła od chłopaków otaczających ją ze wszystkich stron, myślała nad swoim zadaniem. Rozmowa z Brianem była całkiem przyjemna. Mężczyzna porozmawiał z nią chwilę, a następnie swoim niskim głosem wyrecytował zagadkę:
Czy wiesz, do czego służy Twój wzrok?
Znajdź to, co zawsze wychodzi ponad mrok,
Ukaż jego ukryte pragnienie,
Zerwanie liścia – życia zakończenie.
Ten, co cię nigdy przyjacielem nie nazwał,
Drogę do rozwiązania zagadki wskazał.
Przynieś symbol tego, co znaleźć konieczne,
Na bok Twoja miłość – czeka życie wieczne.
Dziewczyna uniosła brew. Liść? No, fajnie. Coś jeszcze? Grzecznie podziękowała za danie szansy i wyszła. Usiadła na podłodze i schowała twarz w dłoniach. Żadnej podpowiedzi, tylko symbol… roślina symbolizująca… co? I tu brakowało jej rozwiązania. Książki niewiele tu pomogą.
***
Annabeth siedziała w domu wraz ze swoim ojcem. Doszli do porozumienia i rok szkolny miała spędzić z nim. Przyglądała się planom budowy Statuy Wolności, obmyślając jej nową konstrukcję, gdy wspomnienia wróciły do niej szybko i niespodziewanie. Luke. Blanca. Ci dwoje, a zwłaszcza szatynka zapewnili jej najlepsze warunki w trakcie ucieczki. Thalię interesował tylko jakiś nastoletni bunt. Była młodsza od Blanki o rok, a jej poziom inteligencji wcale nie był zbyt wysoki. Otwarcie powiedziała, że podoba jej się Luke, na złość starszej córce Ateny, która zachowywała spokój w każdej sytuacji. Annabeth widziała raz, gdy podczas warty łzy spływały jej po policzkach. Miała ochotę podejść i ją przytulić, jednak bała się. Mimo to, Thalia była wierną przyjaciółką, niezłą wojowniczką, chociaż nie dorównywała im w walce na miecze. Pamiętała dobrze, jak któregoś dnia pojawili się dwaj mężczyźni ubrani na czarno i bez słowa wyjaśnienia zabrali Blankę.
***
Dziewczyna próbowała się wyrwać, jednak silny uścisk nieznajomych uniemożliwiał jej to. Luke i Thalia próbowali ich zatrzymać, nie mieli jednak wystarczająco dużo sił. Kiedy oboje leżeli na ziemi, ubrudzeni i zmęczeni, jeden z mężczyzn odezwał się:
- Nic jej nie zrobimy. Po prostu tak nam kazano. Jeszcze się spotkacie, obiecuję.
Blanca, trzymana przez drugiego, ze łzami w oczach wpatrywała się w Luke’a. Ten jednak nie potrafiąc jej pomóc, odwrócił głowę, by nie czuć poczucia winy. Thalia widząc to, trzepnęła blondyna po głowie i mruknęła:
- Idiota!
Tak, pamiętała doskonale. Wtedy nastąpił przełom. Luke poczuł, że mu na Blance zależy i nie pozwoli jej sobie odebrać. Z nową energią wstał i zamierzył się na jednego z nieznajomych, jednak ich już nie było. Jakby rozpłynęli się w powietrzu. Rzucił kij na ziemię i wściekły wspiął się na rosnące obok drzewo. Thalia uspokoiła Annabeth i zasnęła obok niej, nucąc jej kołysanki. Teraz to ona musiała zająć funkcje szatynki. Piosenki nie były takie, jakimi raczyła ich Blanca. Córka Ateny miała głos jak anioł i robiła z nim co chciała.
***
Leżał w szpitalu. Nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje. Czuł tylko potworny ból w klatce piersiowej. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą Blankę.
- Ale… jak?!
- Ćśś… - przyłożyła mu palec do ust. Uśmiechała się delikatnie, tak jak zawsze. Wzięła do ręki mokrą szmatkę i zrobiła z niej zimny okład na jego czoło.
- Leż spokojnie. Miałeś ciężką noc, rana na brzuchu nie chciała się zasklepić. Nawet leki Chejrona niewiele dawały.
- Chejrona?
- Opiekun Obozu, nauczyciel. Jest… centaurem.
- Aha. – zdołał wykrztusić. – Ile tu leżę? To jest ten cały Obóz?
- Tak, to tu. A w szpitalu spędzasz już… drugi tydzień.
Poczuł jak energia go opuszcza, ulatuje z niego. Miał coś powiedzieć, jednak poczuł delikatnie szarpnięcie w okolicy brzucha. Przechylił głowę. Blanca podniosła jego koszulkę do góry i przyglądała się bandażowi.
- Najwyższy czas go zmienić. Jakbyś mógł unieść biodra do góry, byłabym wdzięczna.
Luke zrobił się cały czerwony, ale wykonał co kazała. Dziewczyna sprawnym ruchem zdjęła opatrunki i podłożyła mu pod plecy poduszkę.
- Będzie mi wygodniej ją oczyścić. – wyjaśniła. Woda zmyła resztki starych maści i delikatnie zataczając kręgi na jego żebrach, wmasowała nowe. Blondyn czuł jej dotyk nie tylko na brzuchu ale i na całym ciele. Zesztywniały i speszony czekał potulnie, aż skończy.
