|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Nie 12:37, 15 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Hehe. Postaram się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Yap
Zezowaty Cyklop
Dołączył: 03 Cze 2011
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zakopane Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 18:52, 15 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
O matko...
Opowiadanie jest świetne, obóz ciągnie mnie coraz bardziej. Obozowa szamanka przypomina mi o mojej bohaterce z kolejnych rozdziałów. Za nią wielki plus. Błędów nie wyglądałam, jako że wytykanie ich nie jest moim ulubionym zajęciem. Ciekawa jestem co będzie dalej, bo wszystko jest takie tajemnicze, nieodkryte...
Czekam na kolejne rozdziały!
od Yap
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Nie 20:15, 15 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Bardzo ci dziękuję. I za buziaka też.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 16:20, 16 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Zauważyłam jeden błąd - rozdział ósmy napisałeś jako rozdział VII. Ale poza tym, świetnie piszesz, gościu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Pon 17:37, 16 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Dzięki. Już poprawiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Pią 14:20, 20 Sty 2012 Temat postu: |
|
|
Dodaję drugą część rozdziału ósmego.
_______________________
Mężczyzna dotarł do samochodu i wyjął latarkę. Ruch na ulicy był teraz większy, ale warstwa liści dobrze skrywała czarne BMW. Zresztą nikt nie widział potrzeby, żeby patrzeć w stronę lasu.
Ruszył z powrotem w stronę drukarni pogwizdując wesoło. Po chwili uznał, że to nie najlepszy pomysł i umilkł.
Leśne poszycie szeleściło pod stopami mężczyzny, a korony drzew zapewniały przyjemny chłód. Gdzieniegdzie przemykało jakieś zwierzę, spłoszone obecnością nieproszonego gościa.
Edward podziwiając otaczającą go przyrodę zapomniał o skradaniu się. Gdy sobie o tym przypomniał, czym prędzej skoczył w zarośla.
Wyjrzał z za krzaków, żeby się przekonać, czy nikt nie idzie. Prawdopodobność, że Kiroyu są tak blisko była znikoma, ale lepiej dmuchać na zimne.
Kiedy dotarł wreszcie na miejsce pomachał latarką przed nosem Suzanne, zapalił ją i wszedł do środka.
Zapach moczu i obdrapane ściany nie zachęcały do dalszego zwiedzania.
- Dobrze, że wziąłem latarkę – powiedział Ed. – Nie dało by się tu wejść.
Nagle w budynku zrobiło się jaśniej. Wielka lampa na środku sufitu rozbłysła żółtym światłem. Wszyscy zaczęli rozglądać się nerwowo w oczekiwaniu na wojowników Kiroyu.
- Tu jest włącznik światła – mruknął Matt. – Właśnie zapaliłem, bota twoja latarka na nic się nie zdaje.
James westchnął i schował berette.
- Mogłeś od razu powiedzieć. Już się bałem, że to banda Endo.
Suzanne zaśmiała się ponuro.
- Prędzej czy później tu trafią. Miejmy nadzieję, że Justine dotrze tu przed nimi.
Obeszli całą drukarnię szukając śladów, świadczących o czyjejś niedawnej obecności w tym miejscu. Jednak wyblakłe graffiti i pajęczyna na włączniku światła nie dawały złudzeń. Przynajmniej w ostatnim tygodniu nikogo tu nie było.
- Może przyprowadzimy samochód? – zaproponował Patrick. – Tu będzie na pewno mniej widoczny.
- Zbyt ryzykowane. Narobimy tylko hałasu – odparła Suzanne, po czym zakryła twarz dłonią. – James! Mógłbyś wyjść i zobaczyć, czy z zewnętrz widać, że są zapalone światła? Jak mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć. Cóż, starzeję się. – uśmiechnęła się ponuro i pokręciła głową.
- Już lecę – powiedział James, po czym zniknął za drzwiami.
Wszyscy rozsiedli się na czarnych fotelach, które znaleźli nieopodal drukarni. Nie licząc kilku dziur, przez które wychodził jasnożółty puch, były w dobrym stanie.
- Nianiu – zaczął Matt, ale napotykając groźne spojrzenie kobiety poprawił się: - Suzanne. Teraz już możemy ci powiedzieć… o pewnej sprawie. W szkole gnębił nas taki chłopak Todd.
Ed przysłuchiwał się chłopakowi z dużym zaciekawieniem. Dotąd nie widział, że chłopcy mieli problemy w szkole. Poznając kolejne szczegóły opowieści wyobrażał sobie Todda z twarzą Yali. Bezwzględność, mściwość, okrucieństwo. Tak, to na pewno cechy, które pasowały do dziewczyny Kiroyu.
- Pewnego dnia, zamknął nas w szafkach wuefowej szatni – podjął opowieść Patrick. – Spędziliśmy tam noc. Chcieliśmy trzymać wartę, ale jeden z nas zasnął. – spojrzał gniewnie na Matta. – Kiedy się obudziliśmy, szafki były otwarte, a Todd leżał związany w łazience.
Niania słuchała ich opowieści bez konkretnego wyrazu twarzy, spoglądając raz na jednego, raz na drugiego chłopca.
- Teraz, kiedy wiemy, że jesteś kimś na kształt agenta – Matt przejął pałeczkę od brata. – Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy to ty tak załatwiłaś Todda?
- Oczywiście, że ja – odparła beztroskim tonem Suzanne. – Ktoś musiał dać mu nauczkę.
- Dziękujemy – westchnął Patrick. – Nie wiesz, jaka to była frajda, zobaczyć go skrępowanego w szkolnej toalecie.
- A wy nie wiecie, jaka to była frajda przywiązywać go do szkolnego kibla. – uśmiechnęła się.
Do drukarni wpadł zdyszany i spocony James.
- Z zewnątrz to wygląda normalnie – powiedział. – Nikt się nie domyśli, że tu siedzimy. Obleciałem całą drukarnię dookoła. No, może Kiroyu mogą tu trafić, ale to przez aurę.
- Dobrze – powiedziała niania. – Przynajmniej budynek nie rzuca się w oczy.
- A widziałeś jakieś ślady obecności Czarnych? – spytał Ed.
- Nie – odpowiedział zdecydowanie James. – Nie widać, żadnych śladów. Chociaż Szepczący mogli łatwo je zatrzeć.
James rozejrzał się za wolnym fotelem, ale wszystkie były już zajęte. Mamrocząc coś pod nosem podszedł do ściany, by się o nią oprzeć.
- Chcesz usiąść? – zaoferował mu Patrick. – Ja i tak właśnie miałem iść się wysikać.
- Dzięki – chłopak wyszczerzył zęby i rozparł się wygodnie na fotelu. – Tylko uważaj na siebie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł – westchnął Ed.
- Przecież muszę zrobić siku! – zaprotestował Patrick. – A nie zrobię tego tu, tak jak nasi poprzednicy.
- Idź – poleciła Suzanne. – Ale uważaj na siebie.
Chłopak wybiegł z drukarni trzymając się teatralnie za krocze.
- Nic mu się nie stanie – ocenił James. – Kiroyu są jeszcze daleko.
- Też tak myślę – westchnęła Suzanne.
Jednak minęło dziesięć minut, a Patrick nie wracał.
- Może tak dawno nie był w toalecie – zażartował James, chociaż tak naprawdę bardzo się denerwował. Co prawda Szepczący powinni być jeszcze daleko, a chłopakowi mogło po prostu mogło coś głupiego wpaść do głowy.
Wreszcie drzwi drukarni otworzyły się i stanął w nich wysoki blondyn. Ku ich przerażeniu, miał na sobie czarny płaszcz z żółtą literą „K” na piersi.
- Witam przyjaciele – zaśmiał się Endo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Pon 8:55, 13 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Dodaję dziewiąty rozdział 'Blizn' jak ktoś ma ochotę, to zapraszam.
Rozdział 9.
Wszyscy w osłupieniu patrzyli się na młodego wojownika. To był dla nich policzek. Kiroyu pojawili się w najmniej spodziewanym momencie. Jako pierwszy oprzytomniał James i wyciągnął berette.
- Spokojnie James. – Uśmiechnął się sztucznie Endo. – Gdzie twoje maniery? Nie przywitasz starego przyjaciela?
- Jakiego przyjaciela! – warknął James. – Raczej tchórza i zdrajcę!
Na czole wojownika pojawiła się zmarszczka, ale zaraz zniknęła.
- Wspomniałem wam już, że przypadkiem natrafiliśmy na waszego przyjaciela – przemówił, a następnie poszukał wzrokiem Matta. – To chyba twój brat? Zgadza się?
Chłopak nie odpowiedział. Lękał się tego człowieka, z wiadomych przyczyn. Podczas ucieczki nasłuchał się o nim różnych opowieści. Spodziewał się raczej muskularnego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Tymczasem stał przed nim chłopak, nie wiele od niego starszy.
- Oddajcie nam Matta, a Patrick nie będzie cierpiał – mówił dalej Endo. – Kulka w głowę, albo trucizna i po wszystkim.
- Zapomnij! – syknęła Suzanne. Wojownik obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem i kontynuował:
- Jeśli jednak będziecie stawiać opór i tak dostaniemy chłopaka w swoje ręce, ale obydwaj będą ginąć w męczarniach. Znacie Yalę. Ona lubi krzywdzić innych…
Matt poczuł się, jakby dostał pięścią między oczy. Oni mają Patricka! Sprawdził się najgorszy możliwy scenariusz. Nie chciał, żeby Kiroyu torturowali Patricka, tylko dlatego, że on stchórzył.
- Pójdę z nim – oświadczył stanowczo. Wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.
- Nie… - krzyknęła Suzanne, ale Endo jej przerwał.
- Mądry chłopiec! – powiedział i podszedł w stronę przestraszonego chłopaka. – Dobra decyzja.
- On nigdzie z tobą nie pójdzie bydlaku! – Ed zasłonił Matta własnym ciałem.
