|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 19:47, 25 Gru 2012 Temat postu: Inna historia początków cesarstwa [NZ][1/?][+13] |
|
|
Od autora:
Przed wami tekst mieszający prawdziwą historię początków cesarstwa (od mordu na Cezarze aż po prawdopodobnie koniec panowania Klaudiusza) pomieszaną z elementami bajkowymi, legendarnymi i innymi takimi dziwadłami. Pomysł jest inny i raczej oryginalny. Mam nadzieję, że zdobędzie uznanie. W razie wątpliwości proszę o pytania.
P.S. - Większość elementów ma swoje źródła, np. Egeria i jej domniemany związek z Numą Pompejuszem (król wymyślił podobno, że otrzymuje rady od nimfy, by zjednać sobie pospólstwo). Miłej lektury!
________________________________________________________
Prolog
Grube, stare mury świątyni Kamen były porośnięte mchem i porostami. Między nierównymi, szarymi kamieniami prześwitywały szczeliny grube nawet na kilka cali. Fundamenty były już tak wiekowe i zmurszałe, że ledwo podtrzymywały ciężar całej budowli. W dachu ziała wielka dziura, przez którą wpadało światło księżyca.
Był tydzień do pełni. Biały rogalik na nocnym niebie coraz szybciej przybierał. Widać było coraz wyraźniej małą, żółtawą plamkę na jego powierzchni; był to zapewne krater. Kapłanki Diany oraz uczeni często powtarzali, że to oko bogini patrzące z góry. Ale jaki bóg dopuściłby do wydarzeń, jakie dokonały się na terenie pomerium?
Przesiąknięte rosą spróchniałe drzwi uchyliły się z sykiem długo nieoliwionych zawiasów. Do środka wpłynęła cicho, niczym demon nocy lub duch przodków, postać odziana od stóp do głów w ciemny płaszcz. Odrzuciła powoli jedną ręką kaptur z głowy i rozejrzała się dookoła badawczo.
Z bliska widać było, że wysoki, tyczkowaty mężczyzna o jasnych włosach jest wciąż bardzo młody.
Złote rzęsy kładły długie cienie na chudych policzkach. Cienkie usta wydały jęk, gdy chłopak potknął się o pojedynczą, luźno wystającą ponad inne ceramiczną płytkę.
- Wiem, że tu jesteś, Egerio! - wykrzyknął, otaczając usta dłonią. Z sufitu poleciało kilka drobnych kamyczków. - Nie ukryjesz się przed potomkiem Numy!
Echo rozniosło jego głos po całej komnacie z wysokim sklepieniem. W środku jedynej w całości ostałej ściany ziała czarna, prostokątna jama przypominająca z wyglądu grobowiec. W ciszy słychać było cichy szum wody.
Nagle cienie w głębi pomieszczenia rozstąpiły się i z czarnej nawy niczym z otwartych drzwi wychynęła jasna postać. Skórę miała niczym księżyc w pełni, mleczną, nienaturalnie białą, jakby z braku złotych promieni słońca. Srebrne loki o lekko niebieskawym w nocnym świetle zabarwieniu wiły się, spływając luźno na ramiona, jakby wymknęły się z wymyślnej fryzury. Granatowa tunika spływała jej do kostek, dalej widać było tylko nagie stopy.
Piękna dziewczyna zarzuciła ręce na gołe ramiona, rozcierając je. W kamiennym więzieniu rzeczywiście było bardzo chłodno. Mężczyzna zdjął z ramion długą togę koloru rubinu i instynktownie zarzucił na ramiona nimfy, która spojrzała na niego z lekką podejrzliwością, a może i z wdzięcznością.
- Jak się nazywasz? - spytała, otulając się szczelniej wielką płachtą miłego w dotyku, ciepłego materiału.
Tyczkowaty chłopak zawahał się, zanim odpowiedział.
- Gajusz Oktawiusz.
Duch strumyka uniósł tylko brwi.
- A jak cię nazywają przyjaciele?
Gajusz wyraźnie odetchnął, czując łagodną, już nie złowrogą atmosferę miejsca.
- Oktawian.
Egeria zaśmiała się lekko perlistym śmiechem. Położyła drobną dłoń na ramieniu przybysza.
- I mówisz, że pochodzisz od starego Numy? Jak to się stało?