- Gotowe. Myślę, że możesz się oprzeć, a ja przyniosę ci coś do jedzenia. – pomogła mu się podnieść i wyszła. Nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Siedział z otwartą buzią i nieobecnym wyrazem twarzy. Przecież za nią tęsknił. A teraz? Wstydził się i peszył przy każdym spojrzeniu lub dotyku. A jeśli ona widziała mnie bez…pomyślał. Cholera!
Wstał szybko z zamiarem wyjścia jednak zakręciło mu się w głowie. Ziemia przewróciła się o 90 stopni. Wychylił się do przodu prawie jak Michael Jackson. Już miał runąć, gdy w ostatniej chwili ktoś złapał go w pasie. Niestety, ten ktoś ważył mniej i oboje upadli z łoskotem na podłogę.
- Co ty sobie kurde mać wyobrażasz, co?! – Blanca. Zła. Bardzo. – Jesteś osłabiony, miałeś wyniszczony organizm! Myślisz w ogóle?!
- Przepraszam, po prostu…
- Trzeba było zaczekać. – wyraz twarzy złagodniał jej natychmiast. Znów była tą promienną nastolatką. Ich twarze dzieliły milimetry. Już miał się do niej nachylić, gdy dość gwałtownym ruchem wstała i pomogła mu ruszyć się z podłogi. Przewiesiła sobie jego ramię przez szyję i powolnym krokiem skierowali się do wyjścia. Pogoda była wyjątkowo dobra. Jacyś obozowicze biegali, wymachując mieczami, w powietrzu latały pegazy. Luke uniósł brwi do góry. Blanca posadziła go na leżaku i usiadła obok. W ręku miała obrane jabłka. Podała mu kilka cząstek i spojrzała przed siebie. Roztaczał się tam las, czuć była truskawki i zapach jakiegoś pieczonego mięsa.
- Od jak dawna tu jesteś? – zapytał ją.
- Dotarłam tu dzień przed wami. Okazało się, że…
- Co z Annabeth, Thalią i Groverem? – jego rzeczowy ton wzbudził w niej strach. Wzięła głęboki wdech i odezwała się:
- Annabeth miała tylko kilka zadrapań i zwichniętą kostkę. Już od kilku dni biega na treningi z innymi dzieciakami. Grover miał chwilowy zanik pamięci i nadal leczy ranę kłutą na ramieniu, ale tak to wszystko w porządku. A Thalia… ona…- zawiesiła głos. Nie wiedziała jak to powiedzieć. Chłopak widząc jej wahanie, złapał ją za ramiona i spojrzał prosto w oczy.
- Muszę wiedzieć, Blanca, proszę. W czasie wędrówki byliśmy jak rodzina. Wszyscy.
- Ona… dopadł ją piekielny ogar. – widziała jak twarz chłopaka zmienia kolor. Był teraz blady jak ściana. – Ale Zeus, jakby jako taką rekompensatę zamienił ją w sosnę. Widzisz? Rośnie tam na Wzgórzu. W środku znajduje się jej dusza, która od teraz pomaga bronić bram Obozu i jest symbolem prawdziwej odwagi. – zacisnęła usta. Wiedziałam! On ją kocha, a teraz przeze mnie jest jeszcze gorzej, pomyślała. Wstała i bez słowa odeszła.
Luke siedział jak zaklęty. Częściowo żyje… Jest drzewem, ale w jakiś sposób żyje. Poświęciła się dla nas. A my nie byliśmy w stanie jej pomóc. Blanca pewnie wiedziałaby co zrobić, pobiegłaby za nią, nawet gdyby to groziło śmiercią. A ja pewnie za nią, bo nie chciałbym stracić zarówno jej jak i Thalii. Grover przypilnowałby Annabeth i może byśmy wrócili. Dlaczego jej ojciec musiał ją zabrać akurat wtedy?! Eh, dziwne to wszystko. Ocknął się i rozejrzał dookoła.
- Blanca? – szepnął. Nigdzie jej nie widział. Na podłodze dostrzegł mały, zielony element. Była to bransoletka dziewczyny z wygrawerowanym po łacinie cytatem ‘Sed lex Dura lex’. Twarde prawo, ale prawo. Szatynka stosowała się do tej maksymy w niejednej sytuacji. Gdy podniósł ozdobę, poczuł jakby brzuch rozdzierał mu się na pół. Rana musiała być naprawdę głęboka, ale nic nie mógł na to poradzić. Z trudem wstał i rozejrzał się. Najwyższy czas jej poszukać, pomyślał.