- Odsuń się dziadku – syknął czarnym wojownik. – On już zadecydował.
- Nie! – warknął mężczyzna.
Endo spiorunował go wzrokiem i podszedł na tyle blisko, że ich twarze prawie się dotykały.
- To nie ty tu decydujesz – rzekł lodowatym tonem. Edward odepchnął go lekko i splunął mu w twarz.
Kiroyu odskoczył w tył i w szalonym „tańcu” próbował zetrzeć ślinę z twarzy. Kiedy wreszcie się uspokoił, stanął na wprost Eda i wysyczał kilka słów w obcym języku. W następnym momencie stał już obok mężczyzny i wymierzył mu potężny cios w twarz.
Edward zatoczył się w tył i usiadł na jednym z foteli. Po chwili wstał, otarł krew z kącika ust i stanął obok Matta.
- To jak? – spytał Endo. – Oddajecie mi go dobrowolnie, czy wolicie, żeby cierpiał i chcecie wszyscy zginąć? Przed wejściem mam cały oddział uzbrojonych po zęby Kiroyu. Nie macie… - urwał, bo usłyszał świst. Tylko niesamowity refleks i godziny treningów, uratowały mu teraz życie. Jednak strzała trafiła go w ramię. Czuł, jak twardy grot zrywa ścięgna i gruchocze kości.
- Znajdę cię i zabije! – syknął w stronę Matta, po czym ruszył w stronę wyjścia. Grad strzał spadł na niego, ale tylko jedna strzała dosięgła celu trafiając wojownika w łydkę. Siła rozpędu pozwoliła mu wypaść z drukarni.
- Zdążyła – westchnęła Suzanne i spojrzała w górę, w stronę antresoli. Stał tam oddział łuczników z bronią w pogotowiu. Schodami zbiegły dwie postacie. Jedna wysoka, trzymająca miecz, druga niższa z łukiem w ręce.
- Patrick! – wrzasnął Matt i pobiegł za Endo. – Nie zostawię go!
- Stój! – Rzucił się za nim James. – Nie uratujesz go, a jesteś potrzebny żywy!
Młodszy chłopak jednak był szybszy i wypadł z drukarni w chwili, kiedy samochód z jego bratem już odjeżdżał.
On jednak popędził w ślad za pojazdem. Nie zastanawiał się, nie chciał, żeby jego brata czekała powolna, bolesna śmierć.
Kiedy samochód zniknął w chmurze pyłu, Matt padł na kolana i po jego wyschniętym policzku popłynęła samotna łza.
Po chwili James podbiegł i próbował pocieszyć chłopaka:
- Odbijemy go! – Uśmiechnął się, choć tak naprawdę czuł się podle. To była jego misja i zawiódł. Przez niego niewinny chłopak prawdopodobnie zginie.
Matt podniósł na niego oczy. Widać w nich było pretensję, może żal.
- Czemu mi nie pozwoliliście? – warknął. – Gdybym poszedł z tym chłopakiem, Patrick by nie cierpiał!
James, wiedział, że to była prawda. Zabili by Patricka, ale w godny sposób. Jednak teraz mogą wyżyć się na niewinnym chłopcu. Przeszedł go dreszcz na myśl o tym, co będzie przeżywał brat Matta.
- Wstawaj. – Poklepał chłopaka po ramieniu. – Obiecuję ci, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby odzyskać Patricka.
Matt z dużym ociąganiem podniósł się z klęczek i ruszył ze starszym kolegą z powrotem do drukarni. Co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby wierzył, że zobaczy tam brata.
W środku Suzanne, Ed, jakaś dziewczyna i jakiś chłopak głośno dyskutowali, zawzięcie przy tym gestykulując. Widząc zmierzających w ich stronę chłopaków, przerwali jak na komendę.
- Matt – odezwała się Suzanne. – To jest Justine Vilemo.
Dziewczyna miała na sobie beżowy sweter, brązowe legginsy i zielone, krótkie kozaki. Na szyi miała zawieszony błękitny kamień. Jej brązowe włosy były lekko pofalowane i sięgały za ramiona. W ręce trzymała łuk, który zupełnie nie pasował do stroju.
- Cześć. – Justine wyciągnęła do niego rękę. – Ty pewnie jesteś Matt?
Matt uścisnął jej rękę mrucząc coś pod nosem. Jej skora była niewiarygodnie gładka.
- Jesteś Charles? – spytał po chwili, kiedy jego wzrok padł na wysokiego blondyna. Wyglądał na kilka lat starszego od Justine. Miał na sobie czarną koszulkę, która podkreślała jego dobrze zbudowaną sylwetkę. Wojskowe bojówki i glany dopełniały całość. Matt pomyślał, że chłopak wygląda jak trochę za młody żołnierz.
- Tak. – Uśmiechnął się Charles i uścisnął mocno dłoń chłopaka. – Miło mi cię poznać Matthew.
- Wystarczy po prostu Matt.
- Jak chcesz.
- Skoro już się poznaliście – powiedziała Suzanne. – Może wreszcie pojedziemy do obozu?
Patrick beztrosko oblewał ścianę drukarni, kiedy ktoś podszedł go bezszelestnie od tyłu i zakrył dłonią usta. Potężny kopniak w udo sprowadził go na ziemię. Silne ręce związały mu nadgarstki za plecami, po czym odwróciły na plecy.
Stał nad nim starszy chłopak o blond włosach i lekko skośnych oczach. Uśmiechał się, ale Patrick wiedział, że nie jest to przyjazny uśmiech. Właśnie miał przed oczami Kiroyu. Prawdopodobnie też, było to Endo, o którym tyle słyszał.
Kątem oka dostrzegł inne, bardziej delikatne i kobiece dłonie. Nie zdążył się im jednak dłużej przyjrzeć, ponieważ zniknęły, a on poczuł dziwny, cytrynowy zapach. Skojarzył mu się z płynem do mycia naczyń, którego używała ich mama. Była to jego ostatnia myśl, zanim głowa opadła mu na leśne poszycie i stracił przytomność.
Ocknął się w samochodzie, związany na tylnym siedzeniu. Czuł dziwne mrowienie rąk i nóg. Próbował podnieść głowę, ale skutecznie uniemożliwiły mu to więzy. Przy byle ruchu, ból niemalże rozrywał mu ramię. Nie śmiał się odezwać, żeby nie zwrócić na siebie uwagę osób siedzących z przodu.
Nie musiał jednak długo czekać, aż pierwsza z nich się odezwie.
- Zobacz Endo – usłyszał kobiecy głos i ciarki przebiegły mu po spoconych plecach. Wyczuł w tym głosie nienawiść. – Obudził się nasz aniołek.
Nie spodobało mu się, że dziewczyna nazwała go „ich aniołkiem”. W obecnej sytuacji nie mógł jednak nic na to poradzić.
Chłopak, który prowadził samochód odwrócił się do niego. To był ten sam, który go obezwładnił podczas sikania.
- Siema Patrick – powiedział. – Jeśli chcesz, żeby twoja przyszłość wyglądała dość optymistycznie, to radzę zaprzyjaźnić się ze mną. Wiem, że to trudne, kiedy tak bezceremonialnie przerwałem ci oddawanie moczu. – Uśmiechnął się lekko, ale zaraz znowu spoważniał. – Prawdopodobnie będziemy musieli cię zabić. Wybacz, takie wymogi, ale ja będę walczył o to, żeby twoja śmierć była jak najbardziej humanitarny sposób.
Patrick patrzył na niego nic nie rozumiejąc. Bał się śmierci, ale ten człowiek widocznie chciał mu pomóc.
- Bo widzisz – ciągnął Endo. – Yala najchętniej poznęcałaby się nad tobą. Rozgrzane żelazne krzesło, przypalanie… Wiesz o co chodzi?
Odwrócił się na chwilę do dziewczyny siedzącej na fotelu pasażera.
- Przestań mnie szturchać – warknął. – Wiesz dobrze, że tak właśnie by było. Lubisz sprawiać innym ból.
Patrick przełknął głośno ślinę. Czuł dziwną sympatie do skośnookiego chłopaka.
- Chcę ci pomóc chłopaku – mówił dalej Endo. – Druga sprawa, że chce też zrobić na złość Yali. Proponuję, abyśmy zabili cię tym sztyletem. – Wskazał na broń zawieszoną na fotelu. – Oczywiście, jeżeli będzie taka potrzeba.
Patrickowi wcale nie podobała się perspektywa śmierci za pomocą tego sztyletu.
- A nie moglibyście mnie po prostu uśpić? – jęknął. Był już pogodzony z tym, że musi umrzeć.
Endo spojrzał na niego dziwnie, po czym pokręcił głową.
- Nie – oświadczył. – Ale postaram się załatwić ci, śmierć w narkozie, albo coś.
- Taa. Dzięki – mruknął Patrick i ułożył głowę na siedzeniu. Patrzył się tępo w oparcie fotela pasażera.
- Schowaj ten sztylet – syknęła Yala. – Chcesz, żeby nas pozabijał?
- Jest związany – odparł Endo i zwrócił się do Patricka: - Jesteś związany, tak?
- Debil – mruknęła wojowniczka Kiroyu.
Matt czuł się nieswojo siedząc między Justine i Suzanne na tylnym siedzeniu. Co prawda jego była niania nie onieśmielała go, ale brązowowłosa dziewczyna to już inna sprawa. Chodziło głównie o to, że jeszcze się nie znali. Oprócz tego nie umiał ocenić ile ona ma lat. Wyglądała za równo na jego rówieśniczkę, jak i na siedemnaście lat, a wedle reguły, że kobiet się nie pyta o wiek, wolał zapytać się później Suzanne.
- Daleko jeszcze? – jęknął, ale zaraz zdał sobie sprawę, że takie pytania zadają małe dzieci. – Pytam, bo boli mnie głowa – wyjaśnił, choć nie była to w najmniejszym stopniu prawda.