Oktawian spojrzał na swoje stopy, jakby się namyślając, po czym wyjaśnił:
- Wiem, że możliwe, iż jesteśmy w takim razie spokrewnieni. Moja babka, siostra człowieka, który mnie adoptował, pochodziła z rodu Juliuszów, który podobno sięga samego Eneasza, boskiego syna Wenus. Przez Romulusa, przez Numę Pompiliusza, najmądrzejszego z królów Rzymu, teraz zaś Gajusza Juliusza Cezara, największego polityka naszych czasów, stoję przed tobą ja, syn Numy, Eneasza, jego syna Julusa i wielkiego Cezara, prosząc o pomoc ciebie, najmądrzejszą z żyjących istot.
Nimfa zmrużyła figlarnie duże, błękitne oczy, przypatrując się mu z chytrością.
- Jako, że jesteś moim potomkiem, nie zabiję cię. Więcej: pomogę ci. Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić, a postaram się spełnić twoje życzenie.
Młodzik spąsowiał jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Egerię zdumiało to; Numa zawsze przecież konkretnie się wyrażał, a na jego twarzy nigdy nie widziała choć śladu różu. Chodziła po tym świecie od kilkuset lat, a nadal zdumiewało ją, jak wstydliwi są ludzie młodzi.
- Ile masz lat? - spytała zaciekawiona.
- Dziewiętnaście.
Piękna nimfa zaśmiała się; nie sądziła, że ten mężczyzna jest aż tak młody. A jednak miał kłopoty – widziała to w jego otwartej twarzy. Był dla przeciętnego Rzymianina prawie dzieckiem, nie mógł głosować ani przyjąć jakiegokolwiek państwowego stanowiska.
- Mój ojciec, Cezar, nie żyje – wyznał po chwili ciszy. - Zamordowali go zwolennicy republiki podczas posiedzenia senatu.
Egeria wciągnęła powietrze i skoczyła na nogi. Świętych granic pomerium nie można było przekraczać z jakąkolwiek bronią. Stanowiło to przestępstwo.
- Bogowie, zlitujcie się – wyszeptała. - Nie znam sytuacji w państwie. Siedzę tu sama, odkąd tylko pamiętam. Prawie nikt do mnie nie przychodzi. Ludzie boją się tego miejsca. - Machnęła bladą ręką na rozpadającą się świątynię. - To ruina. Żyję jeszcze tylko dzięki magicznej mocy źródła. Mów, jak mogę ci pomóc. Nie mam kontaktów w mieście, znam jednak zaklęcia i potrafię warzyć potężne eliksiry.
- Chcę ich śmierci – warknął młodzieniec. - Szczególnie Brutusa.
Twarz nimfy się zasmuciła.
- Niestety, nie jestem tak potężna. Nie znam Słowa, które mogłoby zabić wszystkich tych barbarzyńców. Takie czary znają tylko córy Jowisza, Panie Losu.
- Nie potrzebuję trucizny – warknął Oktawian, zaciskając dłoń w pięść. Ton jego głosu zdradzał złość. - Chcę czegoś innego. Zemsta będzie zemstą tylko wtedy, gdy zginą z mojej ręki. Inna śmierć będzie łaską.
Egeria zmarszczyła czoło, jakby zastanawiając się. Nie wyglądała już jak delikatny kwiat białej róży. Jej włosy kręciły się niczym w wodach strumienia, do którego należała.
- Chcesz tego, co Numa – stwierdziła bez ogródek. - To cenniejsze niż perły czy bursztyn. Wiesz, czego żądasz? Jak potężnej ofiary trzeba, by złamać klątwę?
Oktawian patrzył tylko na nią wypranymi z koloru, martwymi oczami.
- Wiem, że nie dałaś królowi tego, czego chciał. Ale to przekleństwo zebrało już obfite żniwo krwi i rujnuje życie każdemu członkowi rodu.