Siedziała nad brzegiem oceanu, wpatrując się w niknące słońce na horyzoncie. Od dwóch tygodni nie zaznała spokoju, opiekowała się Lukiem, Annabeth i Groverem, załatwiała wszystkie sprawy z Chejronem i Panem D. którego całkiem polubiła. Była jednak wykończona tym wszystkim. Nie mogła przesiedzieć tu całego roku, musiała wrócić do szkoły. Miała tam przyjaciół, wiedzę, której jeszcze nie poznała. Fakt, fajnie było się dowiedzieć, że ma się superekstracool matkę, ale żeby ona chociaż przy niej była. Dwa tygodnie ciężkiej roboty, z czego najprzyjemniejsza była opieka nad chorymi. Nie dlatego, że byli jej przyjaciółmi, ale że mogła pomóc. Ojciec nigdy nie chciał się zgodzić, żeby leczyła, uważał, że jest na to zbyt delikatna. Blanca wyciągnęła przed siebie rękę. Mały palec lewej ręki miała zniekształcony, kilka cienkich blizn przebiegało wzdłuż opuszka. Jak miała sześć lat, wraz z ciotecznymi siostrami bawiła się w tartaku i przez przypadek położyła dłoń na maszynie. Pech chciał, że jedna z sióstr w formie zabawy zaczęła kręcić urządzeniem… Łza spłynęła jej po policzku. Wiedziała, że nie będzie już tak samo. Wszystko się zmieni, choćby starała się zatrzymać przeszłość. Poczuła czyjeś ramię otaczające ją. Podniosła załzawione oczy. Luke. Usiadł koło niej z wyraźnie wymalowanym na twarzy bólem i przytulił ją.
- Skąd… Jak ci się udało tu dojść?
- Z małą pomocą tych zielonych dziewczyn od drzew… - mruknął. – Odrobina uroku osobistego i pstryk! Jestem na miejscu niesiony przez nie.
- Masz na myśli driady. Heh, skromność to atrakcyjna cecha, nie słyszałeś? – uśmiechnęła się. Blondyn otarł wierzchem dłoni jej mokre policzki i z uniesioną do góry głową wyrecytował:
- Tylko u brzydkich ludzi. Potulni może kiedyś odziedziczą Ziemię, ale w tej chwili należy ona do zarozumiałych, takich jak ja. – puścił jej oko.
- Ja cię tego nauczyłam. – pokazała mu język. – Zresztą, to zwykły cytat z książki.
- Wyjątkowo dobra musiała być ta książka. Pamiętasz z niej coś jeszcze?
- Hmm… może to: „Gdybyś był w połowie tak zabawny, za jakiego się uważasz, mój chłopcze, byłbyś dwa razy bardziej zabawny, niż jesteś.”
- O, ten do mnie idealnie pasuje. – uśmiechnął się szeroko.
***
Pakowała ostatnie rzeczy do plecaka. Nie dostała limitu czasu, co bardzo jej odpowiadało. Pewnie sądzili, że po drodze zeżre ją jakiś potwór. Miała już wrzucone jedzenie, ubrania, apteczkę, zapisany zeszyt i szkicownik z rysunkami użytecznych roślin. Zastanawiała się, czy opłaca się wziąć telefon, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Mogę? – do pokoju wszedł jeden z nauczycieli. Był to ten sam, którego potraktowała kamiennym głazem.
- Nie mam za dużo czasu, ale jeśli pan musi… - mruknęła z niechęcią. W głowie wciąż miała słowa Samuela, który ostrzegał ją przed czyjąkolwiek pomocą.
- Słyszałem, że dostałaś już misję. Jak sądzisz, podołasz?
- A co pana to interesuje? Zaledwie dwa dni temu chciał mnie pan uświadomić, że się nie nadaję.
- Mogę ci pomóc. – uśmiechnął się zjadliwie. – Wiem, o co chodzi w zagadce Briana.
- Tak? Super, ale wolę dowiedzieć się tego sama. Jestem typem człowieka, który albo dojdzie do czegoś sam, albo tego w ogóle nie ruszy. Pan pozwoli, zadanie czeka. – odepchnęła go od drzwi i wyszła. Zagryzła usta, żeby się nie roześmiać. Byli żałośni. Czy oni naprawdę sądzili, że uda im się wyprowadzić ją w pole? Już trzech chciało z nią rozmawiać, jeden nawet wyrywał się z nią na misję. Blankę jednak wciąż zastanawiał ten gburowaty chłopak, który prowadził ją do gabinetu Starszego, a dokładniej jego wypalony znak. O co tu chodziło?
***
Szła przez zwyczajną leśną ścieżkę, ze słuchawkami na uszach. Starała się oczyścić umysł, przygotować na zagadkę. Lasy Amazonki były niesamowite. Tak zielone, pełne życia... W pewnym momencie poczuła jak ziemia zaczyna drżeć. Jakby coś wielkiego szło prosto na nią. Wstrzymała oddech i zaczęła rozglądać się dookoła. Cholera, trzeba było wziąć tę głupią czapkę! Dlaczego ja muszę być taka honorowa?! Szatynka przeszła kilka kroków do przodu, trzymając rękę na mieczu wiszącym u pasa. Po chwili, poczuła ciepły oddech tuż nad ramieniem. Z drżeniem odwróciła głowę. Wysoki na osiem metrów, szeroki na pięć, smok o czterech solidnie uzębionych głowach stał tuż za nią. Łuski miały niesamowicie błyszczący, zielony kolor. Widziała żar płonący w jego gardle. Nie bardzo wiedząc co robić wyciągnęła miecz i chwiejnym krokiem zaczęła się cofać, wciąż trzymając miecz przed sobą. Smok kłapnął środkową szczęką i szybkim ruchem wyrwał jej miecz. Próbowała się skupić i przywołać w sobie tę samą energię, której użyła przeciwko jednemu ze Smoków ale nie potrafiła. Potwór chyba nie miał zamiaru się z nią bawić, bo wszystkie głowy za jednym zamachem skierowały się na nią. No fajnie, ciekawe czy to stwór Zakonu, czy po prostu tak sobie żyje... Zasłoniła twarz dłonią i poczuła, jak ogromna siła odrzuca ją do tyłu. Uderzyła głową w jedno z drzew i straciła przytomność. Ogarnęła ją ciemność, jedyne co zapamiętała to przedziwny ryk potwora.