Suzanne dotknęła jego czoła i zmarszczyła brwi.
- Chyba masz gorączkę.
- Możliwe – odparł.
- Pewnie jest rozgrzany po przeżyciach dzisiejszego dnia. – Ed przyjrzał się chłopakowi w samochodowym lusterku. – Przejdzie mu.
Jechali już od dwóch godzin i Matt zaczął się wiercić. Nie chciał zadawać jeszcze raz pytania „kiedy dojedziemy?”, żeby Justine nie pomyślała, że zachowuje się jak dziecko. Nie mówił więc nic. Spróbował zasnąć, ale w chwili, kiedy zamknął oczy, dziewczyna zapytała:
- Kiedy dojedziemy?
Matt był nieco zdziwiony.
- Właśnie – wtórował jej.
- Za chwilę – westchnęła Suzanne.
- Nie powinniśmy zrobić rytuału w tej drukarni? – spytał Ed Tię Nohemi, która siedziała na fotelu pasażera.
Jej czarne jak smoła oczy zwróciły się w jego kierunku.
- Nie było takiej potrzeby – odparła.
- A co jeśli Kiroyu nas śledzą? – zaoponował. – Przecież potrafią wyczuwać aurę!
- A ja potrafię ją chwilowo ukryć – wyjaśniła. – To trochę wyczerpujące, ale w ten sposób Czarni nie mogą nas śledzić.
- Jesteś pewna? – spytał.
Potrząsnęła długimi dredami.
- Nigdy nie jestem niczego pewna.
- Nie lubię z tobą rozmawiać – zaśmiał się Ed. – Ciągle te wymijające odpowiedzi…
Uśmiechnęła się słabo.
- To nie są wymijające odpowiedzi.
Mężczyzna przewrócił oczami i skupił się na prowadzeniu pojazdu.
Samochód podskakiwał na nierównej, wyboistej drodze. Mattowi zdawało się, że jego żołądek zaraz eksploduje. Wolał na razie jednak nie wymiotować. Zabrudzenie tapicerki samochodu nie podniosłoby mu opinii wśród nowych przyjaciół.
- Dojechaliśmy? – wyjęczał trzymając się za brzuch.
- Tak – oświadczyła Suzanne.
Zatrzymali się na pustej polanie, oddalonej kilka kilometrów od głównej drogi prowadzącej przez las. Drzewa stanowiły naturalną zasłonę.
- To tu? – spytał Matt z rozczarowaniem w głosie. – To jest ten obóz?
Ogromna polana ciągnęła się jak okiem sięgnąć, ale nie było na niej niczego. Żadnych domków, boisk, czegokolwiek.
- Tak – odparła spokojnie Justine. – Tylko jeszcze go nie widać. To znaczy, ty go nie widzisz.
- Co wy wygadujecie?! – obruszył się chłopiec. – To jakiś żart?
- Nie – odparła Tia. – To magia.
- Magia?! Magia nie istnieje!
- Jesteś pewien? – spytała z pół uśmiechem szamanka. W następnej chwili powietrze przed nimi zaczęło migotać. Matt cofnął się w tył, a Justine zaczęła się śmiać.
- Moja pierwsza reakcja była identyczna!
Na polanie wytworzyła się przezroczysta kopuła, a w środku…
- Niemożliwe! – krzyknął Matt. Przed jego oczami pojawiły się domki, pola treningowe i inne budynki. – To magia!
- Naprawdę? – spytała z przekąsem Tia Nohemi.
- W ten sposób ukrywamy obóz przed Kiroyu – wytłumaczyła zdezorientowanemu chłopakowi Justine.
- Tia potrafi ukryć teren obozu pod tą przezroczystą kopułą – dodała Suzanne.
- Ale jak to możliwe, że nikt nigdy nie tu nie trafił i po prostu nie przeszedł przez tą… powłokę?
- Jeśli to takie łatwe – zwróciła się do niego szamanka, a na jej twarzy pojawił się częsty pół uśmiech. – To spróbuj.
Matt podszedł do kopuły. Powietrze przed nim drgało. Zrobił krok w stronę obozu, ale jego noga napotkała opór. Wzdrygnął się, kiedy przez jego ciało przeszedł mocny dreszcz.
- Co ja tu robię? – spytał. Justine pokładała się ze śmiechu.
- Zapomniałeś – stwierdziła Tia, a następnie podeszła do niego, położyła mu dłoń na czubku głowy i wymówiła kilka słów w dziwnym języku. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.
- Manipulujesz mną! – wrzasnął. – Możesz sprawić, żebym wszystko zapomniał! Jesteś chora!
- Nie, Matt – zaprzeczyła Suzanne. – Ona nie jest chora. Ona potrafi czarować.
- Zauważyłem – odburknął.
- Może wejdziemy? – zaproponował Ed.
- Niby jak? – spytał Matt. – Moja ostatnia próba zakończyła się… nie wiem czym, bo zapomniałem!
- Posłuchaj i przestań się denerwować – skarciła go Suzanne. – My możemy tam wejść, ponieważ Tia nam „pozwoliła”. Spójrz.
Jego była niania przeszła swobodnie przez kopułę i stanęła po drugiej stronie. Ed i Justine poszli jej śladem. Matt został sam na sam z Tią Nohemi. Czuł dziwny niepokój. Ta kobieta była co najmniej dziwna.
- Podejdź – powiedziała.
Zrobił jak kazała, ale nie bez ociągania. Szamanka dotknęła jego prawej skroni wskazującym i środkowym palcem lewej ręki, po czym powtórzyła tę czynność prawą ręką dotykając lewej skroni. Chłopak poczuł ciepło rozchodzące się po jego ciele. Zniknęło jednak, kiedy Tia oderwała palce od jego skóry.
- Co? – spytał. – To wszystko? Mogę już przejść przez tego przezroczystego gluta?
- Spróbuj – odparła.
Spojrzał na nią spode łba po czym zdecydowanym krokiem ruszył w stronę obozu. Bał się zderzenia z niewidzialną ścianą, ale tym razem przekroczył granice kopuły.
- Witamy na Obozie! – Uśmiechnęła się Justine.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yap
Zezowaty Cyklop
Dołączył: 03 Cze 2011
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zakopane Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pon 11:18, 13 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Ja mam ochotę!
Zdaje mi się, że tego rozdziału nie komentowałam... więc najwyższy czas! Jak zwykle cudnie. Masz talent do pisania(już Ci to mówię chyba setny raz. Nie zanudź się!). Poza tym wiesz, że bardzo mnie ciekawi wątek o Patricku i jego porwaniu. A szczególnie już to "rozgrzane żelazne krzesło, przypalanie". To mnie podjarało. Bo widzisz- u mnie, w Błękitnej będzie identyczny moment... ahh, piszemy podobnie.
Wiesz co sądzę o Bliznach, ale powiem jeszcze raz- jedno z moich ulubionych opowiadań. Pisz i rozwijaj się!
Pzdr od Yap!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Pon 18:27, 13 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Dzięki Yap.
Chyba już tylko ty czytasz Blizny na PJ. Następna część rozdziału będzie o Patricku. :]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Enzo dnia Pon 18:28, 13 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Czw 19:26, 16 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Co prawda czytam Blizny na Forum Pisarzy, ale i tu coś skrobnę, by cię pocieszyć.
Świetnie piszesz. Masz zadatki na sławnego autora. Kocham Bliznowatych i wyczekuję z utęsknieniem na moją postać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Pią 17:36, 17 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Skoro tak, to daję rozdział 10.
Nike, twoja postać pojawi się w 12 rozdziale.
Rozdział 10.
Kolejny podskok i kolejny przeszywający ból lewej ręki. Samochód jechał po wyjątkowo wyboistej drodze, ale Endo nie miał zamiaru zwalniać. Trzy godziny takiej jazdy sprawiły, że Patrick czuł się jak worek kartofli rzucony na tyle siedzenie. W pewnym momencie Yala odwróciła się i rzuciła mu na twarz śmierdzącą potem szmatę.
- To, żebyś nie podglądał – wyjaśniła swoim zjadliwym tonem.
Tak więc ta podróż była dla niego męczarnią. Próbował zrzucić z twarzy cuchnący materiał, ale na próżno. Kiedy Yala zauważyła jego próby dała mu kuksańca w nos. Ścierka trochę zamortyzowała uderzenie, ale i tak ból był nieznośny.
Zaprzestał więc prób zrzucanie ścierki, pomimo, że było mu ciężko oddychać. Na dworze było ponad trzydzieści stopni i temperatura dawała się mu we znaki. Mokra koszula przywierała nieprzyjemnie do pleców, a oczy piekły od potu.
- Niedługo dojedziemy – poinformował go Endo.
- Dobrze wiedzieć – mruknął. – Ta szmata strasznie śmierdzi…
- Yala – zwrócił się do dziewczyny wojownik. – Zdejmij mu ją i tak nic nie widzi. Poza tym, nawet jeśli, to i tak już się pogubił.
- Sam ją zdejmij – odparła.
- Ty założyłaś – ty zdejmujesz.
Widząc, że dziewczyna nie rusza się z miejsca, Endo z niemałą irytacją ściągnął szmatę z twarzy związanego chłopaka.
- Dzięki – mruknął.
Wreszcie samochód się zatrzymał i Patrick został brutalnie wyciągnięty z samochodu przez Yalę. Pociągnęła go za nogi i uderzył twarzą w kamienistą drogę.
- Wstawaj żałosna klucho – warknęła.
Chłopak wstał z niemałym trudem, ponieważ nie mógł liczyć na pomoc rąk. Z rozciętej wargi ciekła mu krew, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie nienawiści.
Dziewczyna podeszła do niego. Była od niego niewiele wyższa. Jej usta znajdowały się kilka centymetrów od jego ucha. Nie śmiał się poruszyć.
- Dobrze ci radzę. Nie zadzieraj ze mną – wyszeptała. Poczuł jej ciepły oddech na włosach. Przeszedł go dreszcz.
