|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
laniette
Cukiereczek Apolla
Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 21:39, 20 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Myślę, że należy coś wyjaśnić jako iż posty nie zgadzają się ze sobą. Oto mapka jak prezentuje się na razie sytuacja w obozie.
To co obtoczyłam czerwoną krechą to tam stacjonuje armia Rezusa. Mają przewagę. Rzeka jest bardzo niebezpieczna, chyba mają w szeregach dziecko Posejdona. Jedyna nadzieja w Herejzji na opanowanie żywiołu. Chejron oraz Reachel najprawdopodobniej są w Wielkim Domu, ale nigdy nie wiadomo.
Różowa plama- tam się pojawiliśmy (różowy kolor akurat był przypadkiem ;p)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 14:36, 21 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Gdy wylądowali, Lira nieomal się wywaliła. Koło nich pojawiali się coraz to inni herosi. Dziewczyna zauważyła też ze zdumieniem, że niedaleko oparty o swoje słoneczne auto stoi Apollo, bawiąc się kluczykami. Lana sprowadziła ze sobą jakiegoś obcego chłopaka, Lira miała jednak niejasne przeczucie, że powinna wiedzieć, kim jest. Szybko uzupełniła braki w uzbrojeniu i ambrozji.
Wszyscy zebrali się na naradzie wojennej. Blanca opowiedziała reszcie całą historię. Heroska zastanawiała się nad taktyką, kolejno wyznaczając im pozycje i zadania. Rozgorzała dyskusja o tym, jak zaatakować, co wykorzystać, tak by nie dać się pozabijać. Córka Hekate po raz kolejny przeklęła Rezusa i jego głupie plany.
Wtedy z krzesła podniósł się Brian i zaczął się jąkać. Wszyscy patrzyli na niego z niedowierzaniem i zdziwieniem wymalowanymi na twarzach.
Blanca zadała pytanie, kto podejmie się walki z Rezusem. Lira nie zamierzała się wtrącać, ale wpadł jej do głowy ciekawy pomysł.
Podeszła do córki Ateny i spytała:
- Blanca, mam pomysł na zaklęcie, które może pomóc. Z pomocą odpowiednich składników z mojego domku mogę sprawić, że nasz ochotnik do walki z Rezusem będzie niewidzialny. Dzięki temu będzie mógł przedostać się przez terytorium wroga niezauważony, podczas gdy reszta będzie odwracać uwagę, by Rezus się nie skapnął. Co ty na to?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sophie
Miss Holmes
Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 2360
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Niemcy Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 19:24, 21 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Sophie, jako grupowa była na naradzie. Skrzywiła się, gdy Blanca postanowiła wysłać tylko dzieci Demeter i ich roślinki. W końcu też radziła sobie całkiem nieźle z roślinnością. Nie odezwała się jednak słowem, ponieważ nie było teraz czasu na sprzeczki, kiedy są ważniejsze sprawy na głowie. Ale była to dla niej normalka. Nikt nie docenia dzieci Dionizosa. Starała się nie wkurzać, ale o mało nie wybuchła śmiechem, jak wysłano ją i jej "domek", który składał się aż w dwóch osób na lewy bok. Jej brat był na obozie dopiero od kilku miesięcy i jeszcze był dość kiepski w walce, więc będzie musiała osłaniać nie tylko siebie, ale również jego. Nie, żeby miała coś osobiście do dzieci Ateny, po prostu zawsze była tak pomniejszo traktowana. Na szczęście miała do pomocy cały domek Afrodyty. Jest ich dość sporo, ponieważ Pani Miłość nie robi nic innego poza rozmnażaniem się i schadzkami z Arem. Ofc "potajemnymi". Ale na Hefajstos TV zawsze można to obejrzeć...
Zapadła cisza. Sophie wróciła na ziemię. Potrzebowała chwili, żeby uświadomić sobie, co powiedziała Blanca. Serce zabiło jej szybciej. To mogła byś jej chwila! A zaraz potem roztrzaskało się na kawałki. Nikt nie dałby jej szansy, ponieważ Rezeus był potężny. Ćwiczył się od dziecka itd... Zacisnęła usta, żeby jej się nic nie wyrwało i założyła ręce na piersi, po czym zaczęła obserwować zebranych. Ciekawe, kto będzie tym szczęściarzem?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sophie dnia Wto 19:37, 21 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rexus Maximus
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 21 Cze 2011
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lubelskie
|
Wysłany: Pią 7:00, 24 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Niezręczna cisza panowała coraz dłużej... i dłużej. Panowała naprawdę, naprawdę długo. Brian powoli myślał, że jakiś wredny bożek zabrał wszystkim umiejętność mówienia, ale gdzieś tam w końcu rozległy się ciche szepty.
Przewrócił oczami.
Wstał jeszcze raz, teatralnie ukłonił się domkowi Aresa i przecisnął się do stołu.
- Po pierwsze, nie wszyscy z domku Hermesa umieją latać. Duża większość jest nieuznana. Po drugie, macie mój miecz.
Na stoliku położył grzebień.
- No... w tej chwili jest to grzebień. Ale za to ja na pewno umiem latać.
Ściszył odrobinę głos.
- I mogę też iść po węże.
Oby tylko mnie posłuchały.
Węże, nie dziewczyny na naradzie.
- Zresztą, jeszcze bardziej niezauważony przemknę lecąc, niż idąc.
Wzruszył ramionami. Jednego kciuka trzymał za zgodę, a drugiego za to, żeby tym razem nikt nie rzucił nim o ścianę. Łopatki bolą po tym okropnie i nawet skrzydełka na butach nie pomagają zbytnio w hamowaniu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
laniette
Cukiereczek Apolla
Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 13:37, 04 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
- Ja pójdę.
Te słowa wyrwały się Lanie. Nie do końca zastanowiła się nad swoją wypowiedzią, ale kontynuowała:
- Nie jestem głupią blondynką, umiem walczyć. Jestem w stanie przelecieć przez wodę, znajdę wyrocznię złożę przedmioty i zabiję Rezusa. Mam silną moc, będę umiała na bierząco leczyć swoje rany. W każdym razie większość...
Blanca otworzyła usta by wyrazić swoją opinię, ale pojawił się Apollo trzymając na rękach Reachel.
- Tak w sumie to nie było trudne ją znaleźć. Była w jednym z pokoi w wielkim domu, żałosne potworki uciekły gdy mnie zobaczyły. Macie wyrocznię i przedmioty. Nie mogę wam bardziej pomóc. Powodzenia dzieciaki.
Po tych słowach Apollo zniknął zostawiając na podłodze kupkę brokatu. Herosi rzucili się w stronę wyroczni, byla lekko zdezorientowana, ale generalnie wszystko grało. Blanca opowiedziała jaki jest plan, Reachel skinęła głową.
-Chyba nie macie innego wyjścia, zróbcie co trzeba.
Blanca upewniła się:
- Na pewno chcesz iść?
- Nie wiesz, to poprzednie było dla jaj, tak sobie kpiłam.
Blanca przewróciła oczami, wokół rozległy się głosy. Córka hekate rzuciła propozycję by Lana zrobiła się niewidzialna, jednak Jack stwierdził, że to zły pomysł.
- Niewidzialność powoli wysysałaby z ciebie energię, a ty potrzebujesz jej jak najwięcej.
Syn Hermesa natomiast rzucił pomysł przywołania węży. Herosi zgodzili się jednak miał to zrobić dopiero gdy zacznie się bitwa.
Lana udała się z Jackiem po zbroje, reszta herosów, którzy byli na misji poszli za nimi. Gdy wrócili herosi przygotowywali się do walki, pozostało jeszcze tylko kilka formalności. Pierwszy odezwał się Nico:
-Idę razem z Sophie. Jej moc wpływania na innych może być kluczowa w tej walce.*
Herejza natomiast oświadczyła, że spróbuje zrobić przejście w ścianie wody by można było swobodnie przez nią przechodzić.
- Więc ja pójdę i zabiję Rezusa, spoko łatwizna. Dajcie mi te przedmioty.
Blanca wręczyła je Lanie. Córka Apolla uklękła i złożyła kielich, szatę, lustro i medalion u stóp wyroczni. Rzeczy zaczęły delikatnie lśnić i topić się wydzielając dym, który zasłonił Lanę. Po chwili wszystko opadło. Córka Apolla zaczęła lśnić bardziej niż zwykle i wyglądała jakoś zdrowiej, oczy miała lekko zamglone.
- Nie wiem co to za dym, ale mówię wam wspaniały.
Lana pożegnała się z herosami, w końcu mogła już więcej nie wrócić. Jack stwierdził, że idzie z Laną.
-Będę osłaniał ci plecy skarbie.
Córka wzniosła się w powietrze. Syn hekate miał swoje sztuczki i leciał teraz obok niej. Razem poszybowali w kierunku Wielkiego Domu, pod nimi rozpoczęła się bitwa.
Post krótki, ale chodzi o to by bitwa się zaczęła. W waszych postach chcę zobaczyć piękne opisy walki. Będę przyznawała punkty!
*Sophie od teraz opiekujesz się postacią Nica, tylko bardzo proszę, żeby z tego dzieci potem nie było! Miłej zabawy.
i sry za ortografię, ale ostatnio coś mi się dzieje na mózgu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anonim97
Strażnik Obozu
Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Czw 22:10, 05 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Wszyscy uformowali się w szyk. Atmosfera była napięta, w końcu czekał ich bój o Obóz. Wszyscy czekali podenerwowani, na sygnał do ataku. Zgodnie z przewidywaniami Olgierda do prawa strona była słaba. W jej skład wchodzili: On, Lira, kilku synów Aresa, oraz cała masa nowych, niedoświadczonych herosów. Wszyscy czekali w napięciu. Ściana wody się rozstąpiła za sprawą Herejzy. Rozpoczęła się bitwa...
***
Szturm był błyskawiczny i bardzo mocny. Pierwsze linie w centrum armii Rezusa zostały zniszczone i rozrzucone dookoła. Po chwili armia wroga się zreorganizowała. Walka stała się trudniejsza. Armia wroga przystąpiła do kontrataku. Część wojsk zaatakowała boki, a część centrum. Na prawej flance zaczęło się robić nieciekawie. Syn Morfeusza walczył najlepiej jak potrafi. Potwory i herosi nadchodziły z kilku stron. Olgierd ciął raz z lewej raz z prawej. Starał się ciąć w miejscu gardła. Dookoła nie miał też żadnych elementów, które mógł wykorzystać, żeby zdobyć przewagę. Syn Morfeusza wezwał swoje kreatury, żeby wspomogły go w walce. Po chwili zauważył dość sporego potwora. Był to w połowie skorpion i w połowie człowiek. Dosłownie wycinał on herosów. Wszyscy wokół niego padali miażdżeni, przecinani szczypcami lub dziurawieni żądłem. Olgierd szybko zbliżał się do niego. Gigantyczne żądło leciało w jego kierunku. Podskoczył i usiadł na ogonie. Szybko się podniósł i biegł po nim w kierunku ludzkiej głowy. Chciał przeciąć gardło, lecz niestety miało ono pancerz, podobnie jak całe plecy. Potwór zamachnął się ogonem i zrzucił natrętnego herosa. Jednak Rot się tak szybko nie poddawał. Pobiegł jeszcze raz i postanowił zaatakować odsłonięty tors. Jednak człowiek-skorpion był na tyle sprytny, że wyprowadził kontratak szczypcami. Złapał herosa i zamknął go w żelaznym uścisku. Heros walczył z uściskiem. Widząc to wróg uderzył go kilka razy w ziemię. Uścisk był coraz mocniejszy, lecz nagle osłabł. Zauważył, że jeden z sojuszników wziął skorpiona za ogon i wbił mu go w plecy. Potwór wił się z bólu, w końcu zamienił się w pył. Powstał i rozejrzał się dookoła. Herosi z prawego boku zostali odcięci od reszty i okrążeni. Większość z herosów już była martwa, zostało ich zaledwie dziesięciu z czterdziestu i dzielnie walczyli o przetrwanie. Oby nadeszły posiłki, albo Hades będzie miał nowych gości. stwierdził Olgierd.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ZeusGromowładny
Apollo w spodenkach
Dołączył: 25 Lut 2012
Posty: 89
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Myślenice Płeć: Percy
|
Wysłany: Nie 10:03, 08 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Walka była ciężka, a Alex nie był jeszcze doświadczonym wojownikiem. Mimo to walczył zacięcie. W jego kierunku skoczył piekielny Ogar. Piekielny pies wywrócił niedoświadczonego wojownika. Potomek Hefajstosa odczołgał się spod bestii dwie sekundy przed rozszarpaniem. Ogar znów rzucił się na Herosa, tym razem nie przewracając go a wytrącając mu miecz który poszybował ok. siedem metrów. Alex użył swojej mocy i wytworzył w ręku kule greckiego ognia licząc że przestraszy bestie, zapomniał jednak że to stwór z Hadesu. Młody Heros w oczach potwora zauważył iskrę. W tym momencie przyszedł mu do głowy ryzykowny pomysł, podrzucił kule ognia parę razy po czym rzucił ją.