- I nie bez przyczyny. Czy wiesz, czemu ty i Gajusz nosiliście to brzemię? Byłam przy tym. Widziałam, jak wilczyca wykarmiła synów Marsa, a potem jeden z nich zabił drugiego, bo tak chciały sępy Boga Śmierci. Bratobójstwo to grzech większy niż zwykłe morderstwo. Romulus musiał poznać smak kary. Dlatego w czasach świetności tego przybytku, gdy Latynowie codziennie modlili się przy moim źródle, Junona i ja nałożyłyśmy na założyciela Rzymu klątwę, która miała zadać mu niewyobrażalny ból. Chciałyśmy, by raz w miesiącu jego zdradzieckie kości wygięły się pod nienaturalnym kątem, by ból rozsadzał jego ciało, by żyły pękały, wylewając krew, oddając to, co zabrały światu. - Wściekła boginka usiadła z rozmachem na kamieniu obok swego potomka. Na policzkach malowały jej się dwie lśniące dróżki, które przebyły łzy.
- Kochałaś Numę. Byłaś jego doradcą. Czemu nie pomogłaś mu pozbyć się tego brzemienia? - spytał Oktawian, przeczesując dłonią zmierzwione jasne włosy.
Nimfa zakołysała się, jęcząc, na dużym kamieniu, który kiedyś był zapewne elementem mozaiki.
- Nie mogłam. By pozbyć się Klątwy Księżyca, trzeba wybić cały ród Juliuszów. Co do jednej osoby. A ja nie mogłam. Nie za taką cenę.
Chłopak złapał się za głowę i skupił wzrok na ozdobnej wolucie biegnącej po granicy jednej z kamiennych, ozdobnych mis służącej do rozniecania ognia. Próbował się skupić i nie stracić kontroli.
- A jeśli kogoś ugryzłem w amoku? Najlepszego przyjaciela? Nie ma dla niego ratunku? - spytał, teraz dla odmiany biały na twarzy niczym marmur.
- Jest jedna roślina. - Egeria wstała i podeszła do szczątków kufra. Deski spróchniałego drewna do reszty rozkruszyły się pod jej dotykiem. Zerwała gałązkę rośliny rosnącej na rozkładającym się meblu. - Tojad. Łagodzi skutki działania klątwy. Mówiłam o tym Numie, ale wiedza zapewne zaginęła wraz z tym okropnym Etruskiem.
Oktawian wyciągnął rękę i złapał zręcznie kilka listków rośliny. Liście miała parzące w dotyku, nieprzyjemnie gorące.
- Może i sam napar nie jest za smaczny, ale z pewnością osłabi ciebie i twoich przyjaciół. Pomaga walczyć z potrzebą przemieniania się przed pełnią. Tyle mogę dla ciebie zrobić.
Chłopak ujął dłoń nimfy i ucałował jej wierzch. Pachniała miętą i czymś, czego nie potrafił rozpoznać.
- Dziękuję – wyszeptał. Podniósł na nią wzrok i spytał:
- Mam jeszcze jedną sprawę. Mam nadzieję, że nie odmówisz pomocy.
____________________________________
Następne części co około 2 tygodnie (czasem mniej)
Mam nadzieję, że się spodoba.
Wasza Nike
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Raphael
Kryzys Tantala
Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Wto 10:58, 01 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Najpierw muszę Cię pochwalić za temat. Idealnie połączyłaś fakty z rzymską mitologią. Podobnie tak uczynił Rick Riordan w swoich powieściach. Ale to czy niewiele Ci do niego brakuje sprawdzimy czytając następne rozdziały.
Co do błędów ortograficznych to żadnych nie znalazłem.
Nie można powiedzieć, że rozdział jest słaby. Po prostu nie można. Ale to czy zasługuje na tytuł Arcydzieło to muszę przeczytać kolejne rozdziały.
Na razie nazwijmy to świetne. I nic więcej nie mam już do dodania.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
electra
Boy z hotelu Lotos
Dołączył: 18 Paź 2012
Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: z nad morza <3 Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 12:59, 01 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Ciekawie... nie powiem... Nie umiem pisać długich komentarzy więc powiem wprost: czekam na dalsze rozdziały =]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Sob 18:18, 12 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Rozdzialik trochę "cięty", ale następne będą już konkretniejsze. Uznałam, że wprowadzenie jest raczej ważne
CZĘŚĆ I.
LUPUS IN FABULA
Lupus in fabula - o wilku mowa, a wilk tuż.
Terencjusz
Dla Jag.
ROZDZIAŁ I.
NIL ADMIRARI
Nil admirari - niczemu się níe dziwić.