***
Otworzyła leniwie oczy. Bolała ją głowa i ręce. Jednak gdy zobaczyła nad sobą obcego mężczyznę, gwałtownym ruchem odsunęła się od niego.
- Nie ruszaj się, bo zrobisz sobie jeszcze gorszą krzywdę. – zaśmiał się. Był wysoki, miał czarne jak heban włosy. Ciekawe, czy są miękkie w dotyku...pomyślała. Po chwili jednak zaśmiała się w duchu. Ciepłe, intensywnie brązowe oczy chłopaka wpatrywały się w nią z zaciekawieniem. Widziała w nich nutkę ironii, której sama używała. Czarny podkoszulek w obcisły sposób przylegał do jego umięśnionego ciała. Blanca widziała, że bije od niego jakaś magiczna, tajemnicza poświata.
- Chodź, pomogę ci usiąść. – podał jej rękę. Delikatnie, bez najmniejszego problemu podniósł ją i posadził na jednym ze ściętych pni. Zauważyła, że mimo swojej postury poruszał się z wielką gracją.
- Co ty tu robisz sama w Lasach Amazonki, mała? – Blance zaraz skojarzył się jeden z jej znajomych, który takimi tekstami próbował wyrywać dziewczyny. Przeważnie, po takiej odzywce dostawał w twarz.
- Po pierwsze, powiedz do mnie jeszcze raz mała, to ci przywalę tak, że polecisz od razu na Olimp. Po drugie, nie twoja sprawa. Po trzecie, byłabym wdzięczna, gdybyś podał mi torbę, a po czwarte, kim ty do cholery jesteś?! – uniosła lewą brew do góry.
- O, ja też tak umiem robić z brwią! – uśmiechnął się szeroko i powtórzył jej gest. – Jestem Matthaios, bóg magii.
- Ta, a ja jestem Helena, ukochana Parysa. – zadrwiła.
- Helena była brzydsza.
- Czy to miał być komplement?
- A żebyś wiedziała, ślicznotko. – chłopak wciąż się uśmiechał.
- Uznajmy, że ci wierzę. Nigdy o tobie nie słyszałam... Mógłbyś podać mi torbę? – brunet podał jej to, o co prosiła i usiadł naprzeciwko. Dziewczyna wyjęła lusterko i przyjrzała się swojemu odbiciu. Zauważyła owinięty dookoła czoła bandaż. Wyciągnęła podręczną apteczkę i odwinęła dzieło Matthaiosa. Zaschnięta krew pozlepiała jej włosy. Zgarnęła je do tyłu i wodą utlenioną przemyła ranę. Jedną ze swoich maści posmarowała czoło i nasączyła nowy bandaż. Położyła okład na czoło i zwróciła się do nowego kolegi:
- Mógłbyś potrzymać w tym miejscu? Chciałabym owinąć ranę. – brunet zrobił co kazała i po chwili znów wyglądała prawie jak trzeba. Oparła lusterko o drzewo i zaczęła czesać włosy. Przemyła twarz i dłonie, lekko obtarte po upadku.
- Wracając do tematu... Nigdy nie słyszałam o tobie. Przecież Hekate jest boginią magii...
- Widzisz, Hekate miała drobny... wypadek, dlatego ja pełnię tę funkcję. Marne szanse, że mnie znasz, bo zostałem spłodzony dość niedawno, jako dziecko Apolla i Hermesa.
- Aha, a ja myślałam... Chwila moment, że co proszę?! Apollina i Hermesa?! – otworzyła szeroko buzię ze zdziwienia. No nie, to już zaszło za daleko...
- Nie wierzysz mi? – uśmiechnął się złośliwie.
- Nie o to chodzi... Wierzyć, wierzę, ale że tak po... no wiesz...
- Jak?
- Po gejowsku? – wydusiła z siebie to słowo. Zasłoniła usta ręką, jakby powiedziała jakieś przekleństwo. Chłopak zaczął się śmiać tak głośno, że o mało nie spadła z pieńka, na którym siedziała.
- Taka sama była moja reakcja. – uśmiechnął się, przez co jeszcze bardziej wydał jej się ‘boski’. - Ale nie to jest najgorsze. Odziedziczyłem pełno cech, które bardzo podobają się boginiom i bogom. Dlatego mam trochę problemów. Żeby od nich uciec, wędruję sobie po świecie. A na ciebie natknąłem się przypadkiem.
- Aha. W każdym bądź razie dziękuję. Pewnie gdyby nie twoja pomoc, zostałyby ze mnie strzępy. – chciała wyciągnąć w jego stronę rękę, ale w końcu została tak, jak siedziała.
- Spoko. Właściwie, to dziękuj mojemu niezastąpionemu Thaiosowi. – jego ramię zajaśniało i po chwili trzymał w dłoni sporych rozmiarów trójząb, dookoła którego wił się piorun.
- No nieźle... – mruknęła.