W końcu odsunęła się od niego i bezceremonialnie podcięła, po czym złapała za koszulę i pociągnęła po drodze w stronę czarnej budowli znajdującej się na niewielkim wzniesieniu.
Gdzie się podziewa Endo, kiedy jest potrzebny?, spytał się w duchu Patrick, choć nie był pewien, czy młody wojownik stanąłby w tej sytuacji po jego stronie. Tak, czy inaczej Yala trzymała go w żelaznym uścisku, a plecy bolały go niemiłosiernie przy każdym zetknięciu z większym kamieniem.
W końcu znudziło jej się szarganie za koszulkę nieszczęsnego chłopaka i go puściła. Plecy piekły go żywym ogniem, a w gardle kompletnie zaschło.
- Wstawaj – syknęła.
Przez głowę Patricka przebiegło kilka niepochlebnych określeń Yali, po czym z trudem podniósł się najpierw na klęczki, potem stanął wyprostowany gotów do dalszej, mozolnej, wyczerpującej wędrówki.
Uwadze dziewczyny nie umknęło, jaki trud sprawiło mu podniesienie się z ziemi i wpadła na pomysł. Podeszła do niego i jeszcze raz go podcięła. Wylądował na plecach, przygniatając swoim ciałem związane ręce. Syknął, kiedy ból przyszył mu lewe ramię.
- Wstawaj! – powiedziała jadowitym głosem Yala, po czym wyjęła bukłak z wodą i pociągnęła kilka sporych łyków. – Co za upał. – Zaczęła wachlować się ręką dla efektu. – Nie uważasz?
Rzucił jej wściekłe spojrzenie, po czym zaczął gramolić się z powrotem na nogi. Znowu ten sam efekt – gdy tylko wstał Yala go podcięła. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, po czym znudziło jej się to i nakazała iść dalej.
Kończąc wędrówkę Patrick był więc wyczerpany i cały spocony. Yala natomiast wyglądała na bardzo zadowoloną.
Brama czarnego zamku otworzyła się przed nimi i stanął w niej człowiek o wyglądzie szczura i szpakowatych, rzadkich włosach.
- Panno Yalo. – Ukłonił się nisko. – To jest owy Patrick?
Wlepił swoje małe, świdrujące oczka w chłopaka, jakby go oceniając. W końcu zwrócił się w stronę dziewczyny Kiroyu.
- Cela jest przygotowana – oświadczył. – Greg! Martin! – skinął na dwóch wysokich, łysych mężczyzn w czarnych szatach. – Zaprowadźcie naszego gościa do jego rezydencji.
Barczyste olbrzymy wzięły Patricka pod ramiona i udali się z nim krętymi schodami w podziemia zamku. W powietrzu czuć było nieprzyjemną wilgoć. Schody kończyły się wielkimi, stalowymi drzwiami. Mężczyzna o imieniu Greg otworzył je, złapał chłopaka za koszulkę i z rozmachem wrzucił do celi. Drzwi zamknęły się z hukiem i otoczyła go ciemność.
Justine oprowadzała Matta po Obozie. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że zrobiła na nim wrażenie. Po pierwsze – magiczna ochrona. To już było coś. Po drugie – jego wielkość. Był ogromny. Chłopak spodziewał się raczej czegoś mniejszego. Po trzecie – pozytywne nastawienie obozowiczów. Nie był pewien, czy to nie dlatego, że ma czarną Bliznę.
W centralnej części Obozu znajdował się dwupiętrowy dom, biały dom. Była to siedziba dyrektora obozu i starszych rangą obozowiczów.
Właśnie tam po obejrzeniu całego terenu udał się Matt i Justine. Duże, drewniane drzwi „pachniały starością” jak to ujął Matt, kiedy weszli do środka. Naprzeciwko wejścia znajdował się kominek, w którym nie wiedzieć czemu, trzaskały małe płomyki. Na dworze było ponad trzydzieści stopni.
Przy kominku siedziało pięć osób, a wśród nich Suzanne. Wszyscy energicznie dyskutowali oprócz starszego mężczyzny, który przyglądał się im wszystkim z pobłażliwym uśmieszkiem. Matt stwierdził w myślach, że wyglądał jak stary żółw.
- Widzę, że przyprowadziłaś nowego kolegę Justine. – Uśmiechnął się stary żółw. Jego skóra przypominała papier ścierny, a w oczach tańczyły figlarne iskierki.
- Tak, Calthanielu – odparła dziewczyna. – To jest Matt.
- Miło mi – uśmiechnął się staruszek i wstał z fotela. Mattowi wydawało się, że jego ciało zaraz się rozsypie.
Nagłe poruszenie zwróciło uwagę dyskutujących i wreszcie dostrzegli nowo przybyłych.
- Mogę zwracać się do ciebie Matt, czy wolisz jakoś inaczej? – spytał Calthaniel wyciągając rękę do chłopaka.
- Oczywiście. – Wzruszył ramionami i uścisnął rękę mężczyźnie. Modlił się w myślach, żeby jej przy tym nie połamać. Ku jego obawom stary żółw uścisnął jego rękę dość mocno. – Jest pan dyrektorem Obozu, czy jak?
Z niewiadomego powodu, to pytanie rozbawiło Calthaniela.
- Można tak powiedzieć.
- Calthaniel jest dyrektorem Obozu i magiem – wyjaśniła Suzanne, która również wstała.
- Jakim znowu magiem… - Machnął ręką staruszek. – Powiedzmy, że umiem zrobić kilka sztuczek.
Matt spojrzał na niego z powątpiewaniem. Ten starszy pan nie wyglądał na maga, a tym bardziej potężnego maga.
Calthaniel jakby wyczuwając jego powątpiewanie powiedział:
- Może nie wyglądam, jakbym umiał czarować, ale to prawda.
Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie, pomyślał Matt.
Stary żółw uśmiechnął się, a w jego oczach znowu zatańczyły iskierki rozbawienia. Po chwili z zewnętrznej strony dłoni Matta wystrzelił zielony bąbel i zaczął rosnąć. Zanim chłopak zdążył zareagować patrzył na kolczastą roślinę.
- Chłopak stwierdził, że prędzej mu kaktus na ręce wyrośnie, niż ja będę umiał czarować – oznajmił wszem i wobec Calthaniel.
- Zdejmij to! – wrzasnął Matt i zaczął wymachiwać ręką. – Szybko!
Justine pokładała się ze śmiechu.
- Zdejmij, zdejmij! – darł się chłopak.
Stary żółw machną ręką i kaktus zniknął.
- Czemu to zrobiłeś? – spytał ze złością Matt.
- Uznałem, że to będzie zabawne.
Chłopak popatrzył na niego spode łaba i zaczął chichotać.
- Faktycznie było, proszę pana.
- Mów mi Calthaniel – powiedział szybko stary żółw. – albo Cal.
- Serio?
- Tak. Wszyscy obozowicze tak do mnie mówią.
- Dobrze, Calthanielu – odparł sztywno, po czym jego wzrok powędrował w stronę dłoni staruszka i aż odjęło mu mowę.
- Co cię tak dziwi? – spytał rozbawiony Calthaniel.
- Ty… nie masz paznokci!
- Zgadza się.
- Dlaczego?
- A dlaczego ty je masz?
- No… nie wiem.
- W takim razie, skąd ja mam wiedzieć, dlaczego ich nie mam?
Matt zrobił tak głupią minę, że Justine znowu wybuchła śmiechem.
- Ja również chciałbym powitać nowego obozowicza – odezwał się bardzo oficjalnym tonem pulchny mężczyzna, który do tej pory nie zabierał głosu. Podszedł do Matta i podał mu swoją pulchną rękę. – Bardzo mi miło – zapewnił, chociaż ton jego głosu zdradzał, że wcale mu nie jest miło.
- Mi również – odparł Matt, notując tym samym w pamięci, żeby nie spędzać dużo czasu w pobliżu tego mężczyzny. Od razu było widać, że nie przypadli sobie do gustu.
- To jest Lucan – dodał Calthaniel. – Vice-dyrektor Obozu.
Pulchny mężczyzna oddalił się wreszcie i reszta dyskutujących wcześniej ludzi podeszła do Matta i podała mu ręce.
- To my już chyba pójdziemy – zwróciła się do starego żółwia Justine. – Do widzenia.
- Do wiedzenia – powtórzył Matt i wyszli z budynku. Po kilku krokach chłopak zwrócił się do Justine:
- Calthaniel wydaje się być w porządku…
- Bo jest.
- Za to ten cały Lucan wygląda na niezłego gbura.
- Możliwe. Większość obozowiczów za nim nie przepada.
- Gdzie teraz idziemy?
- Do Tii Nohemi. Trzeba zdjąć z ciebie tą aurę.
Domek Tii znajdował się przy samej granicy Obozu. Żeby się do niego dostać, musieli przejść dobry kilometr. Rozsypująca się chatka przywodziła na myśl domki smerfów. Szare ściany z wymalowanymi na nich, czarnymi symbolami. Dach w kolorze zgniłej zieleni, wyglądał, jakby był zrobiony z liści. Kiedy Matt zapytał o to Justine, ona go wyśmiała.
- Tia nie jest jakąś dzikuską – stwierdziła.
Ta dziewczyna czasami działała Mattowi na nerwy.
Podeszli do drzwi i Justine zapukała. Po chwili w drzwiach stanęła Tia Nohemi z garnkiem w ręce. Jej długie dredy były związane za plecami.
- Witajcie dzieci – powiedziała. – Wejdźcie. Czas pozbyć się aury.
Przestąpili próg i zamknęli za sobą drzwi. W zaskakująco dużym pomieszczeniu panował półmrok. Z sufitu zwisały na sznurkach najróżniejsze przedmioty. Od garnków różnej wielkości zaczynając, na małych laleczkach kończąc. Niektóre z nich miały powbijane igły w okolicach miejsca, gdzie powinno znajdować się serce.