-Aport!
Piekielny Ogar pobiegł za greckim ogniem co trochę zdziwiło Alexa. Heros podbiegł po miecz. Gdy potwór wrócił z kulą ognia w pysku Alex wbił w jego cielsko miecz.
Heros walczył dalej.
W pewnym momencie, podbiegł do niego prawie dwu metrowy heros. Wróg lekko przeciął mu lewe ramie. Po tym walczyli jakieś 7 minut. Alex stwierdził że jest to syn Aresa, bo walczył świetnie. Alex zauważył że wrogi heros ma już zniszczoną zbroje. Próbował więc zniszczyć ją doszczętnie .Po wielu próbach w końcu się udało się to w 90%. Zbroja wroga ledwo się trzymała. Alex odskoczył przed atakiem, sprawił że jego miecz zapłonął i zaatakował. Przeciwnik zaskoczony płonącym mieczem nie zdążył się obronić. Miecz przeciął ostatnie miejsce dzięki któremu zbroja się trzymała. Trzask! Pełna grecka zbroja wroga spadła. Wrogi heros wrzasnął.
-Zniszczę cię!
Alex odbiegł od wroga odwrócił się w jego stronę i ożył tyle swojej mocy do wytworzenia ognia greckiego ile mógł. Rzucił kulą ognia o promieniu 15cm w wroga. Wrogi heros przeżył tylko dzięki mocnej tarczy i refleksowi. Wróg zemdlał, Alex pobiegł do niego aby go dobić ale nie zdążył. Zanim wbił miecz w jego pierś, coś innego ją przecięło. Była to strzała wystrzelona przez jakieś dziecko Apollona. Po tej walce Alex miał rozcięte ramie i kulał lekko na prawą nogę. Zabrał nie żywemu wrogowi baton ambrozji ,odgryzł niewielki kawałek i od razu poczuł się lepiej.
Po tej walce zahartował się jeszcze bardziej do boju.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZeusGromowładny dnia Pon 18:35, 09 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 11:22, 20 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Lira na prawej flance rozważała strategię walki, przerzucając sztylet z ręki do ręki. W końcu postanowiła się nie cackać.
Gdy tylko wroga armia nadciągnęła, zaczęła wywijać nożami na prawo i lewo.
W końcu bardzo silnie się zamachnęła. Poczuła ciężar na końcówce sztyletu, gdy przeciął skórę. Z rany przeciwnika trysnęła krew, zalewając jej całą twarz.
Szybko podniosła rękaw do oczu, by zetrzeć płyn, gdy poczuła uderzenie. Potknęła się i przekoziołkowała kilka kroków w tył. Udało jej się odzyskać wzrok i zobaczyła przed sobą zad olbrzymiego skorpiona, próbójącego zrobić sushi z Olgierda. Poczuła nieodpartą potrzebę zadania kopniaka stworowi. Złapała magicznie jego odwłok i wymierzyła w sam środek tyłu korpusu.
Kto nadstawia, tego wina.
Potwór ryknął. Była pewna, że kolega sobie poradzi, więc ruszyła dalej. Zadała kilku przeciwnikom szybkie pchnięcia, ale mimo, że się starała, jeden z nich zranił ją w lewe ramię. Powstrzymała krzyk irytacji i bólu i wysłała go na tamten świat.
Obróciła się w drugim kierunku. Nie dadzą rady tylu. Za dużo herosów zginęło.
A wiec trzeba coś wymyślić.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
laniette
Cukiereczek Apolla
Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 22:27, 30 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Jak wiadomo bitwa się już zaczęła, w ramach urozmaiceniach Mrocz... to znaczy Chris przygotował kilka postów. Oto jeden z nich, jest świetny i na pewno wam się spodoba:
Cherry Lowe, córka Zeusa, miała mieszane uczucia co do powodzenia nadciągającej bitwy. Zdążyła jedynie pobieżnie przyjrzeć się armii Rezusa, jednak to, co zobaczyła, nie nastrajało pozytywnie. Mrowie potworów porażało swą brutalnością, a pojedynczy herosi stojący po stronie oportunisty dobrze znali teren potyczki i chętnie służyli radą przy planowaniu strategii. Kilka lat temu sojusz potworów i półbogów doprowadził do ogromnych zniszczeń w szeregach obozu, a także zapoczątkował szereg zmian, jakie dotknęły strukturę przyczółku herosów. A teraz historia zatoczyła koło. Po raz kolejny bunt jednostki doprowadził do otwartej wojny. Jeszcze raz wierni swoim rodzicom herosi musieli chwycić za broń i narażać życie, aby uniemożliwić złu zatriumfowanie nad dobrem. Cherry należała właśnie do tej grupy, mimo iż nie do końca akceptowała taktykę przygotowaną na szybko przez herosów, którzy byli za to wszystko odpowiedzialni. Oto zebrała się grupka kilku przyjaciół, którzy dzięki litości Chejrona stali się bohaterami obozu i teraz podczas nieobecności centaura to właśnie oni decydowali o tym, co mają robić inni. Na całe szczęście nie było wśród nich tego syna Aresa, Chrisa. Cherry była pewna, że on bez chwili zwłoki podporządkowałby wszystkich herosów według własnego uznania, a w razie zwycięstwa przypisałby sobie wszelkie zasługi. Gdy o uszy dziewczyny obiła się wieść, że syn Aresa poległ w walce i jednak nie przejmie dyktatury nad obozem, jej mroczna strona odpowiedziała uśmieszkiem satysfakcji. Przez jedną, krótką chwilę cieszyła się, że żaden cwaniaczek z manią dowództwa nie przywłaszczy sobie wszystkich laurów, a ona będzie mogła wspomóc obozowiczów radą co do strategii w nadciągającej bitwie. Jednak wtedy do akcji wkroczyli przyjaciele niedoszłego dyktatora. Nie zdążyli się rozgościć, a już zwołali naradę, na którą nie zaproszono jej, córki Zeusa.
Kiedy Cherry była młodsza, nie za bardzo przejmowała rolą, jaką odgrywał jej ojciec. Wiedziała, że był jednym z ważniejszych bogów, ale wśród znajomych z obozu starała się zapomnieć o swoim statusie i nie oczekiwała lepszego traktowania. Jednak tak było dawno, dawno temu. Teraz, mając szesnaście lat, Cherry Lowe potrzebowała rozgłosu i uwagi. Nie lubiła, gdy pomijano ją w obozowych zabawach i imprezach. Ubierała się dobrze, gdyż chciała przyciągać uwagę chłopców i wprawiać w zazdrość koleżanki. Kiedy jakaś znajomość zagrażała jej reputacji, odtrącała przyjaciół i wkradała się łask bardziej popularnych osób, by po jakimś czasie wieść wśród nich prym. Doskonale zdawała sobie sprawę, co inni mówią za ich plecami. Jakiś czas temu owinęła sobie wokół palców kilku chłopaków od Hermesa, którzy podsłuchiwali rozmowy jej koleżanek. Kilka z nich uważało Cherry za pustą dziewczynę, która miała w nosie prawdziwą przyjaźń i której zależało jedynie na własnym szczęściu, nie przejmując się uczuciami innych. Uogólniając, miały ją za wredną egoistkę. I pewnie tak było, ale Cherry podobała się taka sytuacja. Póki co jej priorytetem było jedynie znajdowanie się w centrum zainteresowania. Nieważnie jakim kosztem.
A teraz całkowicie ją zignorowano. Była wściekła po wezwaniu herosów do bitwy. Omal się nie rozpłakała, gdy ustawiono ją w szeregu ramię w ramię z osobami, którymi gardziła i traktowała z wyższością. Załamała się, kiedy kilka metrów od niej stanęła jej dawna przyjaciółka, którą znała jeszcze z czasów przed obozem. To właśnie ona pomogła Cherry dostać się do tego przyczółku wiele lat temu. Jednak ona była jedynie jedną z wielu dzieciaków Hermesa. Była nieśmiała i krępowała się podczas kontaktów z obozowiczami. W oczach Cherry była po prostu jedną z wielu szarych osób w obozie, która nie zasługiwała na jej przyjaźń. Jednak nie mogła się poddać, musiała wziąć się w garść i przygotować się psychicznie do walki. Musiała być gotowa na wszystko, gdy przyjdzie do starcia, bo nie chciała zginąć na samym początku tej potyczki.
- Skąd ta smutna mina, mała? Nie cieszysz się z możliwości skopania tyłka kilku potworom? – powiedział urodziwy chłopak, który stanął u boku Cherry.
Dziewczyna odpowiedziała mu wymuszonym uśmiechem. Nicholal Wild był o rok od niej starszym synem Aresa i chodził z nią od trzech miesięcy. Wielu uznawało ich związek za dość dziwny i w rzeczywistości tak było. Zaczęło się od tego, że w obozie pojawił się nowy chłopak. Niesamowicie przystojny i wysportowany. Od razu zwrócił na siebie uwagę ciekawskich oczu i przez kilka tygodni znajdował się w centrum zainteresowania całego obozu. Cherry postanowiła wykorzystać sytuację i jako jedna z pierwszych zagadało do nowego. Chłopak był nią oczarowany i zaczął ubiegać o jej względy, co przekroczyło najśmielsze oczekiwania dziewczyny. Po prostu nie mogło się ułożyć lepiej. Po jakimś czasie pozwoliła Nicholasowi zbliżyć się do siebie i zostali parą. Przez kilka dni było wspaniale. Ich związek ściągał uwagę całego obozu, a dzieciaki Afrodyty nie rozmawiały o niczym innym. Cherry wykorzystała ten czas nie tylko, by umocnić swoją reputację, ale także by dowiedzieć się czegoś więcej o swoim koźle ofiarnym. Odkryła, że jest nie tylko przystojny, ale ma też wiele innych zalet. Jej matka wyszła za bogatego biznesmena, uczęszczał do prestiżowej szkoły, w której na dodatek był gwiazdą futbolu. Wprost cudownie. Jednak po jakimś czasie nowy znudził się plotkarzom, a ich związek przestał zaskakiwać. Wtedy Ares uznał swojego syna. I znów zawrzało. Córka Zeusa w parze z synem Aresa. Dla niej był to jeszcze większy szok, nie zapominała przecież o innym dziecku boga wojny, którego oględnie mówiąc, nie lubiła. Postanowiła jednak zaryzykować. Dzięki przypadkowej pomocy Aresa znowu znalazła się na ustach plotkarzy. Przy okazji obiecała sobie, że gdy wszystko ucichnie, pozbędzie się natręta. Jednak nie wzięła pod uwagę, że może się zakochać. Powoli poznawała Nicholasa. Odkryła, że chłopak ma niespotykane poczucie humoru, jest opiekuńczy i wcale nie przypomina innych dzieciaków Aresa. Słabo walczył, co było trochę dziwne, biorąc pod uwagę jego sukcesy sportowe. Zalety Nicholasa wciąż się mnożyły i mnożyły, aż w końcu doszło do tego, że Cherry przestała sobie wyobrażać swoje życie bez niego. Nie przejmowała się, że wszyscy już się przyzwyczaili do tego związki i nie przyciągali zainteresowania. Cieszyła się, że znalazła kogoś, komu może opowiedzieć o swoich problemach i do kogo może zwrócić się o poradę.
– Wręcz przeciwnie. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu odeślę kilka potworów do otchłani.
Uśmiech, jakim odpowiedział Nicholas, podniósł ją nieco na duchu i przestała się zamartwiać o swoją pozycję, a skupiła się na nadchodzącej walce. Jej oddział zajmował miejsce po lewej stronie, czyli tej stosunkowo mocniejszej. To tutaj dowodzili najpotężniejsi synowie Aresa, dzieci Wielkiej Trójki i potomkowie innych potężniejszych bogów. To na nich spoczywał obowiązek zadanie najmocniejszego uderzenia, które już na samym początku miało rozerwać szeregi armii Rezusa i przepędzić potwory tam, gdzie ich miejsce.
– Słyszałam, że dostałeś przydział na lewą stronę. Nie powinieneś tam się zameldować? – spytała z czystej ciekawości. Szczerze mówiąc, w duchu miała nadzieję, że Nicholas zostanie przy niej, by móc wspierać ją swoją obecnością.
- Poprosiłem o przeniesienie, żeby być bliżej ciebie. Nie spodziewałaś się chyba, że zostawię cię samą pośród tych wszystkich potworów?
Choć wydawało się to niemożliwe, uczucie do chłopaka jeszcze wzrosło. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z ograniczonych możliwości Nicholasa i z ryzyka, jakie niosło przeniesienie go do mocniejszego oddziału. Cherry jednak nie zaprotestowała. Wiedziała, że chłopak za nic nie wróci do należnego sobie miejsca, a i ona chciała mieć go bliżej siebie. Nie odpowiedziała więc nic, tylko spojrzała na niego wzrokiem wyrażającym bezkresną wdzięczność.