- Słyszałem, dzięki. – puścił jej oko. – Trzymaj, przyda ci się. – podał jej pudełko. W środku znajdowała się ambrozja i nektar. – Mam nadzieję, że misja ci się uda. Magia to niełatwa rzecz.
- A mówi to ten, co do czarowania używa wielkiego widelca. – zaśmiała się. Polubiła go. Był zabawny i lekko ironiczny. W jakiś sposób był podobny do niej.
- W sumie, to my jesteśmy nawet rodziną. – powiedziała.
- Tak? Niby jak?
- Mój ojciec to syn Apolla. Nie tylko ty masz pokręcone drzewo genealogiczne. Chcesz zobaczyć? – wzięła do ręki patyk i narysowała mu swoją genealogię.
- No to ładnie, siostrzyczko. – podrapał się po głowie. Thaios zniknął, widocznie nie był mu do niczego potrzebny, zwykły szpan.
- Słuchaj, jak będziesz czegoś ode mnie potrzebować, po prostu się pomódl. Chociaż nie, będę się czuł staro. Zawołaj, czy coś. Postaram się przybyć. Będę leciał, ojczulek pewnie się niecierpliwi.
- Który? – zaśmiała się ironicznie.
- A bo ja wiem? Obaj mają nerwy jak... dobra, nie skomentuję.
- Wiesz może, o co może chodzić w mojej zagadce? – wyrecytowała mu ją i przyglądała się jego przystojnej twarzy z powątpiewaniem.
- O kwiat.
- Tyle to i ja wiem, kurde.
- Poszukaj może w jakiejś poezji starożytnej. Ten kwiat musi symbolizować coś, co wychodzi ponad mrok. A co zwykle wychodzi ponad mrok? – mrugnął do niej, zawołał swój ‘Wielki Widelec’ i zniknął w oparze dymu.
- Idiota, ten dym to dla szpanu?!
Słyszałem... zaśmiał się głos Matthaiosa w jej głowie. Idź na tę misję, bo jeszcze nie zdążysz.
A ty idź, bo naskarżę twoim tatusiom, odpyskowała mu i zaczęła nucić piosenkę, by zagłuszyć jego głos.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ailyn
Boy z hotelu Lotos
Dołączył: 29 Wrz 2010
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z odległych rubieży Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 22:28, 10 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Ja się zabiję. Nie wyśpię się, nic nie umiem na biologię, i czytam i czytam..
To jest lepsze od Bitwy w Labiryncie. Po prostu wymiękam Moment z Apollem i Hermesem mnie zabił Fajnie, że Blanca zauważyła kogoś oprócz Luke'a. Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że tak będzie, bo to wprowadzi ciekawe zamieszanie... Choćby na te kilka zdań człowiek jest przekonany, że dziewczyna ułoży sobie życie bez tego 'zdrajcy'
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
matti141
Cnotliwa Afrodyta
Dołączył: 09 Sie 2010
Posty: 1628
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krosno - Miasto Kronosa ;-) Płeć: Percy
|
Wysłany: Pon 12:16, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Nie mogłaś się powstrzymać Blanca? Nie mogłaś poczekać do czwartku?
Przez ciebie muszę zamieścić swoje opowiadanie ;-)
PS for ailyn. Ten pomysł z Hermesem i Apollem, to był mój. Zresztą nieco bardziej rozbudowany on jest ;-)
A co do reszty to mi się to podoba. Czekam na dalsze przygody Blanci
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez matti141 dnia Pon 14:27, 11 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Podróżniczka
Róg Minotaura
Dołączył: 27 Lip 2010
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: "Trzy plichy" Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 19:15, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Przepraszam, ze nie czytałam wcześniej. Opowiadanko super! I pisz dalej. (A ja myślałam, że dla Muzy wena skończyć się nie może... )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 19:39, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
wiesz, wenę to ja mam, ale czasu to już nie bardzo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Podróżniczka
Róg Minotaura
Dołączył: 27 Lip 2010
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: "Trzy plichy" Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 19:42, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Może 14. będzie więcej czasu?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 19:55, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
mam dentystę i dodatkowy angielski, a w szkole ślubowanie klas pierwszych. poza tym, w piątek piszę z polskiego klasówkę. xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Necklice
Pani mórz
Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krk Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 21:25, 11 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Nie no czad, ale i tak mam parę uwag:
1 Jak zaczynasz nowy rozdział, to gwiazdki są niepotrzebne.
2 Na statku są kajuty, a nie kabiny.
3 Oczy, które miały ogniki w oczach? Coś tu nie tak.
4 Mati mógł do niej puścić oko, bo jej przecież za gałkę nie trzymał.
5 Jeszcze była jakaś literówka, ale już nie wiem gdzie.
Poza tym, to super
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Podróżniczka
Róg Minotaura
Dołączył: 27 Lip 2010
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: "Trzy plichy" Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 17:06, 12 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Och, no to, jak powiedział nasz dawny pan od geografii, peszek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 20:33, 15 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
przemyślałam wszystko i postanowiłam dodać wygląd Blanki wiem, kiedyś dawałam zdjęcie jakiejś dziewczyny, ale była ona zbyt... łagodna. mam już napisaną w zeszycie od angielskiego na końcu (hah 2 strony) taką 'autobiografię' od Luke'a, coś w podobie do wypowiedzi Blanki. a, i w najbliższym czasie (postaram się jutro lub w niedzielę) nowy rozdział. z tym, że będzie on krótszy, no i może wreszcie będzie haiku
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sophie
Miss Holmes
Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 2360
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Niemcy Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 21:13, 15 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Super, jak zwykle Po gejowsku? WTF?! Jestem tolerancyjna i w ogóle... tak sądzę xD
Super napisałaś tą zagadkę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Celestine.