- Laleczki Voodoo – mruknął Matt siadając w jednym z foteli. Czuł jak ciarki wędrują mu po plecach, niczym mrówki. – Na czym będzie polegał ten… zabieg? – spytał.
Tia zignorowała jego pytanie. Była zajęta wrzucaniem najróżniejszych składników do wielkiej misy przypominającej kształtem wannę.
- Cholerna szamanka – mruknął ze złością, ale nie na tyle głośno, żeby Tia usłyszała.
Próbując zająć jakoś czas zaczął oglądać pomieszczenie. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające małe, wrzeszczące dzieci. Pod ścianą stały bezgłowe manekiny i gdyby miały twarze, na pewno byłby one przerażające. Pod sufitem była zawieszona wielka siatka rybacka. Na półkach stało mnóstwo grubych ksiąg i wielkich słojów wypełnionych różnego rodzaju proszkami i pigułkami. Matt stwierdził w myślach, że nie byłby w stanie usnąć w takim miejscu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę bezgłowe manekiny.
- Na czym będzie polegał ten zabieg? – spytał ponownie, ale i tym razem nie doczekał się odpowiedzi.
Naburmuszony wcisnął się głębiej w fotel i począł wpatrywać się zawzięcie w korpusy manekinów. To, jakże porywające zajęcie, znudziło mu się po chwili, ale wtedy odezwała się Tia:
- Gotowe.
- Wreszcie – mruknął Matt.
- Tylko niech lepiej Justine wyjdzie – stwierdziła Nohemi.
- Dlaczego?
- Ponieważ będziesz się musiał rozebrać.
Zanim mat zdążył zaprotestować dodała:
- Ale tylko do bokserek.
Matt wydał z siebie westchnienie ulgi, natomiast Justine wyszła z domku z zawiedzioną miną – przynajmniej tak mu się zdawało.
- Wejdź do wanny – poleciła Tia, kiedy się rozebrał.
Z lekkim oporem zanurzył nogę w zielonej miksturze i zaklął pod nosem.
- To jest strasznie gorące!
- I takie ma być.
Po raz kolejny tego dnia pomyślał: Cholerna szamanka!
Mamrocząc pod nosem zanurzył się po szyję w śmierdzącym wywarze.
- Głowa też?
- Nie ma takiej potrzeby – stwierdziła, ku wielkiej uldze Matta. – Teraz się nie ruszaj.
Podeszła do jednej z półek i zdjęła z niej wielką, grubą, zakurzoną księgę, oraz mały słoiczek. Tom otworzyła mniej więcej po środku, a ze słoja wyjęła różowy płatek, żeby następnie wrzucić do wanny, w której siedział Matt.
Kiedy tylko płatek wpadł zetknął się z miksturą, zaczęła ona gwałtownie bulgotać i parować.
- To… to jest normalne? – spytał zaniepokojony.
- Jak najbardziej – odparła przerzucając kartki księgi. – Zaraz się uspokoi.
Na potwierdzenie jej słów powierzchnia mikstury stopniowo się wygładziła. Tia podeszła do wanny i wymówiła bardzo szybko słowa, których Matt nie znał. Po chwili poczuł, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele, a następnie znika.
- To już? – spytał.
- Zasadniczo tak. Przydałoby się tylko, żebyś się wysuszył i ubrał.
Chłopak wyszedł z misy, a jego ciało pokrywała zielona ciecz. Wziął zaoferowany mu przez Tię ręcznik i porządnie się wytarł. Kiedy był już suchy, nałożył ubranie, podziękował i wyszedł z domku.
Na schodkach, podpierając głowę dłońmi, siedziała Justine i patrzyła się nieobecnym wzrokiem przed siebie.
- Halo? – Matt poklepał ją po ramieniu. – Idziemy?
- Tak, tak – powiedziała po chwili. – Chodźmy.
Patrickowi kolejna godzina mijała tak samo wolno. A może tak samo szybko? Nie miał pojęcia. Nie wiedział też, czy minął już dzień, czy dopiero kilka godzin. Jedyne co widział to ciemność. Nie mógł nawet dostrzec swojej ręki, choć była nie więcej niż metr od jego twarzy. Jedynym pocieszeniem było to, że jutro (albo dzisiaj) zabiorą go stąd. Tylko czy śmierć jest lepsza niż gnicie w podziemnej celi?
Nie więcej, jak godzinę temu przekonał się, że nie jest w celi sam. Oprócz niego, oparty o ścianę, siedział wysuszony starszy człowiek. Jego ciało zgniło, wywarzając nieprzyjemny odór. Gdy Patrick niechcący go dotknął, prawie zwymiotował. Nie było to bynajmniej miłe doświadczenie.
Drzwi skrzypnęły cicho i promień światła wdarł się do celi oświetlając zwłoki starego mężczyzny. Patrick ledwo powstrzymał się od zwymiotowania na strażnika, który stanął na środku celi. W ręce trzymał pochodnie, co wydawało się dziwne, zważywszy na to, że był dwudziesty pierwszy wiek i dawno już używano latarek.
- Jedzenie. – Rzucił w stronę chłopaka pajdę chleba i postawił obok niego talerz z ciepłym mięsem.
- Dzięki – mruknął Patrick. – Zawsze tak traktujecie więźniów? Bo myślałem raczej, że jeżeli w ogóle dostanę jedzenie, to jakieś pomyje.
Strażnik spojrzał na niego smutno po czym pokręcił głową.
- Nie. Podkradłem to dla ciebie z kuchni. Szkoda mi takich chłopaczków jak ty. Często tu tacy bywają. Staram się im pomagać, jak tylko mogę.
A więc jednak nie wszyscy Czarni są tak źli, pomyślał Patrick.
- Jesteś Kiroyu? – spytał podejrzliwie.
- Skąd! Ja tu tylko… pracuję. – Zamyślił się. – A raczej służę.
- Miło z twojej strony – powiedział Patrick. – Pewnie, gdyby cię przyłapali na pomaganiu mi, miałbyś spore kłopoty.
Strażnik machnął ręką.
- Wolę o tym nie myśleć. Tak w ogóle, nazywam się Felix.
- Miło cię poznać – odparł chłopak wstając z podłogi. – Jestem Patrick.
Podali sobie ręce, po czym Felix spytał:
- Chciałbyś mieć tu trochę światła?
- No jasne – odpowiedział chłopak. – Tylko, jak następnym razem będziesz, to mógłbyś przynieść jakieś prześcieradło, żeby zasłonić tego biedaka? – Wskazał palcem na trupa opartego o ścianę celi.
- Nie ma sprawy – odparł Felix, po czym stwierdził, że musi iść. Wetknął pochodnie w specjalnie do tego przeznaczony uchwyt, wyjął z za pasa latarkę, zapalił i zamknął za sobą drzwi.
Patrick został sam w panującym półmroku. Przez chwilę wydawało mu się, że twarz siedzącego obok, zakutego w kajdany trupa wykrzywiła się w okrutnym uśmiechu. Przeszedł go dreszcz i czym prędzej przesunął się jak najdalej od gnijących zwłok.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yap
Zezowaty Cyklop
Dołączył: 03 Cze 2011
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zakopane Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Śro 16:44, 22 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Nie no.
CZEMU NIKT NIE KOMENTUJE "BLIZN" DO DIASKA?!
Wdech... wydech...
Uff. Mam dziś gorszy nastrój. Łatwo się wnerwiam -,-
Nom, a ja skomentuję, a jakże .
Mój ukochany rozdział . Ty dobrze wiesz, że mi się podoba. Szamanka przypominająca późniejszą postać "Błękitnej", Stary żółw, który nie ma paznokci i na dodatek Yala wyżywająca się na Patricku i ten TRUPEK...
*.* Ty to wiesz jak mnie zainteresować. No od samego początku byłam fanką "Blizn", a nie?
Sorry, że tak późno komentuję. Po prostu nie wchodziłam teraz ostatnio na PJ.
Życzę weny! Pozdrowienia i całuski od
Yap
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Śro 19:31, 22 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Dzięki wielkie Yap. Myślałem, że już wszyscy zapomnieli o moich opkach na PJ.
Rozdział 11.
Matt stał w drzwiach drewnianej chatki, która miała być jego nowym domem. Czarne drzwi symbolizowały jego czarną Bliznę. Justine powiedział mu, że drzwi w obozie mają duże znaczenie. Niebieskie drzwi mieli obozowicze z niebieskimi Bliznami, czerwone z czerwonymi i tak dalej.
Wszedł dalej. Domek był dwuizbowy. Pierwsze, większe pomieszczenie zajmowały dwie szafy, łóżko, kilka półek i stół. Druga izba była czymś na kształt kuchni połączonej z jadalnią. Na dobrą sprawę, Mattowi nie było nic więcej do szczęścia potrzebne. Mały, ale praktyczny domek jak najbardziej mu odpowiadał.
Rzucił swój skromny dobytek (szczoteczka do zębów, odtwarzacz mp3, dwa cukierki malinowe i zgniecioną kanapkę) na łóżko po czym wyszedł na dwór. Umówił się z Justine, żeby razem poszli na kolację. Miała mu pokazać gdzie jest stołówka i udzielić rad dotyczący przepychania się w kolejce i z kim z Obozu nie należy zadzierać.
- Gdzie jest James? – spytał Matt, kiedy dochodzili do podłużnego, szarego budynku. – Nie widziałem go odkąd przyjechaliśmy…
- On… załatwia pewne sprawy. – Justine stłumiła chichot.
- Nie chcesz – warknął Matt. – to nie mów!
Ta dziewczyna doprowadzał go czasami do szału. Zrobił nadąsaną minę w chwili, kiedy weszli do budynku. Naprzeciwko nich stał długi rząd stołów, który ciągnął się aż do przeciwległej ściany. Po prawej stronie wiła się wielka kolejka, a po lewej stało kilka osobnych stołów. Matt domyślił się, że zasiadają tam ważniejsze osoby z Obozu. Takie jak Stary Żółw, albo ten nadęty pawian Lucan.