W tym samym momencie dowódca ich oddziału dał sygnał do ataku. Nicholas zdążył jeszcze ścisnąć rękę swojej dziewczyny, dodając jej otuchy, po czym oboje rzucili się naprzód. Już po chwili tłum herosów rozdzielił ich tak, że musieli sobie radzić sami. Cherry, podobnie jak reszta jej oddziału, została uzbrojona w miecz. Wcale jej się to nie podobało. Dużo bardziej preferowała walkę włócznią, jednak zmiana broni nie stanowiła dla niej przeszkody dla masowej eksterminacji potworów. Z początku próbowała walczyć jedynie przy użyciu miecza, oszczędzając moc na późniejszy etap walki. Przez to potwory mniej się jej obawiały i atakowały ją z większą zapalczywością niż tych, którzy chronili się magią swoich mocy. W pewnym momencie napadło ją jednocześnie kilka potężnych potworów, z którymi mogłaby sobie nie poradził nawet przy użyciu darów Zeusa. Jednak nie wycofała się. Zaatakowała z furią i gniewem powodowanym nienawiścią do tych, którzy zepchnęli ją na margines. Gdy zabije wszystkie te potwory, inni zauważą, że popełnili błąd, ignorując ją. Jednak już przy jednym z pierwszych ataków poślizgnęła się na liściach i upadła, upuszczając miecz. Bezbronna mogła jedynie liczyć na łaskę potworów i modlić się do wszystkich bogów. Jeden z demonów już zamierzał się do ostatecznego ciosu, gdy czyjś rozkaz odwołał ich ze stanowiska. Zanim Cherry zdążyła podziękować losowi na uratowanie życia, zauważyła coś, czego nie zapomni do końca życia. Niedaleko jej pozycji stał zakuty w zbroję heros, którego głowę ochraniał hełm z czarnym pióropuszem. Pewnym ruchem trzymał on Nicholasa, przystawiając sztylet do jego szyi. Gdy tylko Cherry spojrzała na chłopców, wrogi heros podciął gardło synowi Aresa, który w jednej chwili padł na ziemię, wykrwawiając się. Po chwili ustały gwałtowne konwulsje i młodzieniec legł martwy. Córka Zeusa nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nicholas, jej chłopak, zabity tak bestialskim sposobem. Bez walki, bez pojedynku, tak po prostu. Krwawy uśmiech i świat Cherry legł w gruzach. Upadła na kolana całkowicie zrezygnowana. Nie miała już po co walczyć. Niech obóz spłonie, niech wszyscy inni zginą. Nie obchodziło jej to. Ona sama chciała zginąć, podzielić los Nicholasa, dołączyć do niego w zaświatach. Tylko wtedy odzyskałaby szczęście. Jednak ktoś nie chciał jej na to pozwolić. Heros zdjął swój hełm z pióropuszem, pod którym ukazała się maska determinacji. To był ktoś, kto za wszelką cenę próbował osiągnąć swój cel i kogo Cherry znała. Syn Hadesa, z którym niegdyś się spotykała i którego odtrąciła jak wielu innych. Czyżby załamał się tak bardzo, by dołączyć do Rezusa?
– Dlaczego? Dlaczego mi to zrobiłeś? To nie było dobre. Dołączyłeś do Rezusa, żeby mnie ukarać? Upadłeś aż tak nisko, by zemścić się na jednej osobie?
- Niczego nie rozumiesz. Cierpiałem, gdy mnie zostawiłaś. Myślałem, że traktujesz mnie poważnie, ale ty potraktowałaś mnie jak bezużyteczny przedmiot. – Syn Hadesa mówił spokojnie i powoli tonem osoby, która osiągnęła sukces po latach wyrzeczeń. – Dołączyłem do Rezusa, bo wierzę, że wiele rzeczy można poprawić, inne zbudować na nowo. Zemsta na tobie była tylko jedną z wielu możliwości, jaką dzięki temu uzyskałem, a co uczyniłem z największą przyjemnością. A teraz wstań i walcz ze mną. Jestem synem Hadesa i chętnie pokażę sposób, w jaki mogłabyś ponownie spotkać się ze swoim chłopakiem.
Cherry zawahała się. On chciał śmierci nie tylko Nicholasa, ale i jej. Będzie zadowolony dopiero wtedy, gdy ona będzie martwa. Nie da mu tej satysfakcji. Wstała, przyjęła wyzwanie.
– Popełniłeś błąd, synu Hadesa. Nie minie cię za to kara. – powiedziała zdeterminowanym głosem i chwyciła za miecz, którzy zdążył zmaterializować się jako bransoletka na jej nadgarstku. Od razu przystąpiła do natarcia. Uderzyła raz i drugi, rozbijając obronę przeciwnika. Zamarkowała cios w korpus, uderzając w rzeczywistości pod kolano. Syn Hadesa przyklęknął, chwytając się za łydkę, jednak zdążył jeszcze zablokować cios z góry wymierzony w jego głowę. Ich miecze przekleiły się do siebie, oboje naciskali na przeciwnika, jednak żadne z nich nie mogło osiągnąć przewagi. W końcu Cherry wydawała ogłuszający okrzyk, a przez jej miecz przebiegło potężne wyładowanie elektryczne, które odrzuciło przeciwnika kilka metrów dalej. Lowe podeszła do niego niespiesznym krokiem. Spojrzała na niego z wyższością i splunęła na twarz.
– Mówiłam, że nie minie cię kara.
Po tych słowach przecięła mu szyję, wet za wet. Gdy upewniła się, że skonał, odrzuciła miecz i podbiegła do ciała Nicholasa. Gdyby nie krwawa szrama na szyi, wyglądałby jakby spał, taki spokojny. Przyklękła przy nieruchomym ciele i zapłakała, a czas dla niego jakby zwolnił. Wokół niej świstały strzały, latały oderwane kawałki ciała, wybuchał grecki ogień, rozbrzmiewał ryk potworów, ale dla niej to wszystko nie istniało. Wszystkie uczucia zamknęła w łzach, które powoli skapywały na koszulkę Nicholasa, mieszając się z krwią. Nie mogąc dłużej wytrzymać, krzyknęła rozdzierająco i skierowała twarz w stronę armii Rezusa. Tam było jej miejsce. Tam musiała się znaleźć, żeby ukarać tych, którzy odważyli się zaatakować jej dom.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anonim97
Strażnik Obozu
Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Pią 23:17, 31 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Walka trwała nadal. Herosi zabijali kolejne potwory, lecz mimo to robili to zbyt wolno. Ich niekończąca się liczba była przytłaczająca. Olgierd Rot i grupka herosów bronili się zaciekle. Herosi uformowali okrąg, żeby lepiej się bronić.
- Zaczyna mi się wydawać, że na miejsce każdego zabitego pojawiają się 2 kolejne. – zagadał Olgierd do najbliższego herosa, parując atak najbliższego potwora i wyprowadzając kontrę.
- Nie Ty jeden – odpowiedział – Skąd ich tyle? Przecież Labirynt został zniszczony.
- Może Rezus je przywołuje? – podsunął ktoś z tyłu – lub co gorsze tworzy… - dodał po chwili.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział Olgierd – Ale jeśli masz rację, módlmy się, żeby Lana go zabiła, zanim te potwory zrobią to z nami!
W tej chwili zobaczył kolejnego ogromnego potwora. Miał ogromne łapy, wyglądające jak maczugi. Z łatwością, mógł ich zmiażdżyć jednym uderzeniem. Jak na złość potwór ten z dość dużą szybkością na nich szarżował. Musieli się rozdzielić, żeby nie zostać zmiażdżeni. Olgierd unikał ogromnych łap-maczug potwora. Co dziwne potwór mimo swojej ogromnej masy był bardzo szybki. Za nim szły kolejne potwory i nie dbały o kolejność. Wszystkie naraz nacierały. Nie był w stanie dłużej unikać wszystkich ciosów. Postanowił zabić monstrum, za wszelką cenę. Wykorzystał resztkę energii, żeby uśpić, a raczej spowolnić potwora. Kiedy ten zaatakował, syn Morfeusza nie uniknął ciosu, tylko wskoczył na jego rękę. Wbiegł po ramieniu, a następnie wskoczył potworowi na głowę i zaczął tłuc go mieczem. Pancerz miał dosyć mocny, więc ciosy nie robiły mu krzywdy. Chodziło mu o to, żeby zdenerwować potwora. Nie musiał długo czekać. Potwór próbując go zabić, zaczął czynić sobie krzywdę. Przy dziesiątym swoim ciosie, potwór zmiażdżył sobie czaszkę. Olgierd odskoczył. Nie mógł sobie pozwolić na podobne ryzyko, gdyż brak energii zaczynał dawać się we znaki. Przez kontrolowanie koszmarów zużył już dość dużo energii na początku bitwy, a teraz to uśpienie potwora zużyło ją do końca. W tej chwili usłyszał zgrzyt stali o stal i poczuł uderzenie w plecy. Odwrócił się. Przed nim stał heros. Co gorsza był to wrogi heros. Po raz kolejny podziękował sobie w duszy, że nosi napierśnik, inaczej byłby już martwy. Olgierd stanął w pozycji bojowej. Potwory skupiły się wokół mnie.
- Zostawcie go mnie. Sam się z nim rozprawię. – wrzasnął wrogi heros.
Potwory wycofały się kilka kroków, ale nadal nie spuszczały wściekłych oczu z syna Morfeusza, który uważnie przyglądał się swojemu przeciwnikowi. Wyglądał na młodszego od niego, choć był wyższy i lepiej zbudowany. Posługiwał się jednoręcznym mieczem. Obaj przyglądali się jeszcze chwilę, po czym rozpoczęła się walka. Najpierw rzucili się na siebie i skrzyżowali swoje bronie. Przeciwnik był silniejszy, więc Olgierd podpierał jeden miecz drugim. Zaraz potem przeciwnik odskoczył i wykonał cięcie znad głowy. Olgierd podniósł miecz, żeby zablokować, lecz przeciwnik zmienił ruchem nadgarstka zmienił tor cięcia i wykonał je z prawej strony. Całkowicie zaskoczyło to Olgierda i musiał zablokować cięcie lewą ręką. Poczuł ogromną siłę uderzenia. Przeciwnik jednak nie ustępował. Wyprowadzał kolejne cięcia, nie dając szans na kontratak. Olgierd dzielnie się bronił, lecz zaczęły kończyć mu się siły. Przeciwnik dostrzegł to i zaczął napierać jeszcze mocniej. W pewnym momencie przeciwnik wyciągnął zza pleców buzdygan. Teraz walka była jeszcze trudniejsza. Przeciwnik wyprowadził pchnięcie mieczem na wysokość szyi. Olgierd zablokował cios płazem miecza. W tej chwili buzdygan opadł na dłoń trzymającą miecz. Syn Morfeusza wrzasnął z bólu i wypuścił miecz. Następnie używając miecza rozbroił Rota. Teraz stał on bezbronny. Wiedział, że to jego koniec. Przeciwnik walnął swoją maczugą w klatkę piersiową przeciwnika. Mimo ochrony napierśnika, cios pozbawił go tchu i chyba połamał mu żebro. Teraz syn Morfeusza klęczał przed przeciwnikiem bezbronny. Przeciwnik pochylił się nad nim, ściągnął Olgierdowi maskę i spojrzał mu w twarz.
- Żałosne – i kopnął go w pierś wywracając na ziemię.
Ostatnim, co zobaczył, był przeciwnik podnoszący miecz do ostatecznego ciosu. Został całkowicie upokorzony. Potem zamknął oczy i zapadła ciemność.
***
Otworzył oczy. Wszystko spowijała gęsta mgła, ale mimo to Olgierd widział swojego przeciwnika z uniesionym mieczem. Szykował się na najgorsze, ale przeciwnik stał nieruchomo. Próbował się poruszyć, lecz nie mógł.
- To jeszcze nie Twój czas. – brzmiał zimny głos, dochodzący zewsząd – Musisz się stać silniejszy, ażeby to zrobić musisz pokonać swoje największe lęki.
Mgła zgęstniała i już nic nie było widać. W tej chwili heros poczuł mniejszy ucisk na swoje ciało i mógł się znowu poruszać. Znajdował się... No właśnie, gdzie? myślał heros. Jedyne, co widział to mgła i ciemność. Po chwili pojawiła się kolorowa plamka gdzieś w oddali. Heros instynktownie zaczął powoli iść w tamtym kierunku, a następnie przyśpieszał tempo, aż w końcu zaczął biec. Nie musiał jednak tego robić. Kolorowa plama się powiększała, aż w końcu ogarnęła go. Stał w ciemnym lesie. Przed nim piętrzyła się ściana, a w niej czarna jama. Pamiętał to miejsce, choć nie mógł w to uwierzyć. Odwrócił się, widział przed sobą ogromną kamienną figurę. Strażnik! Ale jak? Odwrócił się. Nie mógł w to uwierzyć. Za nim stał… on sam, tylko młodszy. Spróbował go dotknąć. Jego ręka przeszła nie natrafiając na żaden opór. Co do…? Jego myśli przerwał huk. Posąg ożył i zaatakował. Heros instynktownie zrobił unik. Próbował zaatakować Strażnika, lecz bez skutku. Jego broń przeszła tak samo jak jego ciało. Nie pozostało mu nic innego jak obserwować swoje własne starcie ze Strażnikiem. Widział ile popełniał błędów, oraz jak nieumiejętnie używał swojej broni. Walka nie trwała długo, po krótkiej chwili dostrzegł jak leży na ziemi ledwo żyjąc. W tej chwili na scenę weszła kolejna postać. Roy, syn Hadesa. Strażnik zaatakował go. Roy podskoczył unikając ciosu. Wbiegł po ramieniu przeciwnika i skoczył na twarz. Chwytając się brwi i podpierając na nosie wbił swój miecz w oko wroga. Potwór zawył z bólu i wściekłości. Heros wbił miecz jeszcze głębiej, następnie go wyciągnął i wbił w drugie oko. Strażnik rozpadł się w gruz.