Boy z hotelu Lotos
Dołączył: 19 Wrz 2010
Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: CHB! Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 12:32, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
To jest chyba najlepsze opowiadanie jakie czytałam ! Pisz dalej !
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 14:28, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Rozdział czternasty. (niestety, nie tak okazały jak poprzednie.)
Śniła mu się Blanca. Stała pośrodku spalonego do cna lasu, łzy kapały jej po policzkach. Nie mógł oderwać od tego widoku wzroku, jednak zauważył w niej dużą zmianę. Miał wrażenie, że dziewczynie przybyło sporo masy mięśniowej. Zwłaszcza uwydatniała to koszulka na ramiączka i obcisłe spodnie do kolana. Na nogach dłuższe buty, dłonie chronione przez skórzane rękawiczki. Wokół szyi miała zapiętą pelerynę z narzuconym kapturem na głowę. Widział na jej prawym przedramieniu wypalony znak. Smok ziejący ogniem. Podszedł do niej bliżej i nieśmiało wyciągnął rękę, lecz przepłynęła przez jej ciało jak mgła. Szatynka nawet się nie poruszyła. I wtedy usłyszał głos, a właściwie śmiech. Był to ten sam śmiech, który już w swoich snach słyszał. Więc co, mała dziewczynko? Myślisz, że dasz mi radę? Próbuj, może kiedyś... Blanca szepnęła coś i po chwili trzymała w dłoni drewniany kij, sięgający wysokością do jej głowy. Widział, jak wyraz twarzy zmienia jej się natychmiastowo. Z bólu przerodziła się złość wymieszana z szaleństwem i ironią. Nadal mamrotała coś pod nosem i z całej siły uderzyła końcami kija o ziemię. Otworzył buzię ze zdumienia, gdy krańce zajęły się ogniem. Śmiech Kronosa umilkł, a Blanca odwróciła się i zamachnęła.
Potrząsnął głową, próbując odgonić od siebie ten koszmar. Była noc, a on następnego dnia miał iść do szkoły. Przetarł opuchnięte oczy i rozejrzał się. Księżyc świecił jasnym blaskiem, a jego promienie wpraszały się do pokoju. Wstał i zasłonił zasłony, uprzednio jednak wywracając się o leżącą na ziemi książkę. Co do... pomyślał, wstając. Potarł obolałe miejsce i zrezygnowany wrócił do łóżka.
***
Mrok i jego przeciwieństwo są jak Ying i Yang. Przyciągają się, choć są przeciwne. A to oznacza, że jeżeli jednym z elementów jest mrok, to drugim musi być... światło! Bogowie, co za idiotka ze mnie! pomyślała Blanca. Przez całą noc szukała czegoś do rozwiązania zagadki. Opadła z sił, głowa wciąż ją bolała. Zrobiła sobie dość dziwne miejsce spania na rozwidleniu gałęzi olbrzymiego dębu. Udało jej się jednak znaleźć słynną legendę dotyczącą rośliny charakterystycznej dla światła.
Wynurzyła się z głębi, nikt nie wie dokładnie kiedy. Urosła niewiele ponad ziemię, rozkładając swe potężne i zielone liście na boki. Ponoć w pełnię, ostatnią w kalendarzowe lato, zmienia barwę na srebrną, rzucając światło. Ten, kto ją zerwie zapewni sobie dożywotnie szczęście, a jako posiadacz zyska światło, które nigdy nie zgaśnie. Warunkiem jest czyste i dobre serce człowieka. Znalezienie jej nie nigdy nie było łatwo. Nie jeden poszukiwacz ginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Aby mieć jakiekolwiek szanse znalezienia jej, trzeba zyskać łzy ‘płaczącego ptaka’. On jednak ukazje się tylko tym, którzy na to zasłużą. Liść po zerwaniu sprawia, że roślina nigdy nie więcej się nie pojawi, dlatego też jest pewność, że nikt jej jeszcze nie znalazł. Łzy wskażą drogę...
Reszta była przypalona. Ale Blanca wiedziała, jakiego ptaka musi szukać. Tyle razy Chejron opowiadał jej o feniksie... Ptaku, którego łzy potrafiły przynieść natychmiastową ulgę i ratunek. W dawniejszych czasach niemal w każdym mniejszym lesie można było je spotkać. Były łagodnymi, nie utrudniającymi życia ptakami. Ludzie w czasach zimy dokarmiali je, one odwzajamniały się małymi ilościami łez. Dziś jest już tylko kilka sztuk tych pięknych stworzeń o miękkim, czerwono-złotym upierzeniu i krótkim, czarnym, ostro zakończonym dzióbku.