Horacy
Wyjątkowy nastał czas razem z początkiem nowego roku. Młode krokusy wynosiły swe barwne główki ku słońcu, jakby níe mogąc napatrzeć się na łagodne promyki złota po długiej, srogiej zimie. Mieszkańcy Wiecznego Miasta wychodzili z tłocznych, zadymionych pomieszczeń, byle tylko poczuć wiatr na nagiej skórze. Nastały dla Rzymu nowe lata, nowy okres w historii. Czas, który zapamięta wiele narodów jeszcze przez wiele tysięcy lat.
W niezbyt zamożnie urządzonym domu w dobrej części miasta nimfa Egeria, legenda okolicy i doradczyni króla Numy Pompiliusza tkała tkaninę kolorowymi nićmi lennymi. Pojedyncze sploty co chwilę przeplatały się ze sobą, tworząc skomplikowany wzór pajęczych siateczek obleczonych w szaty z porannej, chłodnej rosy.
Kobieta odłożyła szydło i wzięła na ręce złotowłosą, małą dziewczynkę. Dziecko níe mogło mieć więcej ponad cztery, pięć lat.
Mała zakwiliła, co dziwnie przypominało piskliwy śmiech.
- Julio! - Egeria pomachała jej palcem przed oczami. - Ani mi się waż!
Ale blondyneczka już níe słuchała. Kwiknęła jak młoda świnka i jej ciałko podskoczyło. Rzadkie włoski zarosły chudy kark i po chwili na rękach nimfy spoczywało umaszczone złotawo wilczątko.
Kobieta pokręciła dziewczęcą główką i postawiła zwierzątko na ziemi. Maluch od razu popędził do drzwi, otworzył je łapą i zniknął w przedsionku.
Egeria ruszyła za nim. W atrium skręciła i weszła przez prosty portal do małego ogrodu otoczonego z trzech stron kamiennymi murami. Na środku, pośród niskich krzewów i drzewek odciętych równo w kule stał ołtarz przodków. Jasnowłosy mężczyzna klęczący przed marmurową płytą obrócił głowę w stronę odgłosów dosyć głośnego ujadania i uśmiechnął sięłobuzersko.
- Kogo nam też tu los przywiódł? Nie miałaś przypadkiem opiekować się tym moim małym wilczkiem?
- Dobrze wiesz, że upilnowanie twojego dziecka níe należy do zadań najłatwiejszych, Oktawianie.
Jasnowłosy mężczyzna koło trzydziestki złapał stworzonko za futro na grzbiecie i począł tarmosić z upodobaniem. Mała warknęła zaczepnie.
- Nie teraz, kochanie. Tatuś musi porozmawiać z ciocią Egi. Czy możesz przez chwilę sama się sobą zająć?
Wilczątko wydało potakujące szczeknięcie i pobiegło wykopać dołek koło żywoplotu.
Oktawian udał, że níe zauważył sypiącej się w powietrzu ziemi i podszedł do krewnej.
- Potrzebuję twojej rady.
- A czyż níe od tego się to wszystko zaczęło? - spytała, mrużąc
filuternie błękitne oczy.
Oktawian spojrzał na futerko szukające zapamiętale łupów.
- Jest w niej tyle radości życia. Gdy na nią patrzę, zaczynam myśleć, że w istocie klątwa to błogosławieństwo.
- To dzięki tojadowi - uzupełniła nimfa. - Dzięki niemu przemiana níe sprawia jej bólu.
Jasnowłosy spojrzał na nią nadal nieobecnym spojrzeniem.
- Moja słodka siostra przeżywa katusze, ale musiałem zabić Antoniusza. Zdradzał ją z barbarzyńską królową, chciał zabić mnie, by odzyskać pozycję. Musiałem pokonać jego flotę pod Akcjum.
- Tak - odparła po prostu.
- A jednak Oktawia potrzebuje męża. Jej dzieci muszą mieć ojca. Masz jakieś propozycje?
- A może spytasz się jej?
August utkwił wzrok w ziemi.
- Wiesz, że ona się níe zgodzi. Jeszcze czuje obowiązek małżeński wobec Marka. Ale nadal jest w miarę młodą, a na dodatek bardzo piękną kobietą. Jej małżeństwo bardzo by nam pomogło.