***
Scena się zmieniła. Teraz szli przez korytarz. Widział walkę dwóch herosów z potworem. Doskonale pamiętał tą scenę. Nawiedzała go do dnia dzisiejszego. Po raz kolejny widział jak sklepienie jaskini się zawala i zabija Roya. Olgierd opadł na kolana i złapał za głowę. Z jego oczu spłynęła łza.
- Dlaczego mi to pokazujesz? Czego chcesz?
- Musisz stać się silniejszy. Żeby to zrobić musisz pokonać swoje lęki.
***
Znowu zapadła ciemność. Stał w ciemnym tunelu. W oddali świeciło światło. Olgierd szedł w tamtym kierunku. Kiedy doszedł zobaczył dziwny świetlisty punkt i zakapturzoną postać. Przypominała mu ona kogoś.
- Kim jesteś? – zapytał heros.
Pytanie najwyraźniej rozbawiło tajemniczą postać, która się roześmiała. Jej śmiech sprawił, że Rotowi przeszły dreszcze po plecach.
- Naprawdę mnie nie pamiętasz? Masz bardzo słabą pamięć. Może to Ci odświeży pamięć. – powiedziała postać.
Przed nim pojawiło się lustro. Przez chwilę patrzył na swoje odbicie, a potem obraz zmienił się. Widział siebie wściekłego i zabijającego wszystko, co stanęło mu na drodze. Pamiętał z tamtego czasu tylko pragnienie przelewania krwi i pewną straszną, wręcz demoniczną obecność w swoim umyśle. Kiedy wspomnienie zniknęło spojrzał na swojego rozmówce ze strachem.
- Pamiętam Cię. Ale nadal nie wiem, kim jesteś. – mówił heros, nerwowo przełykając ślinę.
- Nadal się tego nie domyślasz? Jestem… Tobą – odpowiedział.
- Mną? Ale jak to możliwe?
- Odpowiedzi przyjdą z czasem, jednak na razie są ważniejsze sprawy do załatwienia. Widziałem, że nie radzisz sobie z tym herosem. – wymówił ostatnie słowo z osobliwym sykiem, po czym kontynuował - Mogę Ci pomóc, jeśli tylko chcesz. Wystarczy, że dotkniesz tego obiektu. – wskazał ręką na świetlisty punkt.
Olgierd spojrzał na dziwny obiekt. Przypominał jasną gwiazdę. To moja jedyna szansa, inaczej zginę. Heros po chwili dotknął gwiazdę. Pokój rozświetlił ogromny blask. Przez chwilę widział swojego rozmówcę w całej okazałości. Wyglądał podobnie do niego. Jednak z ręki wyrastały szpony jak u bestii i miał inną twarz. Oczy były głębokie i mroczne, twarz miała ostre rysy i blizny. Twarz dopełniał złowrogi uśmiech, z zębami jak u potwora. Następnie światło zniknęło, a heros poczuł ogromny ból w lewej ręce. Zaczęły ją pokrywać dziwne symbole. Gwiazda zniknęła pozostawiając go sam na sam z rozmówcą. Miał poparzoną rękę. Po chwili pieczenie ustało, a symbole znikły. Oprócz jednego. Znajdował się na ramieniu i przedstawiał czarne słońce z promieniami. Olgierdowi pociemniało przed oczami.
***
Ocknął się leżąc na ziemi. Nad nim stał jego oponent i trzymał miecz w górze. W rzeczywistości nie minęła nawet sekunda. Olgierd nie czuł nic poza ogromnym pragnieniem zabijania i mordowania. Złapał swój miecz i zablokował cios, odrzucając przeciwnika. Zgiął się w pół, podskoczył i wylądował na nogach. Złapał swoje miecze pewniej i zaatakował z ogromną siłą i szybkością. Przeciwnik blokował równie umiejętnie, jednak potem zaczął nie nadążać. Olgierd napierał raz z lewej, raz prawej. Ciął szalenie i nie baczył na swoje poprzednie rany. Walnął swoim mieczem w miecz przeciwnika, który się połamał. Następnie zaatakował drugim mieczem odcinając rękę przy łokciu. Trysnęła gorąca krew. Poplamiła ona obu herosów. Wróg wrzasnął z bólu. Następnie Olgierd wykonał cięcie lewą ręką, na wysokości brzucha. Miecz przeciął ubranie, skórę, naczynia krwionośne i wnętrzności. Olgierd położył jedną rękę na barku przeciwnika, a nogę postawił na klatkę piersiową. Syn Morfeusza odbijając się od wroga przeskoczył nad nim i znalazł się za jego plecami. Heros odwrócił się z przerażeniem w oczach. Olgierd skrzyżował ręce z bronią trzymając ją na wysokości głowy, a następnie je szybko wyprostował odcinając głowę przeciwnikowi. Krew tryskała dookoła jak woda z fontanny. Głowa wpadła Olgierdowi pod stopy, a ociekające krwią ciało wroga zsunęło się na kolana i upadło. Syn Morfeusza podniósł głowę zawisy i dał ją na wysokość swojej twarzy. Wpatrywał się w przerażone oczy i śmiał się.
- I kto okazał się żałosny? – odwrócił się w stronę wrogów – To kto następny? – po czym rzucił się na najbliższego potwora z dzikim wrzaskiem i szałem w oczach.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anonim97 dnia Pią 23:19, 31 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nereida
Serce Oceanu
Dołączył: 24 Sie 2010
Posty: 501
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ocean Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 9:53, 01 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Walka się rozpoczęła. Herejza wiedziała, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Herosi jeszcze nigdy nie mieli okazji walczyć z tak silnymi przeciwnikami. Córka Posejdona okazywała pozory odwagi, ale w duchu bała się. Chciała, aby to wszystko wreszcie się skończyło. Ich życie to ciągłe problemy, zero odpoczynku. Przy takich warunkach można by zwariować.
Jej towarzysze walczyli dzielnie, każdy na swój sposób - dobrze, można zaskoczyć przeciwnika.
Potwory były ohydne, ciekło od nich coś na rodzaj mazi. Inne były tak wielkie i przerażające, że Heri mogłaby zwiać i nigdy więcej się nie pokazać.
Delikatną dłonią sięgnęła po łańcuszek, po czym krzyknęła coś po swojemu, a jej naszyjnik, zmienił swój kształt. Nagle w ręce trzymała wspaniały miecz. Zawsze nim walczyła, i czuła, że nim może zwalczyć wszystko.
Potwór z ogromnymi ślepiami, i wielkimi łapami podszedł, a raczej przypełznął do niej, zapewne z zamiarem zmiażdżenia jej czaszki, albo coś w ten deseń. Herejza uniosła swój miecz i zanim potwór zdążył zareagować, (co pewnie było dość do przewidzenia, bo z takim IQ można się dziwić, że wie jak się poruszać) uniosła miecz nad głowę i z perfekcją chirurga przecięła go równiutko na pół. Blee...
Nagle pojawił się jeszcze jeden potwór. O fak? Jego poprzednik nawet nie mógł się z nim równać. Był tak ogromny, że dałby radę spokojnie żonglować ciężarówkami.
- E, ludki. Ktoś chciałby polatać? Myślę, że mam tu odpowiedniego przeciwnika... - krzyknęła przez ramię do swoich przyjaciół. - Pomocy?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nereida dnia Czw 9:55, 01 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Sob 14:08, 17 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Lira kopnęła kolejnego wrogiego herosa z rozmachem , posyłając go kilka kroków do tyłu. Chłopak się zachwiał, ale ona níe miała czasu go zaatakować, bo usłyszała za sobą świst miecza przecinającego powietrze i instynktownie się uchyliła. Zobaczyła broń opadającą ku ziemi koło niej i podstawiła sztylet, tak że zaskoczony kościsty stwór nadział się wprost na ostrze.
Przekłęła się w duchu. Musiała dołączyć do grupy, zanim wrogowie ją okrążą ze wszystkich stron...
Zaatakowała szybko jak kobra, nurkując pod lewym ramieniem półboga, i wykonała precyzyjne cięcie od tyłu. Gdy przeciwnik padł, popędziła w stronę szańca broniących się obozowiczów.
Przed jej nosem wyrósł znikąd potwór. Był od stóp do głów ubrany w zbroję z utwardzanej skóry. Wbiegła na niego, odbijając się z brzękiem od jego klatki piersiowej. Demon, zamiast ugodzić jednak końcem włóczni, złapał ją za włosy i wyciągnął miecz.
"No to się doigrałam", przemknęło przez głowę córki Hekate.
Wtem nadleciała znikąd strzała, która wbiła się w przegłub potwora. Zawył, łapiąc się za ranną rękę.
To była jej szansa. Kopnęła stwora, odrzucając go od siebie (wyrwał jej przy okazji garść włosów, drab jeden), po czym użyła małego zaklęcia, które spowodowało nagły zawał u poczwary. Po tym poczuła się tak wypompowana, że uciekła migiem w stronę szańca. Po chwili stała koło reszty obozowiczów, z rozwianym włosem, zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blanca
Muza/Maniaczka Klat
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Maków Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Sob 18:15, 17 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Gdy wszystko było już ustalone, Blanca odeszła od wszystkich na chwilę. Przywołała pełną zbroję oraz bo i spojrzała w niebo. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Nie chciała prosić matki o pomoc, dobrze znała jej charakter. Mimo wszystko była do niej podobna. Mruknęła tylko kilka słów modlitwy i stanęła przed swoim oddziałem. Miała pod swoją wodzą niemal wszystkie dzieciaki Ateny, Apolla i Hermesa.
- Walczymy, by przeżyć! Pokażcie swoim rodzicom, że nie na darmo uczyliście się tych wszystkich umiejętności. Jesteście lepsi od Rezusa i jego popleczników! Za Olimp!
Rozpaliła końce swojej broni o ziemię i rozejrzała się. Przeciwnicy zajęli genialne miejsce strategiczne. Lekko górzyste, dzięki czemu mogli obserwować wszystko, nie będąc jednocześnie wysuniętym celem. Splunęła na ziemię zdenerwowana i pobiegła do przodu. Główny ośrodek walk organizował się w okolicy Wielkiego Domu. Nie czuła się tam potrzebna - zbyt wielka szamotanina i bezsensowne natarcia. Zamiast tego skierowała się na północ, w stronę ścian wspinaczkowych. Jak odbijać, to stopniowo, nigdy bez zamierzonego planu i działania. Przemknęła lasem, wykorzystując spryt dzieciaków Hermesa i dalekosiężny wzrok młodych Apollinów - ich strzały przeszywały gąszcze liści, zabijając drobne potwory. Bezpiecznie i bez strat udało im się dotrzeć na wyznaczone miejsce. Zza krzaków dojrzała kilka piekielnych ogarów i sporą grupę olbrzymów. Delikatnymi ruchami dłoni dała sygnały swoim ludziom. Sama za to przyczepiła bo do pleców i wspięła się na wysoką gałąź. Wyjęła jedną ze szpilek. Przywiązała do niej mocny i trudny do przerwania kawałek liany. Sięgnęła po łuk. Wystrzeliła szpilkę prosto w jedną ze skał. Będąc na tej wysokości, potwory nie mogły jej dojrzeć. Objęła mocno bo i chwyciła rękoma lianę. Zjechała na dół z dzikim okrzykiem, kopiąc pierwszego z olbrzymów w głowę. Ogień z broni przeszedł przez jej stopy i zajął szmaty, w które ubrany był potwór. Stwór zawył z wściekłości i zaczął machać rękoma. W tym samym czasie wyskoczyła reszta herosów, wrzeszcząc i używając całych swoich sił, by przegnać przeciwnika do Tartaru.
Poczuła mocne uderzenie w plecy. Odwróciła się i dojrzała tego samego olbrzyma, którego uderzyła. Odsunęła się na kilka kroków i wzięła rozbieg. Nie zdążyła jednak zrobić kilku kroków, bo jakaś ogromna łapa chwyciła ją i rzuciła prosto o pień sosny. Upadła na ziemię, a cały świat zaczął jej znikać. Słyszała czyjeś głosy wołające jej imię. Próbowała się podnieść, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Niewiele myśląc przekręciła się na bok i zwymiotowała. Wiedziała, że po tej bitwie mocno odpokutuje. Miała wrażenie, jakby wypluwała z siebie wnętrzności. Resztki jedzenia zmieszały się z krwią spływającą z warg. Zawroty głowy nie ustępowały, na czoło wystąpił jej pot.