- No to ruszamy w drogę... – szepnęła i zaczęła pakować śpiwór do plecaka. Wiatr stał się bardziej porywisty, jakby wskazując drogę, gdzie powinna się skierować. Zrzuciła ekwipunek na ziemię i zgrabnie zeskoczyła z gałęzi. Usłyszała za plecami szelest krzaków. Wyjęła sztylet ojca i zamarła. Uspokoiła oddech, zgrała go z odgłosami przyrody i bezszelestnie odwróciła się. W jednym z pobliskich krzaków coś było. I na pewno miało więcej niż metr wzrostu. Zgięła kolana, zmrużyła oczy i ustawiła się w pozycji gotowej zarówno do ataku jak i obrony.
- Spróbuj mnie tym dźgnąć, to ci przywalę. – usłyszała niski głos dobiegający z miejsca zamieszania. W tym momencie, dwie liany zbuntowały się i oplotły jej dłonie.
- Co do... – chciała zaklnąć, lecz trzecia zasłoniła jej buzię. Z krzaków wyszedł chłopak. Niewysoki, lekko zgarbiony, przystojny.
- Pomyślałem, że przyda ci się pomoc. Jestem Liam. – przedstawił się i machnął ręką. Liany opadły, jakby ktoś wyssał z nich życie.
- Chwila moment. To nie ty czasem odprowadzałeś mnie do Briana? – uniosła brew do góry.
- Niezłą masz pamięć. Tak, ja. – zaśmiał się ironicznie.
- Jeśli sądzisz, że jestem głupią idiotką, która nie da rady, to się mylisz. Czego chcesz? Zrobić misję za mnie? – splunęła mu pod nogi.
- Uwierz mi, mam ciekawsze rzeczy do roboty. Aczkolwiek jedna z tych rzeczy jest mi potrzebna... Widzisz, rozwiązanie zagadki znam od dawna, jedyne czego chcę, to pióro feniksa.
- Słucham?
- Widocznie nie wiesz. Pióro feniksa ma magiczne właściwości, sproszkowane i dodane do odpowiednich składników wzmacnia wewnętrzną energię. Jednak feniks oddaje tylko dwa pióra. Jeśli tak ci zależy, oddam ci jedno.
- Propozycja niegłupia, ale wciąż ci nie wierzę. Poza tym jest jedna rzecz, którą musisz mi wyjaśnić. – podeszła do niego i chwyciła za prawy nadgarstek. Czarne zawijasy wciąż tam były, gdy je dotknęła, poczuła przeszywający ją prąd.
- Co to, do cholery ma znaczyć?
- To jest symbol Bractwa. – wyszarpnął jej rękę. Potarł wypalone miejsce i schował z powrotem w rękaw. – Fragment mozaiki. To znaczy, że ukończyłem ostatni poziom zaawansowania, jestem pełnoprawnym magiem. Niestety nie jestem akceptowany jako Smok, ponieważ nie zdawałem jeszcze testów. Muszę poczekać, aż ukończę siedemnaście lat.
- Takie buty... Powiem wprost. Nie zaufam ci, ale chodź, każda pomoc się przyda. – schowała sztylet i podniosła wciąż leżący na ziemi plecak. Chłopak oparł się o pień i przyglądał dziewczynie. Trochę zbyt pewna siebie, to może ją zgubić. Ale po to tu jestem... Kurde, zabawiam się w bohatera, zamiast myśleć o egzaminach! Jednak jeśli wrócę z nią z tej misji pomyślnie, a ona powie, że jej pomogłem, może Starsi przychylą się do zdania egzaminu przed siedemnastką...
- Gotowy? – spytała.
- Zawsze i wszędzie, na każdą okoliczność. – uśmiechnął się ironicznie.
- To skoro tak, to kierujesz. A jak będzie mi ciężko, niesiesz plecak. – odgryzła mu się.
- Każdy poszukiwacz wie, że feniksy mieszkają na południu. Chodź, trzeba przejść tędy... – odgarnął ruchem dłoni zwisające pnącza i puścił Blankę przodem.
***
Stał na dziobie statku, podziwiając panoramę Nowego Jorku. Jeszcze trochę i to wszystko będzie moje. Wtedy pokażę tym niedowiarkom, co naprawdę znaczy mieć władzę. Odnajdę Blankę, przywrócę Thalii życie i nawrócę Annabeth na moją stronę. Jeśli się da, Groverowi pomogę odnaleźć Pana. Wiem, że mi się uda... Musi...
***
Szli już prawie cały dzień. Po drodze znaleźli niewielkie jeziorko, z którego Blance udało się siłą woli przenieść czystą wodę i rybę na obiad. Usiedli obok ogniska i w ciszy jedli posiłek.
- Nieźle ci poszło z tą wodą... Umiesz coś jeszcze? – zapytał Liam. Dziewczyna polubiła go. Był uprzejmy, nie narzucał się. I również jak ona nigdy nie był doceniany. Przymknęła oczy i podrapała się po głowie obandażowaną ręką.
- Tylko zwykłe próby, po prostu... Nie panuję nad sobą. Czasem się udaje, czasem nie. – westchnęła.
- Hej, nie martw się. Dasz radę. – poklepał ją po plecach, uśmiechając się pocieszająco. Jego czarne oczy przyglądały jej się w zadumie.
Te, Matthaios, zesłałbyś jeszcze kogoś, a nie! pomyślała.
Dobra, spokojnie, usłyszała w głowie jego śmiech. Zajaśniało i po chwili pojawił się przed nią mały kotek. Był rdzawy, miał spiczasto zakończone uszy i dość groźnie wyglądający pyszczek. Patrzył na nią z zaciekawieniem.