- Proszę cię jak syna, na razie pozostaw Oktawię w spokoju. Jest wzorem cnoty dla wszystkich Rzymian. Jeśli znajdzie się ktoś odpowiedni dla niej, poinformuję cię.
Mężczyzna skinął głową i powrócił do obserwowania zabaw córki.
Egeria pozwoliła opaść błękitnemu szalowi do kostek. Wiatr uniósł rąbek cienkiego materiału i począł się nim bawić leniwie.
Oboję patrzyli z milczeniem na Julię próbującą dokopać się do korzeni.
- Jest wspaniała, níe sądzisz? - spytała nimfa.
- Tak - stwierdził po prostu Oktawian.
***
Woda z otwartego otworu niepokrytego dachem spadała z pluskiem do dużego basenu atrium.
Oktawian patrzył na chłodny deszcz cieczy. Powierzchnia basenu w wyniku padania miękkiego, białego światła dziennego pokryła się cała tęczową błoną. W rękach trzymał czyste pergaminy.
- O czym myślisz? - spytała Egeria, podchodząc blisko krawędzi dzielącej suchą posadzkę i wodospad deszczówki.
- O przemowie do senatu - odpowiedział. - Gdy odbyłem wjazd triumfalny, mówiłem o niepodległości. Ale połowa starców pełniących tę funkcję níe daje mi wprowadzić reform, których brak doprowadził do upadku Cezara. Muszę ich kontrolować, ale oni tak nienawidzą królów!
- Tytuly są puste i nic níe znaczą - przypomniała mu nimfa. - Wymyśl jakąś nową funkcję, która níe sprowadzi na ciebie złych spojrzeń, a da władzę potrzebną do rządów.
- To jest myśl - przyznał jasnowłosy mężczyzna, przenosząc spojrzenie ze ściany wody na zwoje trzymane w rękach.
***
Pełny księżyc wschodził nad nierówną linią horyzontu, żółty i błyszczący na granatowym niebie usianym gęsto gwiazdami. Coś było w tym widoku głęboko niepokojącego. Intensywna czerń cieni rzucanych przez drzewa na Via Appia kryła sylwetkę niskiego, żylastego człowieczka w podartym płaszczu, składającego się ku ciemnym masom kamienia na południu.
Wtem postać niespodziewanie drgnęła. Z ciemności dobiegło wycie wilka. Odpowiedziało mu drugie, bardziej chrapliwe.
Znikąd zmaterializowały się przed nim dwie wielkie bestie. Były większe od przeciętnego wilka i ubarwione dość intensywnie - jeden był czarny jak koszmar, a drugi lekko lśnił w lekkiej poświacie rzucanej przez księżyc.
Widmo postaci patrzyło, jak ich ciała przechodzą gwałtowne drgawki. Ciemno umaszczony jęknął, ale złotawy zniósł to bez żadnego dźwięku. Ciała się zdeformowały i po chwili na ich miejscu klęczało dwóch mężczyzn.
Lśniący podniósł się pierwszy. Był chudy, ale pod płaszczem, który na siebie pośpiesznie zarzucił, rysowały się małe mięśnie. Odezwał się do przybysza:
- Witaj, przyjacielu. Mój towarzysz to szlachetny Agryppa. Agryppo, przedstawiam ci Mecenasa.
- Coś go ta nasza przemiana níe bardzo zdziwiła - stwierdził ze śmiechem Agryppa, owijając się szczelniej togą.
Oktawian zachichotał i wyjaśnił:
- W istocie nasz przyjaciel jest wampirem.
Agryppa wlepił w niego spojrzenie zdziwionych piwnych oczu. Mecenas tylko uniósł brew.
- Mecenas jest już dość stary. Jak wiesz, zyskał sobie sławę dobrego senatora, doświadczonego i mądrego. Myślę, że bardzo nam się przysłuży w naszej małej, drobnej sprawie.
- Naprawdę to kiedyś nosiłem inne imię - stwierdził wampir. - Nazywałem się Serwiusz Tullus i już wtedy ogień się mnie níe imał. Król uczynił mnie swoim dziedzicem, ale jego syn Lucjusz odebrał mi władzę. Podobno zostałem zamordowany - i wtedy właśnie stałem się w istocie tym, czym jestem teraz. Czekałem na pomyłkę i dopomogłem mu trochę spaść z tronu.