- A więc to tak? Umieram? Skoro tak, powiem ci jedno, mamusiu. Jesteś okropna! - podniosła się, opierając na bo. Olbrzym zbliżał się do niej. Widziała ten bezzębny uśmiech, te opary smrodu wydobywające się z jego gęby. Zaczęła się śmiać. Zwykły śmiech przeszedł w histeryczny rechot, którego w jakiś sposób nie potrafiła powstrzymać. Potwór ogłupiał. Stanął zdumiony, widząc reakcję szatynki. Podeszła do niego i zdenerwowana zaczęła się drzeć.
- Brudasie niemyty! Ty szumowino! Najlepsze lata zmarnowałam, walcząc z takimi jak ty! Sądzisz, że dasz mi radę?! Jesteś zerem! Zaraz ci to udowodnię!
Sięgnęła po swój kij i odbiła się do góry. Lecąc w powietrzu poczuła znajome uczucie pewności; te obliczenia, wszystkie wartości, za pomocą których szukała słabych punktów. Uczepiła się szyi przeciwnika i pewnym ruchem dźgnęła go prosto w tętnicę. Kolejny upadek na ziemię okazał się milszy. Mimo posoki krwi, jaką została oblana wylądowała w błocie, niedaleko sterty kamieni. Jeden z dzieciaków Apolla podbiegł do niej i przejechał dłonią po brzuchu.
- Zlikwidowałem ci gorączkę i obrażenia wewnętrzne, ale nie mogę zrobić wszystkiego - mamrotał. - Mam jeszcze innych pod opieką. Bądź grzeczna, dobrze? Przydasz nam się. Jest nas tak niewiele, a tylko dzieciaki Ateny wciąż stoją dumnie w pierwszym szeregu.
Miał rację. Dojrzała z boku swoje rodzeństwo, uparcie niszczącego przeciwnika. Zostało już tylko kilka większych stworów. Musieli dać radę. Pomoc Jake’a dużo jej dała. Wrócił zmysł koncentracji, potrafiła znów skupiać swoją uwagę na jednym celu. Wybrała tym razem kogoś mniejszego - ogara. Nie wiedziała, jak długo pociągnie, ale musiała być podporą tej drużyny. Zakręciła kijem i na drżących nogach pobiegła w stronę potwora. Uderzyła go mocno, cofając w stronę ślepego zaułka utworzonego z licznych głazów. Miała tam lepsze pole do manewru. Zbierała się właśnie do ostatniego uderzenia, gdy usłyszała:
- Blanca!
Zamarła. Znów popełniła ten sam błąd: odwróciła się. Pazury wryły jej się w ramię, zahaczając o żebra. Upadła i skierowała swój wzrok w stronę głosu. Tommy, jej najmłodszy braciszek stał, z zaciętą miną i krótkim mieczem w ręku. Był tak podobny do swojej boskiej matki, że na moment Blanca zapomniała o miejscu w którym się znajdowała. Chciała tylko pogłaskać go po włosach i mamrotać mu, jak dzielny i wspaniały jest. Teraz jednak piekielny ogar skierował na niego swoją uwagę.
- Tommy! Uciekaj! - krzyknęła, wyciągając rękę. Widziała, jak mały zasłania się z całych sił, unikając śliny kapiącej z mordy zwierzęcia. Zmieniła broń - tym razem wzięła miecz i klęknęła. Z całych sił rzuciła mieczem w tył ogara i ruszyła biegiem. Przeturlała się pod jego brzuchem, zasłaniając swoim ciałem chłopca. Wiedziała, że to go zaboli, ale rzuciła go na bok i niewiele myśląc kopnęła stwora w łapę. Zwierz ugiął się z dzikim warknięciem, kłami sięgając szyi Blanki. W ostatniej chwili uchyliła się, jednak nie schowała nogi. Poczuła jak zęby wtapiają się w jej mięśnie łydki. Łzy napłynęły jej do oczu. Zobaczyła tylko ciemność i wołający ją głos zapłakanego Tommy’ego.
***
Gdy się obudziła, jedyne co czuła to okropny ból głowy. Nad nią unosiła się twarz Jake’a, syna Apolla. Chłopak był strasznie zestresowany.
- Żyjesz! Matko, ty żyjesz! - krzyknął, przytulając ją delikatnie do siebie. Przetarł jej twarz mokrym ręcznikiem i nachylił się nad nią. - Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się martwiłem.
Dzieliło ich kilka centymetrów i Blanca już chciała coś powiedzieć, gdy Tommy odepchnął chłopaka i mocno objął szatynkę za szyję.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Nie chciałem żeby ci się coś stało, ja tylko chciałem pomóc, być taki jak ty i… - chłopiec zaniósł się płaczem. Przytuliła go, patrząc na blondyna. Jego brązowe tęczówki spoglądały na nią z uśmiechem.
- Idź się schowaj mały, to nie jest miejsce dla ciebie. Obiecuję, wrócę niedługo. I naprawdę byłeś dzielny. Musisz tylko jeszcze poćwiczyć!
- Udało mi się doprowadzić cię do porządku. Jak twój stan psychiczny? - Jake w dalszym ciągu majstrował przy jej nodze. Przejechał dłonią po jej udzie. Poczuła, jak czerwienią jej się policzki. No nie, nawet w tak głupim momencie?!
- Dziękuję, jesteś niesamowity - wychrypiała. Podał jej butelkę z wodą. Wypiła połowę, drugą ochlapała sobie twarz. Chłód ocucił ją nieźle. Jake podał jej rękę i wstała.
- Będę niedaleko ciebie, tak na wszelki wypadek.
- Co z resztą?
- Pozwoliłem twojej młodszej siostrze wykonywać dalej rozkazy, wie, że jak tylko wrócisz, przejmujesz dowodzenie.
- Świetnie. Dużo o mnie wiesz. - zaśmiała się. Blondyn podał jej swoją dłoń. Wsunęła w nią własną. Ciepłe palce chłopaka wywołały delikatne mrowienie w brzuchu. Szli kawałek przez pusty plac, pełny śladów walki. Skryci za jednym z budynków obserwowali kolejny fragment bitwy.
- Gotowa?
- Zawsze i wszędzie - odpowiedziała, szykując swoje bo.
- Jak się z tego wykaraskamy, wisisz mi randkę - odpowiedział. Nie namyślając się ani chwili podeszła do niego, stanęła na palcach i pocałowała w policzek.
- Nie ma sprawy. - i rzucili się w wir walki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annabeth&Percy
Artystka
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Sob 19:21, 17 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Córce Demeter spodobało się zadanie jej dane choć liczyła, że może przydzielą do jej misji jeszcze domek Dionizosa. Bły tam tylko trzy osoby ale dla nich mogłyby to być aż trzy osoby. Na dodatek Sophie także nieźle radziła sobie z pnączami więc byłaby to walka w ciekawym przymierzu, ale już trudno. Domek Demeter mógł się teraz wykazać, że nie są tylko od podlewania i hodowania kwiatków. Niekiedy zdawało jej się, że pozostali mieszkańcy obozu mają ich za słabych wojowników. Oj, mylą się.
Dziewczyna wyszła z areny. Zobaczyła swoich braci i siostry. Wszyscy siedzieli razem i czekali. Panowała tam cisza. Jakby przygotowywali się do bitwy. Kiedy ją zobaczyli poderwali się wszyscy. Podeszła do nich szybkim krokiem.
- Mamy odbić Chejrona. Jest on najprawdopodobniej w Wielkim Domu więc musimy się pospieszyć. Mamy kawał drogi do przejścia. Nie pójdziemy obok rzeki. Za blisko bitwy. Pójdziemy bardziej okrężną drogą, mam nadzieję, że nie napotkamy się z żadnym odziałem wroga. - powiedziała stojąc z lekkim rozkrokiem i rękoma na biodrach - Macie jakieś pytania? - cisza - Dobra, no to ruszamy..
Teraz musieli biec w stronę truskawkowego pola. Adrianna starała się kierować bliżej ku jemu środkowi by biec jak najdalej od rzeki choć też nie za daleko by nie nadkładać drogi. Nie mają wiele czasu. Zaczęła rozmyślać nad tym co będzie jak zacznie sie walka. Jej ludzie mieli wiele zdolności. Najróżniejsze. Jedyni panowali nad wzrostem roślinności, inni umieli ożywiac kwiaty, drzewa trawę i panować nad nimi, jeszcze jedni mogli wtapiać się w roślinność. Jednym słowem: mieszanka wybuchowa. Jednak niektóre moce się powtarzayły. Przydałoby się by dobrali się oni w dwójki. Wtedy łatwiej się będzie walczyć.
Przebiegli już jakiś kawałek. Zarządziła chwilowy postój by odrobine odpocząć i rozejrzeć się. Stanęła w oddali od grupy. Reszta usiadła i zaczęła dyskutować. Adrianna próbowała coś zobaczyć jednak słońce oślepiało jej oczy. Rozglądając się poczuła, że ktos podchodzi do niej. Była to Amanda.Dziewczyna w jej wieku, miała nawet podobną moc władania pnączami choć odrobinę słabszą. Bardziej skupiała się na przemienianiu broni w rośliny.
- Mamy jakiś konkretniejszy plan? - zapytała się.
- Raczej nie. Wpadamy i odbijamy Chejrona. Tylko tyle. -
dziewczyna obejrzała się na resztę grupy - Ciekawe ilu polegnie... - teraz kiedy stanęła przed obliczem dowództwa swojego domku w prawdziwej walce poczuła ogrom odpowiedzialności jaki na niej spoczywa. Wiedziała, że to ona odpowiada za ich życie i to z jej winy mogą zginąć. Będzie się musiała dwoić i troić by wszystkich ochronić. Ale nadal bała się, że nie da rady. Że to zbyt dużo...
Z rozmyślań wyrwała ją Amanda:
- Adri, sto metrów od nas na północ. Czai się. To pewno coś w stylu zwiadowcy. - Adrianna pokiwała głowę. Wiedziała, że za chwilę zaatakują. Podeszła powoli do grupy.
- Przygotujcie się. Szykuje się pierwsza walka.
Wszyscy wstali. I wtedy się zaczęło. Znikąd pojawiła się masa potworów. Było ich dwa razy więcej niż herosów. Adrianna wytworzyła swój miecz, który dostała od matki i tarcze. Mamo, błagam, wybacz mi tą cholerną owsiankę i pomóż mi teraz! Nie pozwól by, któreś z Twoich dzieci zginęło... I rzuciła się w wir walki. Pierwszy potwór jaki sie jej nawinął był... Dość dziwny. Wyglądał jak zniekształcone, zgniłe ludzkie ciało, które pokrywały zielone plamy jakiejś mazi. No cóż... Wrogów się nie wybiera... Zaatakowała. Pierwsze pchnięcie zadała w prawe żebra. Miecz zaskakująco łatwo zatopił sie w śmierdzącym ciele zombiaka. Ten nawet się nie przejął. Adri spróbowała wyciągnąć miecz jednak to okazało się dużo trudniejsze niż wbicie go. W czasie kiedy ona sie siłowała potwór uderzył ją pałką, ktorej wcześniej nie zobaczyła w prawy bok. Dziewczynę siła uderzenia odrzuciła. Miecz wysunął sie z ciała potwora a ona wraz z nim upadla na ziemie. Czula straszny ból w prawym boku. Zwinęła się automatycznie w kłębek. Po chwili wzięła się w garść i spróbowała wstać. Zdawało się jej jakby coś się jej wbijało w narządy wewnętrzne. Kiedy wstała zobaczyła wadę potwora. Może i uderzenia miał szybkie i mocna ale poruszał się bardzo powoli. To może być jej szansa. Zaczęła biegać w okół potwora co jakiś czas wyprowadzając atak jednak nic to nie dawało. Miecz może i trafiał w niego ale nic mu nie robił. Musiała użyć swoich mocy. Przystanęła. Skupiła się i z ziemi obok niej wystrzeliły pnącza. Oplotły potwora w okół nóg. Już miała nadzieję, że udało się jej całkiem go unieruchomić jednak ten rozerwał je jednym ruchem. Muszą być silniejsze... Odparała atak potwora i odskoczyła. Zamknęła oczy i się skupiła. Mięśnie w cały ciele się jej napięły. Po raz kolejny wyskoczyły pnącza i obwinęły potwora do pasa. Były one dużo mocniejesze bo użyła ona prawie całej swojej mocy. Potwór nie mógł się z nich uwolnić za nic. Podbiegła do niego i jednym prostym, szybkim cięciem odcięła mu głowę.Ciało zwiędło i opadło. Adrianna dyszała ciężko. Pnącza zniknęły a ona czuła jakby miała zaraz zemdleć. Zużyła większość swojej siły. Ale musiała walczyć dalej. Rozejrzała się dookoła kto potrzebuje pomocy. Zobaczyła Amandę leżącą na ziemi, a nad nia wisiał jakiś galaretkowaty stwór. Już miała tam biec kiedy poczuła ból w plecach. Upadła na ziemię tarcza i miecz wypadły jej z rąk. Odwróciła się i zobaczyła nad sobą gnijące ciało bez głowy. Potwór uniósł rękę i uderzył nią Adriannę w rękę. Usłyszała trzask w swojej dłoni i poczuła ból tak potworny, że nie pociemniało jej przed oczami.Zwinęła się kłębek. Potwór znowu podniósł broń i juz miał nia uderzyć ją w głowę kiedy nagle zamieniła się ona w jesienne liście. Adrianna podniosła głowę i zobaczyła jak Amanda oplotła całego potwora pnączami o Robert wynurzył się nagle znikąd i pnącza zamienił w kamień. Amanda pomogła wstać przywódczyni. Adrianna ledwo stała. Rozejrzała się dookoła. Walka się kończyła. Była zdziwiona bo to znaczy, że w czasie kiedy ona walczyła z jednym potworem reszta musiała co najmniej dwóch pokonać. Amanda i Robert podtrzymali ją i odporowadzili na pobliski pagórek gdzie uzbierały się dzieci Demeter po walce. Dziewczyna usiadła. Podeszła do niej Alex.