Przepchnęli się z Justine do kolejki i stanęli na samym końcu długiego łańcucha ludzi.
- Nie wyglądamy jak ostatnie ofiary? – spytał Matt. – Wiesz, jak stoimy tak na końcu…
- To tylko tak na chwilę – odparła. – Muszę się rozeznać kto stoi przed nami i czy warto się próbować wepchać na przód.
Pokiwał głową, chociaż nic nie rozumiał.
Po chwili Justine pociągnęła go za rękę, widocznie uznając, że „warto próbować się wepchnąć” i poszli na sam przód. Wpuścił ich jakiś chudy jak patyk chłopak o imieniu Sam. Wyglądał na porządnego gościa.
Matt wziął dwa cheeseburgery, frytki i nalał sobie soku pomarańczowego. Zazwyczaj na kolację jadł kanapki, więc pozwolił sobie „zaszaleć”.
Justine natomiast nałożyła sobie na talerz bardziej zdrowe jedzenie – sałatkę grecką i dwie kanapki z pomidorem. Usiedli na samym końcu długiego stołu. Matt od razu rzucił się na posiłek, a Justine posłała mu krytyczne spojrzenie.
- Nie mógłbyś się zdrowiej odżywiać? – spytała z naganą.
- Czemu? – spytał Matt między kęsami. – Co jest złego w cheeseburgerze?
- To, że jest niezdrowy.
- Mówisz jak moja mama – zaśmiał się.
- Rób, co chcesz – odparła beznamiętnie. – Żebyś potem mi nie kwiczał, że jesteś gruby. Bo będziesz.
- Ta, ta, ta – odparł chłopak przełykając. – Zajmij się lepiej jedzeniem.
Po kolacji poszli w stronę Wielkiego Domu, ponieważ Calthaniel chciał się widzieć z Mattem. Chłopak bał się trochę, że coś przeskrobał, ale Justine zapewniła go, że nic takiego nie miało miejsca i, że Stary Żółw chce wykonać coś na kształt rytuału. Oczywiście nie zdradziła nic więcej, doprowadzając tym samym Matta do szału. Po raz kolejny tego dnia zresztą.
Justine zapukała do drzwi Wielkiego Domu, a następnie je otworzyła. Stary Żółw siedział na bujanym fotelu z paczką żelków w ręce i oglądał MTV. Kiedy zobaczył, że przyszli goście, wstał i wyłączył telewizor. Podszedł i uścisnął dłoń Justine, a później Mattowi. Chłopak znowu bał się, że ręka staruszka rozsypie się i będą zmuszeni pozamiatać ją z podłogi.
Nic takiego się jednak nie stało. Calthaniel uśmiechnął się do swoich gości, po czym zaprosił ich ruchem ręki, żeby weszli dalej.
- Matt, chłopacze – odezwał się. – Zawsze z nowymi obozowiczami gram w pewną starożytną, piękną grę. W twoim przypadku nie będzie wyjątku.
- Jasne. Co to za gra?
- Och, dowiesz się w swoim czasie. Ta gra pozwala wyćwiczyć refleks oraz szybkość reakcji.
- Świetnie. Kiedy gramy?
- Teraz – odparł staruszek. – Chodźmy!
Przeszli do sąsiedniego pokoju, którego większą część zajmował stół do ping-ponga.
- Ping-pong! – oznajmił triumfalnie Calthaniel. – Umiesz grać?
- Ping-pong? – zdziwił się Matt. Jego wyobrażenia o „starożytnej, pięknej grze” malowały się inaczej. – Oczywiście, że umiem.
- Więc dlaczego masz taką nietęgą minę?
- Nie wiedziałem, że ping-pong jest taki starożytny – wyjaśnił Matt.
- Jest bardziej starożytny niż ci się zdaje – odparł Calthaniel. – Już w czasach Imperium Rzymskiego ludzie grali w tę grę.
- To czemu jest tak popularna w Chinach, a nie we Włoszech?
- Ponieważ po upadku Imperium Rzymskiego gra ta rozprzestrzeniła się po całym świecie, a Chińczykom najbardziej przypadła do gustu.
- Dlaczego?
- Skąd mam wiedzieć?
Matt chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
- Nie traćmy więcej czas na gadanie! – zawołał Stary Żółw. – Gramy!
Otworzył drzwiczki, które znajdowały się z tyłu sali i wyjął z nich czerwone pudło, w którym było mnóstwo paletek, piłeczek i… cukierków.
Gra się rozpoczęła i Matt od razu stracił pierwszy punkt. Potem następny i jeszcze kilka. Calthaniel poruszał się ze zwinnością kota. Jego paletka młóciła piłeczkę z ogromną siłą i szybkością. Chłopak rozpoczął rozpaczliwą obronę, ale na nic.
Wreszcie, kiedy przyszła pora, żeby on zaserwował, zdobył jeden punkt. Nie był tylko pewien, czy Stary Żółw dał mu go zdobyć, czy też rozsypał się jeden z jego palców i stracił na chwilę koncentrację.
Pojedynek skończył się wynikiem jedenaście do jednego dla Calthaniela.
- Nieźle ci poszło – stwierdził Stary Żółw odkładając paletkę.
- Nie żartuj sobie! – jęknął Matt siadając na krześle i wycierając wierzchem dłoni pot z czoła.
- Zazwyczaj wygrywam do zera – odparł Calthaniel. – Zdobyłeś jeden punkt i to ci się chwali.
Matt wrzucił paletkę do pudła i spojrzał na staruszka.
- Nie sądziłem, że ktoś w twoim wieku może być tak szybki i mieć taki refleks!
- Nie jestem aż taki stary! – obruszył się Stary Żółw. – Jak myślisz ile mam lat?
- Siedemdziesiąt… trzy? – spytał niepewnie Matt.
- Miło mi, ale mam sto dziewiętnaście – odrzekł z uśmiechem Calthaniel.
Matt wybałuszył oczy. Ten mężczyzna w żadnym wypadku nie wyglądał na sto dziewiętnaście lat. Osoby powyżej setki zawsze kojarzyły mu się z siedzącymi całymi dniami w fotelach, pomarszczonymi ludźmi. A Calthaniel wręcz tryskał energią.
- Chcecie zagrać ze sobą? – spytał Stary Żółw patrząc to na Matta to na Justine.
- Jasne – odparła dziewczyna. – Zniszczę go.
- Akurat – obruszył się. – Nie masz szans. Tak się składa, że zdobyłem jeden punkt z Calthanielem, a ty ile?
- Też jeden. – Justine wydęła usta.
- Więc macie podobne umiejętności – odezwał się Calthaniel wyczuwając zapowiadającą się kłótnię. – Czyli będziemy świadkami ciekawego pojedynku.
Matt wyjął z pudła dwie paletki i rzucił jedną w stronę Justine. Złapała ją z łatwością i kilka razy nią machnęła.
- Dawno nie grałam.
- Już zaczynasz usprawiedliwiać swoją porażkę? – spytał z przekąsem Matt. – Oboje wiemy, że wygram.
- Marzenia – rzuciła Justine i zaserwowała. Matt z łatwością odbił piłeczkę, która trafiła w sam róg stołu.
- Jeden zero – krzyknął. – To początek twojego końca!
Dziewczyna nie odezwała się, tylko podniosła toczącą się po ziemi piłeczkę i znowu zaserwowała. Tym razem Matt miał kłopoty odbiciem. Udało mu się jednak, ale Justine uderzyła po raz kolejny i zdobyła punkt.
- Ha! Nie jesteś taki dobry, jak ci się zdawało!
Pojedynek był bardzo wyrównany. Wymieniali się ciosami na zmianę, aż w końcu Matt wykorzystał błąd dziewczyny i zdobył zwycięski punkt.
- Wygrałem! – wrzasnął i dał się ponieść obłąkanemu tańcu zwycięstwa dookoła stołu. Wymachiwał paletką na wszystkie strony, a Justine patrzyła na niego pobłażliwie.
- Skoro od początku wiedziałeś, że wygrasz to czemu się teraz tak cieszysz? – spytała.
- Wygrana, to zawsze wygrana – wyjaśnił wrzucając paletkę do pudła.
Calthaniel wstał i podał Mattowi rękę.
- Gratulację – powiedział.
- No… dzięki – speszył się chłopak.
- Jeśli pozwolicie – rzekł staruszek. – to wrócę do oglądania telewizji i opychania się żelkami.
Matt i Justine spojrzeli po sobie.
- Nie ma sprawy – odpowiedzieli razem i udali się do wyjścia odprowadzeni przez odgłosy mlaskania Starego Żółwia.
Niski mężczyzna przemierzał po raz kolejny wielką komnatę. Miał na sobie czarny płaszcz, z żółtymi, rzucającymi się w oczy, akcentami. Niemalże widać było trybiki obracające się w jego głowie. Podszedł do wielkiego okna i wyjrzał przez nie na dziedziniec zamkowy. Tam w dole, pośród ciemności siedział ten chłopak z Blizną – Patrick. To on był główną przyczyną zamętu w głowie mężczyzny.
W normalnej sytuacji zabiłby go bez zastanowienia, ale na wolności pozostawał jego brat. A to poważny problem. Zwłaszcza zważywszy na to, że obydwaj mieli czarne Blizny.
Mężczyzna odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi. W następnej chwili otworzyły się one z cichym skrzypnięciem i do komnaty wszedł Endo.
- Mistrzu. – Ukłonił się.
- Siadaj – rzekł oschle mężczyzna wskazując na skórzaną kanapę, która zupełnie nie pasowała do tego zamku.
- Tak, Mistrzu.
- Musimy porozmawiać o tym chłopaku – powiedział mężczyzna i poczekał, aż Endo usiądzie. Młody wojownik przerastał go co najmniej o głowę.