- Jaki słodki ryś! – zachwyciła się szatynka.
- Ryś? – odezwał się zbity z tropu Liam.
- Gatunek kota, występuje go całkiem sporo w Polsce, jest pod ochroną, ciężki do oswojenia. – kiedy to powiedziała, zwierzątko podeszło do niej i zaczęło się łasić.
- Masz. – rzuciła mu resztkę ryby. Kocię złapało jedzenie w locie i przygwoździło do ziemi.
- Jak by ci tu dać na imię... – zastanawiała się. – Może... Jace?
- Chyba mu się podoba. – powiedział Liam. Przysiadł się bliżej dziewczyny i obserwował, jak głaszcze nowego towarzysza podróży. Widział ciepło w jej oczach. Nie obdarzyła go dotychczas zbyt wielkim zaufaniem i wiedział, że musi się starać, jeśli chce wykorzystać szansę. A taka nie zdarzyła się od momentu kiedy trafił do Klasztoru. Od dziecka wychowywali go na maga. Chcieli zrobić z niego marionetkę, ale jemu przeszkadzało rządzenie nim. Buntował się, przez co nie raz zarabiał nowe ślady na ciele. Blanca okazała się dla niego wybawieniem. Pojawiła się w odpowiednim momencie.
- Obejmiesz pierwszą wartę? – wyrwała go z zamyślenia.
- Co...? Tak, jasne, śpij dobrze. – mruknął i schował twarz w dłoniach.
Po kilkunastu minutach dziewczyna spała głębokim snem. Światło bijące od ognia tańczyło na jej spokojnej twarzy. Taka śliczna, młoda... pomyślał Liam. Pochylił się nad nią, opuszkami palców jeżdżąc po jej policzkach. Nie dam cię skrzywdzić. Nie teraz, kiedy jesteś moją jedyną nadzieją...
***
Promienie słońca nie dawały jej spać. Niechętnie podniosła głowę, otwierając uprzednio oczy. Śpiwór, mimo zachowanego ciepła, z zewnątrz był delikatnie mokry. Używając nowej energii osuszyła go szybko. Za zgaszonym paleniskiem zauważyła Liama. Leżał z głową schowaną między rękoma. Wstała i powoli rozpoczęła pakowanie. Według wyliczeń chłopaka, dziś mieli dojść do miejsca zamieszkania feniksa. Zastanawiało ją skąd on wie, gdzie szukać. Może to dzięki temu, że jest już magiem. Może wyczuwa coś charakterystycznego dla ‘płaczącego ptaka’.
- Hej, wstawaj. Czas na śniadanie. – zaczęła budzić bruneta.
- Mmph... – mruknął i naciągnął na głowę śpiwór.
- Nie to nie. – odpowiedziała i odeszła w stronę ogniska. Przeniosła wolą odrobinę wody i wylała mu na twarz.
- Co do...?! – rozzłoszczony, skoczył do góry jak oparzony.
- Widzę, że łaskawie ruszyłeś swe cztery litery. Teraz jedz, chcę mieć chociaż jedno zadanie za sobą. – podała mu talerz z jedzeniem. Cisza towarzysząca posiłkowi była nieznośna. Chłopak wciąż nie mógł jej wybaczyć niemiłej pobudki.
na początku, chcę tylko wyjaśnić, że niestety nie mam niewiadomo jak czasu. dlatego też na lekcjach, w brudnopisie piszę kolejne części. mam już praktycznie całe zakończenie, a teraz myślę nad kolejnymi zadaniami Blanki. w takim razie do napisania liczę na konstruktywną krytykę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Blanca dnia Czw 14:31, 28 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Necklice
Pani mórz
Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krk Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 14:50, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Po co krytykować, jak można chwalić? Ale jak chcesz, to ok. Było trochę błędów stylistycznych, jak będę miała więcej czasu to dokładnie Ci je wypiszę. Dobra, to tyle z krytyki. Teraz zalety. Bajeczne, ciekawe, tajemnicze/intrygujące, zabawne, lekkie, co by tu jeszcze dopisać? Zastanowię się nad tym, bo na to opowiadanko nie wystarczą takie proste słowa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sophie
Miss Holmes
Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 2360
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Niemcy Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 16:21, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Ja też nie znam wystarczających słów, aby to określić. Świetnie napisane jak zwykle No i ja kocham feniksy xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Necklice
Pani mórz
Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krk Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 16:25, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
A nasz ulubiony to Fawkes, nie?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Necklice dnia Czw 16:26, 28 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sophie
Miss Holmes
Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 2360
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Niemcy Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 16:27, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Że kto? Albo, że co? xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Necklice
Pani mórz
Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Krk Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 16:34, 28 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
To feniks Dumbledore'a
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ailyn
Boy z hotelu Lotos
Dołączył: 29 Wrz 2010
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z odległych rubieży Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 20:23, 29 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Super, jak zwykle Motyw feniksa to wg mnie jedna z tych niewielu rzeczy, które jeszcze w HP są fajne A, że tak zapytam skąd zaczerpnęłaś imię Liam? Bo jest taki jeden aktor co się Liam Neeson zwie :]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 21:23, 29 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
hmm... szczerze mówiąc... nie wiem gdzieś w jakiejś sytuacji, książce, cokolwiek, musiało się pojawić, bo rzadko wymyślam imiona
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|