- Pokaż mi to rękę - powiedziała. Miała dar uzdrawiania. Nie dosłownie. Po prostu wiedziała jaką rosliną uleczyć, którą ranę lub chociaż uśmierzyć ból. Wiedziała też co komu dolega - Masz połamanych wiele kości w dłoni. Mogę uśmierzyć ból na jakiś czas ale do takiej ilości potrzeba czegoś więcej niż roślinam. Ale Twoje połamane dwa żebra jakoś zdołam naprawić. Edias! - zawołała chłopaka umiejącego wytwarzać rośliny.
Zaczęła wymieniac jakieś nazwy a chłopakowi w dłoniach pojawiały się dane gatunki. Nie były to duże ilość. Jedna mała galązka, może trzy. Ale to już wystarczyło. Obłozyła nimi dłoń Adrinanny i zawinęła bandażem. Potem to samo zrobiła z jej żebrami.
- Dobra, to powinno wystarczyć, ale... Już nigdy nie odzyskasz takiej same władzy w dłoni. Przykro mi.
Adrianna spojrzała na lewą dłoń. No tak, prosiłam o pomoc dla mojego rodzeństwa, nie dla siebie... Ona oberwała nagorzej. Reszta miała tylko jakieś obrażenia w stylu zadrapania czy siniaki. Choć też byli tacy ze złamanymi rękami czy lekkim ubytkiem mięsa w ciele. Amanda powiedziała jej, że trafił się jej najgorszy potwór chyba. Reszta była latwiejsza do pokonania.
Kiedy wszyscy już w miare odzyskali siły Adrianna wstała.
- Dobra, za nami jakaś połowa drogi. Idziemy dalej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PercJack17
Róg Minotaura
Dołączył: 27 Paź 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Sob 21:00, 17 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Perc stał, trzęsąc się ze strachu. Uwielbiał bitwy. Kilka razy porządnie dostał od różnych potworów, innym razem nawet zginął - ale uwielbiał je. Nie było nic lepszego, niż odcięcie kilku małych, ohydnych łbów ostrym mieczem przed kolacją. Teraz jednak było to co innego. Nie była to jedna z tych sytuacji, kiedy całą drużyną pokonywali kilka potworów i wracali na podwieczorek. To było o wiele poważniejsze. Mieli do czynienia z mniejszymi lub większymi potworami, ale też z herosami z krwi i kości, którzy niczym nie różnili się od nich samych. Nie byli lekko otępiali jak potwory, których można było momentami załatwić w bardzo prosty sposób. Byli wyszkoleni tak samo jak oni, potrafili walczyć. Zresztą Perc długo nie walczył w żadnej bitwie - w ostatniej, z nadnaturalnie wielką ośmiornicą (doskonale wiedział, jak to brzmiało) poniósł klęskę. A teraz musiał walczyć z jeszcze silniejszym przeciwnikiem.
Kto w ogóle umieścił mnie na pierwszym froncie? pomyślał.
Dobra, koniec użalania się odetchnął i zamknął oczy. Po chwili otworzył je, szybko poprawił włosy, sprawdził, czy miecz jest na swoim miejscu, poklepał się po spiżowej zbroi i ruszył do walki.
Wpierw trafił na lajstrygona. Wykonał kilka pchnięć mieczem i uników - sam się zdziwił, że walka z jednym, małym potworkiem zaczęła sprawiać mu tyle trudu. Poczuł pot na czole. Usłyszał cichy świst i szybko się schylił. Niewystarczająco szybko. Koniec miecza trafił w jego szyję. Zaklął i spadł na ziemię, a cały ciężar zbroi razem z nim. Poczuł kilka kopnięć. Heros, który go zaatakował, ośmielił się kopnąć go w twarz i zdołał zniszczyć fryzurę.
O nie.
Szybko wstał. Zastanawiał się, czy użyć Zygzaka, ale w pobliżu było zbyt wielu przyjaciół. Użycie pioruna było zbyt ryzykowne. Musiał polegać wyłącznie na umiejętnościach walki.
Zamachnął się mieczem w pobliżu wroga. Dziewczyna (Będzie co opowiadać po bitwie - syn Zeusa znokautowany przez dziewczynę!) zrobiła szybki unik i nagle pojawiła się tuż za nim. W ostatniej chwili zablokował śmiertelny cios.
Nie było łatwo. Poczuł taki sam strach, jak wtedy w jaskini, gdy zginął z rąk (macek?) ośmiornicy. Teraz przeciwnik był jeszcze bardziej wymagający.
Zaszarżował na heroskę i ponownie zablokował jej uderzenie. Znalazł słaby punkt w jej zbroi i pchnął mieczem, wykonując od razu unik, znając już szybkość dziewczyny.
Odskoczyła przed pchnięciem, jednak dał radę ją lekko zranić. Poczuł ulgę, jednak za szybko na radość - znowu zaatakowała go od tyłu.
Jak ona to robi?
Zablokował kolejny cios. To stawało się powoli nużące. Oboje byli szybcy i bardziej zranić potrafili się tylko przez nieuwagę jednej strony.
Musiał mieć jakiegoś asa w rękawie. Często słyszał o dzieciach Zeusa. Nie dość, że potrafili przywoływać pioruny, to mieli też inne umiejętności - jak manipulacja wiatrem tak, by cię unosił czy inne rzeczy. Perc nigdy nie potrafił czegoś takiego - jedynie polegał na Zygzaku. Ale postanowił coś spróbować.
Powtórzył z dziewczyną sekwencję blokowania ciosu, ale teraz po zablokowaniu pomyślał o wietrze. Skupił się i pstryknął palcami.
Usłyszał cichy krzyk i dziewczyna zniknęła, balansując w powietrzu z prędkością światła. Staranowała przy tym kilku wrogów.
Strike?
Mimowolnie się uśmiechnął. Perspektywa nowej umiejętności bardzo mu odpowiadała.
Twarz miał całą z krwi przez buty i liczne kopnięcia heroski wcześniej. Strzepał czerwoną maść z włosów i ruszył do kolejnej walki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Annabeth&Percy
Artystka
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 16:08, 18 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Mam nadzieję, że Lan nie będzie zła za tak długiego posta. xd
Adrianna i jej grupa pokonywała kolejne odcinki. Szło im to dłużej niż przed walką bo byli ranni i zmęczeni a nie chcieli się przemęczać. Wiedzieli, że muszą zachować siły na kolejne walki. Przemierzali tak odległość dzielącą ich od Wielkiego Domu. Z oddali było słychać odgłosy walki jednak nic nie widzieli. Cieszyła się, że ich nie widzą bo to znaczy, że są w odpowiedniej odleglości. Ani nie za daleko ani nie za blisko ani nie za daleko. Spojrzała do góry. Minęło już wiele czasu. Muszą się spieszyć. Nie wiadomo ile Chejron jest już uwięziony. Czy w ogóle jeszcze żyje. Pospieszyła swoją grupę. Nikt nie marudził. Nikt nawet słowa nie pisnął. Trzeba co powiedzieć, trafilo się jej szczęście, że jest akurat dzieckiem Demeter. Wydawalo się jej, że jest to jedna z najlepiej zgranych rodzin. Choć nie znała dokładnie innych.
Nie wiedziała czy dadzą sobie radę. Mogą przegrać... Ale wiedziała, że nie poddadzą się nigdy. Zawsze będą walczyć do końca.
Brakowało im już nie wiele. Byli prawie obok. Kazała się zatrzymac swoim podopiecznym.
- Dobra, pójdę na zwiady. Alister pójdzie ze mną.
Mały chłopiec wyszedł z szeregu. Alister miał 11 lat. Jednak był najbardziej utalentowanym herosem pod względem ukrycia. Był chudy ale wysoki na swój wiek. Był cichy, ale bystry. Nigdy się nie wyróżniał ale Adrianna czuła, że kryje się w nim wielki potencjał. Możliwe, że miał największy talent do magicznych umiejętności z nich wszystkich.
Ruszyli we dwójkę w stronę Wielkiego domu. W pewnym momencie Adrianna pobiegła do wyższych traw by nikt jej nie zobaczył. Chłopak zrozumiał o co chodzi i wtopił się w trawiaste tło. On pójdzie do Wielkiego Domu, prosto pod okna by zobaczyć czy jest tam Chejron za to Adrianna pójdzie na około by zobaczyć straże. Nie martwiła się. Chłopak da sobie radę. Skradała się jeszcze pewien czas kiedy w końcu ujrzała swój cel. Zwolniła i schyliła się bardziej. Zobaczyła straże przed wejściem. Sześć potworów. Przeszła dalej. Przy każdym oknie były po cztery potwory. Jednak przy tylnym wyjściu straży nie było. Po tej stronie domu w ogóle nikogo nie było. To musiała być jakaś pułapka. Nie mogła się tam zbliżyć.
Nagle usłyszała głośne krakanie. Spojrzała w górę. Nad nią latał obrzydliwy ptako potwór. To było to. To była pułapka.
Zaczeła biec w stronę swojej grupy. Obróciła się. Wszystkie potwory już zrozumiały alarm i biegły za nią. Mamo, błagam daj mi jakąś siłe bym tam szybciej dobiegła... Błagam! Nagle ziemnia zniknęła jej spod nóg a po chwili już na niej leżała. Nad nią stało jej rodzeństwo. Wszyscy mieli dość zdziwione miny.
- Co się stało? - zapytałam Amanda.
- Przygotujcie się. Biegną tu! – dziewczyna pomogła jej wstać. Reszta już się ustawiła w gotowości do walki. Adrianna wyciągnęła swoją broń.
Broń ich... Pomyslała kiedy na horyzoncie pojawiły się potwory.
- Ruszamy! – krzyknęła do swoich.
Jej herosi zaczęli biec w stronę nadchodzących potworów. Adrianna miała miecz i tarczę jednak czuła, że ciężko jej ją trzymać. Ręka naprawdę potwornie ja bolała. Biegła w stronę muru obrzydliwych stworzeń. Kiedy w końcu herosi spotkali się z potworami Adrianna chciała podciąć nogi jednak zorientowała się, że to inny heros. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła złość. Nie cofnęła miecza jednak ten zdążył uskoczyć i już ciął ją od tyłu. Ta w ostatniej chwili odwróciła się i obroniła tarczę. Uderzenie miało wielką siłę. Poczuła się jakby jej dłoń paliła się żywym ogniem. Zmieniła tarcżę w bransoletkę. Nie mogła jej używać. Nie póki kości jej ręki nie są poskładane. Heros zadawał atak po ataku. Adrianna ledwo odpychała większość jego ataków jednak niektóre trafiały w jej zbroję siniacząc i osłabiając ją. Adrianna starała się jemu też zadawać ciosy jednak nie udawało się jej go trafaić tak często. W pewnym momencie chłopak ciął ja mieczem po nogach. Rozciął jej lydkę, krew trysnęła na ziemię. Adrianna upadła. Miecz wyleciał jej z dłoni. Nie mogła się podnieść. Chłopak trzymał swój miecz milimetry od jej gardla.
- Gotowa na śmierć?
Adrianna nie wiedziała co zrobić. Nie mogła zginąć. Nie taraz musiała coś wymyśleć. Zamknęła oczy. Skupiła się i przywołała pnąćza. Były słabe ale na tyle mocna by ściągnąć herosa do dołu i przyziemić. Dziewczyna jakoś wspięła się na nogi, podniosła swój miecz i podeszła do chłopaka trzymanego w sidłach. Teraz to ona trzymała miecz przy jego szyi.
- Gotowy na śmierć? – zapytała z uśmiechem.