- Co z nim? – spytał.
- Zaraz ci wyjaśnię. Gdzie Yala?
Endo wzruszył ramionami.
- Powiedziała, że zaraz przyjdzie.
Mistrz podszedł do szafki w rogu komnaty i otworzył jej szklane drzwiczki, a następnie wyjął z niej dwa połyskujące w świetle lamp kielichy. Postawił je na stoliku obok regału, wyjął z niego butelkę czerwonego wina i nalał do obu kielichów.
- Napijesz się? – spytał, chociaż znał już odpowiedź. Nietaktem byłoby gdyby Endo odmówił.
- Oczywiście – odparł chłopak.
Nagle oczy Mistrza skupiły się na drzwiach.
- Yala idzie – mruknął i wyjął z szafy jeszcze jeden kielich.
Rzeczywiście, za chwilę w drzwiach stanęła młoda wojowniczka.
- Czemu się spóźniłaś? – Ton głosu mężczyzny był zimny jak stal.
Yala wzruszyła ramionami i usiadła obok Endo.
- Miałam kilka spraw do załatwienia.
Mistrz rzucił jej jadowite spojrzenie.
- Czyżby te sprawy były ważniejsze od audiencji u twojego Mistrza? – syknął. W oczach dziewczyny pojawiła się na chwilę wściekłość, ale zaraz się opanowała.
- Nie Mistrzu. Przepraszam.
- No, ja myślę… - odparł mężczyzna podając im kielichy. – Musimy porozmawiać o Patricku.
Yala przewróciła oczami.
- O czym niby mamy mówić? Zabijamy go i tyle – powiedziała. – Jeśli można… to chciała bym to zrobić osobiście.
- Nie tak szybko – odparł Mistrz. – Nie jestem pewien, czy w ogóle go zabijemy.
Dziewczyna wybałuszyła oczy.
- Jak to?! Przecież musimy! Czyżbyś zapomniał o przepowiedni?! Musimy go zabić i to jak najszybciej! On ma czarną Bliznę!
- Zamknij się – syknął Mistrz. – I nie mów mi „na ty”, dobrze?
- Jak sobie życzysz, Mistrzu – odparła z udawaną skruchą. Czasami ten mężczyzna doprowadzał ją do szału. Nic nie mogła jednak na to poradzić.
- Jak wiecie, brat Patricka – Matt, pozostaje na wolności. – Spojrzał dobitnie na jasnowłosego chłopaka. – Trzeba go jakoś złapać, a co bardziej skłoni go do wychylenia nosa z Obozu, jeśli nie wieść o tym, że jego brat żyje?
- To niedorzeczne – mruknęła Yala.
- Może i tak – zgodził się z nią Mistrz. – Ale możemy sprawdzić, czy Patrick ma słabą wolę. Jeśli tak – świetnie. Jest mój.
- A jeśli nie? – spytał Endo.
- Wtedy będziemy się zastanawiać.
W milczeniu sączyli wino, kiedy Mistrz odstawił swój kielich i powiedział, że już ich opuści. Zanim zdążyli odpowiedzieć ruszył w stronę drzwi i najzwyczajniej w świecie przez nie przeniknął.
- Uwielbia się popisywać – mruknęła Yala po czym wstała i również wyszła. Tylko, że ona użyła klamki.
Endo został sam i w ciszy dopijał swoje wino. Czuł ulgę, że Mistrz nie nawiązał do jego misji nie zakończonej sukcesem. Nie lubił, kiedy założyciel Kiroyu był z niego niezadowolony. Za to każda pochwała od niego, napawała Endo taką dumą, jak nic innego.
Pomyślał, że wypadałoby odwiedzić Patricka. W końcu chciał zjednać go sobie. Wiedział, że kiedyś to się opłaci. Może nawet niedługo.
Wstał i wyszedł z komnaty. Podążał korytarzem prosto do jednego z bocznych wyjść. Mijane po drodze kobiety, które służyły w zamku starały się nie patrzeć na niego. Obawiały się go, podobnie jak innych Kiroyu. Nie trudno im się było jednak dziwić.
Otworzył małe drewniane drzwi, założył kaptur i zniknął w mrokach nocy.
Patrick bawił się małym patykiem, który znalazł w rogu celi. Nie było to porywające zajęcie. Zresztą ciężko było takie znaleźć w zamkniętym pomieszczeniu o wymiarach kilku metrów kwadratowych. Trup oparty o ścianę naprzeciwko chłopaka śmierdział coraz bardziej, ale przynajmniej już się nie uśmiechał. Mimo wszystko Patrick wolał na niego nie patrzeć.
Wstał, żeby rozprostować nogi. Mięśnie mu już trochę zastygły od ciągłego siedzenia. Zrobił kilka niepewnych kroków i spojrzał na martwego człowieka, żeby sprawdzić, czy będzie wodził za nim wzrokiem (tak jak w filmach, które często oglądał). Nic takiego się jednak nie wydarzyło, ale Patrick dokonał dużo większego odkrycia.
Za plecami trupa niewątpliwie coś było. Kamienna ściana ustępowała czemuś… jakby drewnu?
Zbliżył się ostrożnie do leżącego mężczyzny, żeby się lepiej przyjrzeć. Tak, tam na pewno coś było. Tylko co? Nie mógł tego sprawdzić, bez wcześniejszego przesunięcia zwłok. Nie był pewny, czy dowiedzenie się, co jest za martwym mężczyzną jest warte jego dotknięcia.
W końcu zadecydował, że musi to sprawdzić. W przeciwnym razie będzie siedział tu do końca swojego życia (czyli pewnie niezbyt długo) ze zżerającą go ciekawością. Podszedł ostrożnie do trupa i spojrzał na jego bladą twarz. Była poznaczona siniakami i bliznami (tak, bliznami, nie Bliznami). Na ustach miał zaschniętą krew, a oczy wywrócone białkami do góry nie poprawiały ogólnego wrażenia.
Z zaciśniętymi zębami złapał truposza za ramię i przesunął nieznacznie, ale na tyle, żeby widzieć, co jest za jego plecami. Spojrzał i serce zabiło mu szybciej. Przed jego oczyma znajdowały się drzwiczki! Małe, drewniane drzwiczki. Były wielkości tablicy do rzutek, a więc Patrick mógłby się przez nie przecisnąć. Oczywiście, gdyby były otwarte.
Zamarł, kiedy do jego uszu dobiegł odgłos kroków na schodach. Czym prędzej zakrył drzwiczki ciałem umarlaka i usiadł po drugiej stronie komnaty w chwili, kiedy drzwi celi się otworzyły.
Endo wszedł do środka i zsunął z głowy kaptur.
- Piękna noc – oznajmił. – Co słychać?
Patrick spojrzał na niego spode łba.
- Jakoś leci – odparł. – Ale leciało by lepiej, gdybym nie musiał tu siedzieć.
Młody wojownik zaśmiał się sztucznie.
- Niestety nie mogę cię wypuścić, choć bardzo bym chciał.
- Akurat.
- Naprawdę. Mogę coś dla ciebie zrobić?
Jeszcze piętnaście minut temu Patrick poprosiłby o wyniesienie tych śmierdzących zwłok, ale teraz Endo wynosząc je odkryłby drzwiczki w ścianie. Chociaż może o nich wiedział, tylko po prostu zapomniał, że tu są. Wątpliwe było jednak, żeby wrzucili go do celi z ukrytym wyjściem, jeśli by o nim wiedzieli.
- Nie – odparł. – Niczego nie potrzebuję.
Endo wzruszył ramionami.
- Skoro tak mówisz – powiedział, a jego wzrok powędrował w stronę trupa. – Ale chyba zabiorę tego koleżkę, żeby ci tak nie śmierdział.
- Nie – wypalił Patrick ku zdziwieniu Endo. – Z nim… nie czuję się taki samotny.
Jasnowłosy wojownik skomentował to jedynie uniesieniem brwi.
- Dobra – rzekł. – To ja już sobie pójdę. Staram się wywalczyć ci szybką i bezbolesną śmierć, ale nie wiem czy mi się uda. Wiesz jaka jest Yala… Straszna jędza.
Po tych słowach wyszedł i zamkną za sobą drzwi na klucz. Patrick przysłuchiwał się przez chwilę jego oddalającym się krokom. Kiedy upewnił się, że Kiroyu odszedł, wstał i rozpoczął oględziny tajemniczych drzwiczek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yap
Zezowaty Cyklop
Dołączył: 03 Cze 2011
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zakopane Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Pią 16:07, 24 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Tajemnicze drzwi *.*
Thomas, to jest genialne!
Yala jest wredna, Endo jest równym gościem, a trupek śmierdzi .
No nic jak tylko moje klimaty. Nie wiem co napisać. Enzo, dokonałeś rzeczy niemożliwej, bo zabrakło mi słów. Nobla powinieneś dostać
Ta atmosfera, niespotykana aura sprawia, że...
"Blizny: to moje ulubione opowiadanie.
Pam pa ra ram!
"Okrutna prawda"
Pisz dalej, nie poddawaj się!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Śro 16:21, 29 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Pierwsza z dwóch lub trzech części dwunastego rozdziału napisana i wrzucona. :]
Rozdział 12.
Matt obudził się i nie bardzo wiedział, gdzie jest. Dopiero po chwili przypomniał sobie ucieczkę przed Kiroyu, rozstanie z bratem, Obóz… Przetarł dłońmi oczy i zrzucił kołdrę. Która mogła być godzina? Dziesiąta?
Jego rozmyślania przerwał budzik, który przypomniał mu, że nastawił go wczoraj na ósmą. Justine powiedziała, że jeśli wstanie wcześniej, to na śniadaniu zostanie jeszcze trochę naleśników, które tak zachwalała.
Poczłapał do łazienki i przemył twarz zimną wodą. Oczywiście nie zrobił sobie trudu używając szczoteczki do zębów, bo po co? Mył zęby wczoraj wieczorem.