Chłopak przestał się wić. Spojrzał jej prosto w oczy. I... Zaczął się śmaić. Adrianna nie wiedziała o co mu chodzi. Ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że pnącza cofają się. Próbowała je utrzymać. Kazała im wrócić na miejsce, ale te jej po prostu nie słuchały. Chłopak wstał i wyją jej miecz z ręki. Staną obok i szepnął do ucha:
- Nazywam się Jack Carter, jestem synem Demeter i obserwowałem Cię od baardzo dawna... A teraz... - obszedł ją od tyłu i przystawił jej własny miecz do gardła – Naprawdę Cię zabiję – już miał jej poderżnąć gardło ale ta przypomniała sobie o czymś. Kiedy mówił ściągnęła pierścioneg z ręki i trzymala palec na przycisku. Kidy chłopak powiedział, że ją zabije ona zmieniła go w sztylet i pchnęła w brzuch. Chłopakowi miecz wypadł z ręki, osunął się na kolana. Adrianna podniosła miecz i już miała go uderzyć kiedy usłyszala cichy jęk:
- Nie... Proszę nie... To on... To nie ja... - chłapak podniósł głowę i spojrzal na nią błękitnymi oczami pełnymi strachu i zdziwienia. Adri opuściła miecz.
- Co to ma do cholery być... – powiedziała ze zdziwieniem. Nagle chłopak znowu spojrzał na nią ale jego oczy byly czarne i pełne złości. Zerwał się na nogi i udeczyl ja pięścią w twarz. Poczuła trzask w nosie i ciepły płyn wylewający się z niego. Odeszła kilka kroków przeklinając jak szewc. Nie wiedziała o co w tym chodzi ale wiedziała, że musi się bronić. Chłopak znowu chciał ja uderzyć ale ta w porę odskoczyła i zaatakowała go w bok. Uslyszała trzask jednak chłopak nic sobie na to nie zrobił.
- Będziesz tak walczyć? Miecz i sztylet przeciw pięściom? To trochę nie fair – powiedział usmiechając się szyderczo.
- Nie licz, że Ci pomogę. Wojna nigdy nie jest fair.
- No to sam sobie pomoge – powiedział i zaatakował ją w brzuch wyrywając z ręki sztylet. Nacisnął na przycik na rękojeści a ów zamienił się w miecz.
- Skąd ty...
- To mój miecz – i znowu się usmiechną odsłaniając równiutkie zęby.
Przwalił ja jednym pchnięciem na ziemię i wbił miecz w rękę. Skuliła się i zlapała za prawe ramię. To jej koniec. Wiedziała to. Matko, wybacz mi, że nie wygrałam... Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach.
- Wstań i patrz mi w oczy jak będę Cię zabijał! - krzyknął chłoapk – Matka nie byłaby dumna...
Adri poczuła złość. Podparła się na klindze miecza i stanęła przed chłopakiem na chwiejących się nogach.
- Nic o niej nie wiesz... – szepnęła.
Chłopak tylko się zaśmial i skoczył na nią z mieczem. Chwilę wcześniej nie miała w ogóle sił. Teraz poczuła, że może odepchnąć jego atak. Ten ze zdziwienia się aż cofnął. Przeraziło go to co zobaczył w jej oczach. Nie sądził, że może ona mieć jeszcze siłę by cokolwiek zrobić, a ona wyczarowała pnącza, które pchnęły go na ziemię i obwiązały tak silnie, że ledwo oddychał. Dziewczyna podeszła do niego i już miała się zamachnąć kiedy usłyszała głos w głowie:
- Nie zabijaj go, proszę... Pomóż mu...
- Mamo?
- Proszę...
- Dobrze...
Dziewczyna opuściła miecz i spojrzała na chłopaka. Jego oczy znowu były niebieskie i pełne strachu. Szepnął tylko „dziękuję” i stracił przytomność. Heroske opuściły wszelkie siły i opadła na ziemię. Miecz wyleciał jej z rąk i zamienił się w pierścień. Po chwili i ona upadła obok chłopaka i zapadła ciemność...
***
- Adri, Adri! Obudź się! Adrianna! - poczuła jak ktoś uderza ją w twarz.
Otworzyła oczy.
- Jest przytomna... Usłyszała głos Alexandry.
Adri poderwała się.
- Chłopak... Nie zabijajcie go! – krzyknęła.
- Jest nieprzytomny. Opatrzyłam jego rany. Ale musimy go zanieść do skrzydła szpitalnego. Ciebie też.
Adri podniosła się. Sama tam dojdzie. Będzie szła obok noszy... Jacka, Jacka Cartera. Tak, tak się nazywał.
- Powinnaś leżeć! - krzyknęła blond włosa dziewczyna.
Adri spiorunowała ja wzrokiem a ta się już nie odzywała. Podeszła do noszy chłopaka. Przebudził się. Miał blękitne oczy.
- To ty... - Szepnął.
- Śpij. Odniosą Cię do skrzydła. – powiedziała i kazała zostać tu grupce herosów i ukryc się gdzieś w zaroślach a sama zresztą udała się do domku po Chejrona.
***
Kiedy weszli do domku poczuła odór stęchlizny. Pośrodku pokoju ujrzała wielki wełniany worek. To od niego tak cuchnęła. Podeszła powoli. Bała się tego co tam zobaczy. Czuła, że będzie to ciało martwego Chejrona. Podniosła worek... Pod nim znajdowało się ciało... Herosa. Nie znała go. Nie był z obozu. Śmierdzące stęchlizną ciało młodego herosa. Gdzie Chejron? Gdzie on jest! Dziewczyna nie zwarzając na niebezpieczeństwo pobiegła na wyższe piętra jednak centaura nigdzie nie było, a miał być tu. W Wielkim Domu.
Jesli nie ma go tu... Musi być gdzieś w okolicy. Zwołała resztę. Będa musieli zacząć przeszukiwać okolicę. Dziewczyna kazała im dobrać się w dwójki i trójki. Każdy zacznie przeszukiwać pewną okolice a jeśli tylko spostrzeże Chejrona lub inną dziwną rzecz ma zawiadomić resztę. Znowu spojrzała w górę. Zostawało im coraz mniej czasu. Muszą się spieszyć. Ona wraz z Amandą i Alisterem pobiegli na północny wschód. Adri nie wiedziała co będzie jak Chejrona będzie bronić duża ilość potworów. Wszyscy byli wykończeni. Już ledwo biegli. Po ostatniej bitwie faktycznie, odpoczęli, ale jednak byli wycieńczeni. Na szczęście mieli ze sobą ambrozję i nektar więc mieli więcej sił niż zaraz po bitwie, ale to i tak nie będzie długo. Ona sama miala połamane żebra, rękę zmiażdżoną i ranę w prawym ramieniu. Jeśli trafi na jakiegoś trudnego potwora to najprawdopodobniej przegra walkę.
Przeszukiwała z dwójką rodzeństwa teren przez długi czas i nic nie znalazła. Nic a nic. Wszędzie tylko trawy większe, mniejsze. Nic nadzwyczajnego. Po pewnym czasie zaczęli wracać do miejsca, w którym rozstali się zresztą. Kiedy tam dotarli spostrzegli, że większość ludzi już tam jest. Nikt nic nie znalazł. Adrianna usiadła załamana na ziemi. Muszę go znaleźć... Nie mogę zawieść reszty... Matko, pomóż mi, błagam... Gdzie ja mam go szukać...
- Rozejrzyj się... – usłyszała w odpowiedzi.
Dziewczyna wstała i zaczeła rozglądać się. Słońce oświtlało polany wokół długimi snopami światła. Nie wiedziała czego ma szukać. Co jej podpowie gdzie jest centaur... Nagle zobaczyła, że w niedaleko nich światło jest... Inne. Obraz jest bardziej zamazany. Kiedy to spostrzegła poczuła jakby się nagle wybudziła z jakiegoś snu i wtedy nagle kamuflaż znikną a ona ujrzała grupke potworów i herosów. Pośrodku nich leżał spętany centaur.
- Widzicie? – zawołała do reszty wskazując na miejsce gdzie ujrzała wrogów.
Reszta spojrzała na nią jakby była nienormalna jednak po chwili oczy im się szeroko otwierały ze zdziwienia i zrozumienia.
- Co robimy?
- Przypuszczamy atak – powiedziała jakby było to oczywiste – Przygotujcie się. Ci co umieją się kamuflować zaatakują od tyłu. Reszta biegnie ze mną.
Powiedziała i wyczarowała miecz w swojej dłoni. Ruszyli do ataku. Kryjówka wroga nie była daleko. Już po chwili wrogowie ich ujrzeli i wybiegli naprzeciw. Adrianna przeraziła się ich ilością. Przegramy... Pomyślała ze smutkiem jednak nie zwoliniła kroku. Jednak kiedy brakowało tak niewiele część herosów wroga wyprzedziła resztą, obróciła się i zaatakowała tych, z którymi wcześniej biegła. Herosi Adrianny stanęli jak wryci. To nie możliwe... Pomyslała Adrianna ze zdzwinieniem.
– Oj, myślałaś, że w szeregach wroga nie ma zdrajców? Wszędzie są, pamiętaj o tym... Wszędzie. - powiedziała jej matka
Adrianna zaatakowała. Patrząc na ilość nowych sprzymierzeńców stwierdziła, że walka będzie prosta. Kiedy dobiegła do linii wroga nie zostało wielu trudnych wrogów. Trafiła na coś podobnego do wilkołaka. Ten na szczęście był już ranny, więc walka była łatwiejsza. Pierwsze uderzenie przypuściła na ramię wroga ten jednak zdążył odskoczyć i uderzył ją w połamane żebra. Prawie się wywróciła jednak cudem udało się jej ustać na nogach. Nie miałą tarczy, żeby nie przeciążać połamanej dłoni. Udeszyta wroga łokciem w twarz, czy też pysk. Tu nie zdążyl odskoczyć i na chwilę go to zamroczyła. Wykorzystała jego moment slabości i dźgnęła mieczem w udo. W momencie kiedy upadał zadarł pazurami w jej lewy policzek.
- Rany, już mi wystarczy ran na twrzy! Dwie blizny, złamany nos i tera jeszcze ślady pazurów? No nie daruję Ci tego ty włochaty, śmierdzący, obrzydliwy, cholerny potworze! – No, musiała się wyrzyć.
Bo tym wybuchu zrobiła szybkie cięcie na wysokości szyi potwora. Jego łeb odleciał daleko a po chwili przemienił się w pył. Rozejrzała się czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Robert męczył się z jakimś cyklopem czy cymś. Skupiła się i pod stopami potwora wyrosły krwiożercze kwiatki, które odgryzając jego palce u stóp przewróciły go a Robert wbił mu miecz tam gdzie powinno być serce. Potwór zamienił się w pył.
Po chwili było już po bitwie. Zostały tylko ciała herosów. Martwych lub rannych. Adrianny nie cieszył ten widok ale był konieczny. Po walce podbiegła do spętanego ciała Chejrona. Centaur był nieprzytomny.
- Alexandra! - zawołała. Dziewczyna pojawiła się natychmiast obok niej i wzięła się do roboty. Opatrzyła jego rany i wykombinowała jakieś nosze z pnączy i tym podobnych rzeczy.
- Teraz z powrotem do areny? - zapytała Amanda.
- Tak – odpowiedziała Adrianna.
Ruszyli z powrotem oddalając się jak najbardziej od pola walki. Miała nadzieję, że już nikogo więcej nie spotkają.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
laniette
Cukiereczek Apolla
Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 13:54, 24 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Proszę bardzo w ramach kolejnego urozmaicenia kolejny post autorstwa Chrisa. Cieszcie się nim i radujcie albowiem w następnym poście kończymy tą część rpg i będzie kilka fajnych zmian.