Włożył czystą koszulę (pachniała nienajgorzej) i nowe, białe adidasy. Przejrzał się w lustrze i z czystym sumieniem stwierdził, że wygląda całkiem nieźle.
Przed wyjściem spojrzał na wnętrze swojego domku. Tym razem nie mógł stwierdzić, że „wygląda całkiem nieźle”. Urzędował tu tylko jeden dzień, zresztą nie cały, a już teraz ciężko było dostrzec podłogę spod sterty porozrzucanych koszul, poduszek i spodni. Kiedy mieszkali w małym pokoiku, w domu matki, wtedy Patrick zawsze dbał o porządek. Teraz na pierwszy rzut oka widać było brak ręki starszego z braci.
Matt wzruszył ramionami i wyszedł na zewnątrz.
Poranek był piękny. Słońce mocno świeciło w plecy, kiedy szedł w stronę stołówki, ale nie było bardzo gorąco. Lekki wiaterek smagał jego skórę, dzięki czemu nie odczuwał upału.
Tuż przed wejściem do stołówki spotkał Jamesa. Szesnastolatek stał przed drzwiami i rozmawiał z jakimś niskim chłopakiem.
- Siema – odezwał się Matt, kiedy podszedł dostatecznie blisko.
- Ach! To ty… - rzekł James, po czym spojrzał na stojącego obok chłopaka. – Equi, to jest Matt.
- Miło mi – odezwał się chłopak o imieniu Equi i podał Mattowi rękę. – Ty pewnie jesteś Matt…
- Tak. Skąd wiesz?
Equi wsadził sobie palec do nosa w głębokiej zadumie.
- Wszyscy o tobie gadają – powiedział kończąc oględziny jamy nosowej. Po chwili podniósł do góry palec (tak, ten sam, którym przeszukiwał nos) jakby przyszło mu coś do głowy. – Dzisiaj jest pojedynek! – oznajmił triumfalnie.
- Czyj? – ożywił się James.
- Co to jest pojedynek? – spytał Matt.
Equi spojrzał na niego dziwnie.
- Nie wiesz? Pojedynek to uznawany za honorowy, choć często krwawy, sposób rozwiązywania konfliktów. Zazwyczaj toczony jest…
- Wiem co to pojedynek! – warknął Matt. – Pytam, co w Obozie znaczy pojedynek. Bo u was wszystko jest inne. Blizna, to nie jest zwykłe znamię po ranie, stare żółwie grają w ping-ponga…
- Co? – zdziwił się James.
- W Obozie na pojedynek wyzwać może dowolnego obozowicza, dowolny obozowicz – wyjaśnił Equi. - Wtedy walczą na takiej małej arenie. Nie jest to jednak pojedynek na śmierć i życie… Niestety.
- Kto z kim walczy? – spytał James.
- Nasher będzie walczył z Zathem – wyjaśnił szybko chłopak. – Dzisiaj, jakieś pół godziny temu, Nasher potrącił szklankę z mlekiem, które wylało się na Zatha. Cały czas wszyscy zastanawiają się, czy zrobił to niechcący, czy specjalnie. No i Zath się wściekł. Twierdzi, że Nasher zrobił to specjalnie, ponieważ chciał go upokorzyć. Nawet jeśli tak, to dobrze by zrobił. Zath to głupek.
- O której ten pojedynek? – spytał tym razem Matt.
- Dziewiętnasta, arena wschodnia – wyjaśnił Equi. – Na mnie już czas.
I oddalił się skocznym krokiem.
- Dziwny – podsumował Matt.
- Jest w porządku, jak się go lepiej pozna. Ale bywa wkurzający.
- I dłubie w nosie. – chłopak wypowiedział to z taką odrazą, że James wybuchnął śmiechem.
- Chodźmy do środka – zaproponował.
W stołówce nie było dużo osób. Nie więcej niż tuzin. Matt nigdy nie zastanawiał się, ile jest obozowiczów, ale szacował, że na pewno kilkaset.
Nie czekali w kolejce, ponieważ zwyczajnie jej nie było. James nałożył sobie kilka naleśników i wziął słoik dżemu truskawkowego. Młodszy chłopak poszedł za jego przykładem, ale stwierdził, że skoro szesnastolatek wziął dżem, to nie ma sensu, żeby on też brał. Jednak, kiedy zobaczył tony słodkiego musu, które rozsmarował James na jednym naleśniku, poczłapał niechętnie po dodatkowy słoik.
Kiedy już opychali się tłustymi plackami Matt zauważył, że jego przyjaciel zachowuje się nieco dziwnie. Wyglądał trochę jakby… próbował schować się za naleśnikiem.
- Co ty robisz? – zaśmiał się.
- Nic – odparł tamten, ale nie przestał zasłaniać sobie twarzy okrągłym plackiem.
Matt jadł więc dalej, ale zaobserwował, że James co jakiś czas zerka w kierunku jednego ze stolików. Powędrował wzrokiem w kierunku miejsca, które tak bardzo chłopaka absorbowało. Siedziała tam dziewczyna o włosach w kolorze ciemny blond.
- Kto to? – spytał unosząc do góry jedną brew.
- Że niby kto? – udał zaskoczonego James.
- Tamta dziewczyna.
- Jaka?
- Ta co siedzi dokładnie przed tobą! Ślepy jesteś?
- Aaa – westchnął chłopak. – To Diana Funnier.
W chwili, kiedy James wypowiedział to imię, dziewczyna wstała i ruszyła w ich stronę. Matt wątpił, że usłyszała iż o niej rozmawiają. Był to zwyczajny zbieg okoliczności. Faktem, było jednak to, że jego przyjaciel skulił się jeszcze bardziej za swoim naleśnikiem.
- Hej James! – Przywitała się dziewczyna i przysunęła sobie krzesło. – Mogę się dosiąść?
- My właśnie… - zaczął szesnastolatek.
- Jasne. – Wyręczył go Matt. – Właśnie o tobie rozmawialiśmy.
James zaczął gwałtownie kręcić głową.
- Tak? – zaciekawiła się dziewczyna zwana Dianą, po czym spojrzała na Matta. – Ty pewnie jesteś ten nowy…
- Zdaje się, że tak – odparł. – Matt.
- Jestem Diana - przedstawiła się dziewczyna.
- Wiem. James mi powiedział.
- Naprawdę? – Wzrok dziewczyny przeszedł z powrotem na szesnastolatka, który teraz cały czas zasłaniał twarz naleśnikiem.
- No tak – odparł ważąc każde słowo. – Spytał mnie jak masz na imię to mu powiedziałem.
- Aha.
- Idziesz… no, ten… na koncert? – spytał James.
- Chyba na pojedynek – podpowiedział mu szeptem Matt.
- Idziesz na… na pojedynek? – poprawił się James.
- A tak. – Diana podrapała się po głowie. – Słyszałam. Zath wyzwał Nashera. Moim zdaniem po walce nic z niego nie zostanie…
- Z kogo? – spytał Matt. – Z tego całego Nashera?
- Nie. – Dziewczyna spojrzał na niego, jakby powiedział coś głupiego. – Z Zatha. Głupi był, że wyzwał Nashera.
- A m-może poszlibyśmy tam… no wiesz… razem? – Zwrócił się James do Diany.
- Czemu nie? – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że Matt też pójdzie… Naprawdę warto zobaczyć ten pojedynek.
- Jasne – odparł chłopak przeżuwając naleśnika. – Pojawię się. Tylko jak mi ktoś powie, gdzie to jest.
- W takim razie, może spotkamy się za piętnaście dziewiętnasta przed domkiem Matta? – zaproponowała Diana.
- Jasne! – odparł trochę za szybko James. – To do zobaczenia. – Wepchnął sobie do ust wielki kawałek naleśnika i wyszedł ze stołówki.
- Co mu jest? – spytał Matt.
- Nie wiem. – Diana pokręciła głową, po czym wstała i wsunęła krzesło. – Miło było cię poznać Matt. Ja lecę pobiegać. Na razie!
I wybiegła ze stołówki zanim chłopak zdążył odpowiedzieć. Został więc sam na sam ze swoimi naleśnikami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yap
Zezowaty Cyklop
Dołączył: 03 Cze 2011
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zakopane Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Śro 16:32, 29 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Mmm... Diana. No nasza Nike powinna być zadowolona!
Rozbawił mnie Equi. Przypomina mi kogoś... znajomego. No i James, który tak się chowa przed Dianą... bezcenne. Czyżby romansik, Enzo? To do Ciebie mój drogi niepodobne...
Opowiadanie jest zarąbiste! Ty z rozdziału na rozdział masz lepszy styl, coraz ciekawiej piszesz. Zdobyłeś moje serce dzięki Bliznom.
Ha! Yap napisała dziś szczerą opinię
Pozdrawiam gorąco!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Śro 19:02, 29 Lut 2012 Temat postu: |
|
|
Enzo, ja muszę po prostu skomentować rozdzialik. Sorry, że ostatnio nie robiłam tego, ale skoro czytam na FP, to było tak średnio z wchodzeniem. Bardzo przepraszam, ja się poprawięęę...
Oczywiście świetnie, bo niby jak! Wysilać się nie będę, bo jestem w trakcie pisania na pojedynek z Yap. I masz prawdę prosto z mostu.
P.S. - Do Yap. Oczywiście, że jestem dumna z Diany, w końcu to moja postać. Kocham to imię
I romansik to był mój wieeelki, prześwietny pomysł, ale Enzo trochę go zmodyfikował. Nie miałam pojęcia o nieśmiałości Jamesa, choć to mnie ubawiło. I Equi
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Enzo
Apollo w spodenkach
Dołączył: 05 Wrz 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Percy
|
Wysłany: Czw 9:36, 01 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Oj racja, racja. Nike bardzo chciała, żeby Diana była dziewczyną Jamesa. No, ale ja musiałem dodać swoje trzy grosze. :>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|