Terry Crowe, syn Afrodyty, znajdował się w centrum zmagań bitewnych na prawej flance. I nawet w najmniejszym stopniu mu się to nie podobało. Masa pyłu i kurzu, jaką wzbijały potwory, drażniła jego wrażliwą skórę i zalegała w gardle, doprowadzając do duszności. Kilka razy zdążył się przewrócić, przez co na jego dłoniach powstały brzydko wyglądające otarcia. Gdyby mógł, zrezygnowałby z wzięcia udziału w tej potyczce, jednak nie mógł tego zrobić. Prawie cały domek Afrodyty zaangażował się w przygotowania wojenne i brak jego obecności mógłby nadwątlić jego reputację wśród rodzeństwa. Konsekwencje tego mogłyby być katastrofalne. Kto doradzałby mu przy kupnie nowych ciuchów, gdyby jego bracia i siostry się od niego odwróciły? Roztrząsając te i inne możliwe skutki jego decyzji, postanowił zgłosić się na ochotnika do sztabu nadzorującego przygotowania do bitwy. Całkowicie go zignorowano. Zamiast oczekiwanego stanowiska został odesłany na pole bitwy na prawą flankę. Ale nie to było najgorsze. W ramach uzbrojenia przydzielili mu miecz, który w najmniejszych choćby stopniu nie pasował do jego oliwkowej karnacji. Gdy zapytał, czy mógłby otrzymać inny, mniej połyskliwy, odpowiedziano mu wybuchem śmiechu i gwizdami. A ponoć Obóz Herosów miał być miejscem, gdzie każdy półbóg powinien czuć się jak w domu. I w ten właśnie sposób znalazł się tam, gdzie odgrywała się największa akcja. Hordy potworów siały spustoszenie wśród mniej doświadczonych herosów, doprowadzając do śmierci wielu z nich, wśród których znalazło się kilku niezłych przystojniaków. Terry utrzymywał się przy życiu dzięki niebywałemu szczęściu i własnej nieporadności. Kilka razy potknął się, dzięki czemu o włos uniknął uderzenia szponami. Innym razem upadła mu ulubiona bransoletka, po którą musiał się schylić, unikając dzięki temu nadlatującej strzały. W pewnym momencie mocne uderzenie jakiegoś sporawego potwora wgięło jego zbroję do środka, całkowicie pozbawiając ją wartości obronnych. Wobec tego Terry musiał pozbyć się ciężkiego żelastwa. Z ochotą zdjął też hełm, który jednak zdążył już zniszczyć perfekcyjnie ułożoną fryzurę. Średniej długości włosy wcześniej pokryte żelem i utwardzone lakierem, teraz przepocone opadały sklejonymi kosmykami na jego czoło, utrudniając widzenie. Żeby pozbyć się tego problemu, Terry zamaszystym ruchem odchylił głowę do tyłu, odrzucając tym samym włosy do tyłu, a w strząśniętych kropelkach potu odbiły się promienie słońca, nadając tej chwili magii i bajkowości. Gdy chłopak uporał się z utrudnieniem, pobiegł do ostatnich pozostałych przy życiu herosów. Zanim jednak zdążył do nich dołączyć, otrzymał kolejny cios prawdopodobnie od tego samego potwora, który był odpowiedzialny za zniszczenie jego zbroi. Gdy Crowe pozbierał się z ziemi, zmierzył wzrokiem kolosa.
– Ty brutalu! – wykrzyknął, dając tamtemu do zrozumienia, że jego zachowanie było karygodne.
Po tych słowach strząsnął kurz ze swoich ubrań i wtedy właśnie ujrzał dziurę na własnym nakryciu. Wprawiło go to w niepohamowaną złość. Nie lubił, gdy ktoś niszczył jego ubrania, a już tym bardziej, gdy chodziło właśnie o TO ubranie.
– Tylko nie mój różowy sweterek! To był mój ulubiony sweterek! Jak mogłeś to zrobić? – wylał z siebie potok słów obrazujących jego wściekłość.
A w tym czasie potwór zerkał na niego, nie wiedząc co robić. Był nieco zdezorientowany niespodziewanym obrotem sytuacji, nawet jak na bezrozumne stworzenie. Chwila dezorientacja pozwoliła Terry’emu uspokoić gniew i chwycić mocniej za miecz. Mimo iż stłumił zewnętrzne oznaki złości, to wewnątrz wciąż wrzał. Gotowało się w nim, a wszystkie te uczucia skierowane były w potwora.
– Zapłacisz mi za to! Rozumiesz, co Terry mówi do ciebie? Terry zrobi ci kuku i będzie bolało.
Jak zapowiedział, tak zrobił. Szybko doskoczył do potwora i wyprowadził cios w jego nogę. Utwardzona skóra wytrzymała jednak uderzenie, czego nie można powiedzieć o broni młodzieńca, która rozpadła się na kawałki. Crowe nie przejął się pierwszym niepowodzeniem ani utratą uzbrojenia. Miał jeszcze w zanadrzu parę sztuczek, co może zawdzięczać hojności swojej matki. Wyciągnął zza paska małą flakonik na pefumy i tak wyposażony zaczął wspinać się na potwora, wykorzystując wypustki na jego plecach. Z dużymi trudnościami udało mu się w końcu dostać do ogromnej głowy stwora, któremu prysnął zawartością flakonika prosto w twarz. Gdy kwas, który wypełniał naczynko, dostał się na skórę potwora, ten ryknął z bólu i gwałtownym ruchem strząsnął Terry’ego. Po chwili żrąca substancja dotarła się do mózgu stwora, który po kilku sekundach zamienił się w pył. Crowe, zadowolony z sukcesu, sięgnął po inne części śmiercionośnego asortymentu. Chwycił za dwa błyszczyki, które po okręceniu zatyczki okazały się ostro zakończonymi grotami. Terry z mocą wyrzucił je przed siebie, posyłając w otchłań kolejne dwa potwory. Nie zwlekając długo, wyciągnął opakowanie pudru, które posłał w kłębisko Lajstrygonów, a brązowy proszek, który otoczył wielkoludów, zaległ w ich nozdrzach i ustach, doprowadzając do uduszenia. Hades ponownie przyjął z powrotem do Tartaru kilku uciekinierów. Piekielnemu ogarowi, który zdołał się do niego zbliżyć, wsadził do gęby opakowanie kremu, po czym oddalił się szybko, ledwo unikając eksplozji , która rozerwała mocno śliniącego przeciwnika na kawałki. Terry z obrzydzeniem starł z twarzy gęsty śluz.
– Fuj, fuj, fuj! – powiedział, maniakalnie machając rękami, chcąc pozbyć się uczucia wstrętu.
Gdy adrenalina nieco opadła, a jego ekwipunek uległ znacznemu uszczuplenie, postanowił ponowić próbę dołączenia do resztki herosów na tej flance. Nie zważając na rozgrywające się wokół niego okropności, zaczął biec. Zwinnie omijał ciała, zarówno przyjaciół jak i wrogów, chcąc jak najszybciej wesprzeć swój oddział. Odległość od nich wciąż malała, a gdy dzieliło go od nich niecałe kilka metrów, zaatakował go wredny… korzeń, o którego zahaczył nogą. Wiedziony siłą upadku, wpadł na jakiegoś niskiego dzieciaka, co wywołało reakcją łańcuchową. Po chwili na ziemi leżeli prawie wszyscy herosi, co można również uznać za pozytywny aspekt, biorąc pod uwagę, że dzięki temu kilku z nich uniknęło śmiercionośnego ciosu maczugą. Szybko wszyscy się pozbierali, a Terry pomógł się podnieść chłopcu, na którego wpadł. Zdołał w nim rozpoznać syna Morfeusza, tego, który nie miał przyjaciół i mieszkał gdzieś w odosobnieniu. Ocenił go wzrokiem eksperta. Wątłe ciało, dziecięca twarz i błysk w oczach, który oznaczał, że miał się za kogoś lepszego, niż jest w rzeczywistości. Typowe dla samotników.
– Myślę, że powinieneś zainwestować w porządny balsam do rąk. Skóra twoich dłoni jest straszenie szorstka i potrzebuje nawilżenia. – powiedział bardzo poważnym tonem, gdyż nigdy nie żartował sobie w takich kwestiach.
Porada, jaką udzielił, mogła pomóc młodemu w nawiązywaniu nowych znajomości. Z pewnością także wpłynie na wzrost jego pewności siebie i polepszenie samooceny. Terry czasami potrafił błysnąć geniuszem. Dla innych herosów nie miał żadnych rad. Szczerze mówiąc, nawet go nie obchodzili. Było wśród nich kilku synów Aresa, którym nawet operacja plastyczna by nie pomogła. Na ich miejscu Terry modliłby się do bogów o śmierć w tej walce, by po śmierci uważano ich za bohaterów w ramach czynów, których dokonali, bo ich urody z pewnością nikt nie będzie opiewać. Nawet ślepemu by się nie spodobali. Cóż, sprawy innych lepiej pozostawić innymi, Crowe postanowił nie przejmować się dłużej cudzym nieszczęściem, a zająć się własnym dobrem, które w chwili obecnej było zagrożone. Przewaga liczebna wroga dawała się we znaki. Zostali okrążeni. Terry wyobrażał siebie w tej chwili jako kogoś, kto otoczony aurą bohaterstwa ratuje przyjaciół z opresji, jednak rzeczywistość okazała się bardziej przyziemna. Ktoś rzucił w niego kamieniem na tyle sporym, że stracił przytomność. Ocknął się po chwili, gdy pozostali herosi z jego oddziału byli wyżynani przez przeciwnika, a nad nim pochylał się śliniący się ogar. Twarz Terry’ego wykrzywił grymas obrzydzenia.
– Blech, dlaczego to musi spotykać właśnie mnie. Ta maź zmyła maseczkę chroniącą moją buźkę przed pyłkami, które powodują u mnie wysypkę. Szkoda, piesku, że ty tego nie zrozumiesz.
Być może byłyby to ostatnie słowa syna Afrodyty, gdyby nie strzała, która wbiła się w bok potwora, zamieniając go w chmurę dymu. Chwilę później nad chłopakiem pochyliła się urodziwa twarz jednego z synów Apollina, którego oddział musiał przybyć z odsieczą. W oczach Terry’ego był on otoczony promieniami zachodzącego słońca.
– Czy to są Pola Elizejskie? Czy ja umarłem? – zapytał rozmarzonym głosem.
Siarczysty policzek, który wymierzył mu dzieciak Apolla świadczył, że jednak nie. Tamten pomógł mu się podnieść i razem przyjrzeli się bohaterskiej walce świeżych i wypoczętych herosów z potworami. Do końca tej bitwy było jeszcze daleko, A Terry już czuł, że jego wrażliwa skóra będzie potrzebowała dużo nawilżenia, gdy to wszystko się skończy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anonim97
Strażnik Obozu
Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Wto 18:33, 05 Lut 2013 Temat postu: |
|
|
Cała ziemia była usłana trupami poległych. Krwi było tyle, że można było się na niej ślizgać. Jeden heros chwiał się na nogach, jednak wciąż trzymał broń w rękach. Wokół niego zgromadzone były przeróżne potwory. Rozejrzał się. Nie miał żadnej drogi ucieczki, ani żadnego wsparcia. Nie wiedział, czy wszyscy zostali wybici, czy rozdzieleni. Nie miał czasu się zastanawiać, ani nie miał ochoty. Następny potwór rzucił się do przodu. Błysnęło światło odbite od miecza i zabrzmiał zgrzyt metalu. Potężne cięcie wyprowadzone z lewej odcięło głowę potwora. Spadła z głuchym łoskotem walnęła w ziemię i odturlała się. Bezwładne ciało wroga opadło. Następny potwór zaatakował. Heros wykonał unik i ciął w kręgosłup. Czuł, że nie wytrzyma zbyt długo. Musiał mieć się na baczności, ponieważ został pozbawiony ochrony, jaką zapewniał napierśnik. Został już dawno zniszczony. Poczuł jak ktoś podchodzi go i blokuje mu ręce. Miecze upadły. Był teraz na całkowitej łasce przeciwnika. Kat z toporem był coraz bliżej. Olgierd przyjrzał mu się. Był to człowiek. Wróg zamachnął się toporem. Syn Morfeusza zamknął oczy. W tym momencie usłyszał głośny świst, a za nim nastąpiły kolejne. Poczuł, jak uścisk zelżał. Otworzył oczy. Jego niedawny kat miał w głowie strzałę. Potwory dookoła też były naszpikowane strzałami. Słyszał za sobą wrzask:
- Atak!
Odwrócił się. Za nim stało mnóstwo herosów. Większość była uzbrojona w łuki, choć część miała też broń do walki wręcz. Uśmiechnął się do siebie. Odsiecz pomyślał. Podszedł do niego jeden z nich.
- Żyjesz? – zadał pytanie.
- Jak widać. Dzięki za ratunek. – odpowiedział. – Ktoś jeszcze przeżył?
- Kilka osób. – spojrzał na swojego rozmówcę – Chodź, zaprowadzę Cię do namiotu lekarzy, opatrzą tam Twoje rany.
Olgierd chwiał się na nogach. Poczuł, że jego wybawca przewiesza go przez ramię i mu pomaga. Dopiero teraz uzmysłowił sobie jak bardzo jest obolały. Czuł, jak adrenalina ustępuje z jego ciała. Ból się wzmagał. Z licznych ran nadal lała się krew. W głowie mu szumiało. Spojrzał przed siebie. Świat zaczął się rozmywać. Po chwili widział tylko niewyraźnie, bezbarwne kształty. Zakręciło mu się w głowie. Ciemność stanęła mu przed oczami. Upadł na ziemię.
- Dawać mi tu nosze. Mam rannego – usłyszał wrzask. Był to ostatni dźwięk jaki zarejestrował jego umysł.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
laniette
Cukiereczek Apolla
Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 0:34, 13 Gru 2016 Temat postu: |
|
|
Po wielu latach wszyscy się zastanawiali o co chodzi. Okazało się, że jeden straszny człowiek zrzucił na obóz atomówkę przyczepioną do gołębia (co). Źli zginęli (chociaż nikt nie pamięta kto jest zły), dobrzy również zginęli (zdarza się najlepszym). Koniec tej wspaniałej, porywającej historii jest taki że wszyscy nie żyli długo i na zawsze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|