Mecenas uśmiechnął się półgębkiem.
- Proponuję, byś udał się z nami do mojego domu - zaproponował Oktawian. - Jest jeszcze ktoś, kogo musisz poznać, i kilka spraw do omówienia.
- Z chęcią - stwierdził nowy sojusznik.
___________________________________
Jakby co, przepraszam za błędy, ale piszę na telefonie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Raphael
Kryzys Tantala
Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Nie 11:35, 13 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
Nike, ty to masz wielki talent. W tym rozdziale czuć było zarówno smutek jak i radość. Świetnie wykreowałaś Oktawiana. Człowiek życzliwy, poważny, troszczący się o wszystko. Radosny i smutny zarazem. Moim zdaniem ten rozdział jest lepszy niż prolog. Teraz już wiem, że będę to czytał.
No i świetny pomysł z tą klątwą. I mam pytanie, czy ten Serwiusz Tullus to wymyślona postać czy historyczna? Bo nie wiem. W każdym razie świetna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Wto 15:26, 15 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 2.
TRAHIT SUA QUEMQUE VOLUPTAS
Trahit sua quemque voluptas - każdy ulega swoim namiętnościom.
Wergiliusz
Błękitne wiosenne niebo przecinały wstążki dymu unoszące się z tysięcy kominów na ciasno zabudowanej przestrzeni. Forum miało formę wielkiego prostokąta z wznoszącymi się po wszystkich jego stronach marmurowymi budowlami. Pomiędzy klasycznymi kolumnami okrągłej świątyni bogini Westy można było dostrzec brązowy trójnóg z płonącym świętym ogniem otoczonym kapłankami w białych szatach do ziemi niczym murem z chmur. Obok robotnicy wznosili powoli wysoką, wąską kaplicę, pokrzykując do siebie we wszystkich możliwych językach. Miała zostać nazwana na część Juliusza Cezara z rozkazu Oktawiana.
Na środku placu stała wielka mównica o kilku kolumnach strzelających wysoko w niebo niczym strzały z kolczana Apolla, zwieńczone figurą orła trzymającego w szponach plachtę z literami SPQR. Za rostrą brały początek szerokie schody prowadzące do miejsca obrad senatu - kurii.
W środku, za kolumnadą, wielkie pomieszczenie o ścianach z surowego, gładkiego kamienia kryło długi stół z trzystoma krzesłami, na których zasiadali zasłużeni dla imperium ludzie. Gdzieś w środku zasiadał dumnie Oktawian, mając po prawicy Agryppę, a po lewej Mecenasa. Wampir siedział dość sztywno, złożywszy ręce na stole. Jego szare oczy obserwowały grupę ważniejszych urzędników. Agryppa z kolei rozparł się wygodnie, z lewym łokciem na oparciu krzesła, podtrzymując głowę pięścią. Wyglądał trochę, jakby nic go níe obchodziło.
Oktawian odchrząknął. Wszyscy obecni w komnacie utkwili w nim spojrzenia.
- Chciałbym zaproponować reformę, która zapewne wam się níe spodoba - stwierdził, kładąc obie dłonie na oparciach krzesła po obu stronach ciała. - Koniec że Zgromadzeniem Ludowym.
Na sali rozległy się liczne protesty. Senatorzy pokrzykiwali nieskładnie i gwałtownie gestykulowali. Niektórzy wstali nawet ze swoich miejsc.
Agryppa ściągnął brwi i walnął prawą pięścią w blat.
- Cisza! - krzyknął.
Głosy ucichły, choć w powietrzu czuć było niezadowolenie. Agryppa był najbardziej po Oktawianie lubianym i szanowanym politykiem w Rzymie, umiał wzbudzić posłuch - nawet wśród tak niezgodnej grupy jak senat.
Oktawian spojrzał na przyjaciela i podziękował cicho. Wilkołak wzruszył tylko ramionami i oparł się o krzesło.
- Argumenty za są jasne. Zgromadzenie níe ma głosu w senacie. Może tylko odrzucać lub potwierdzać projekty uchwał. Wszyscy wiemy, że i tak uważacie to za ograniczenie - powiedział spokojnie Mecenas, który był wspaniałym mówcą.
- Sprzeciwiacie się zmianom jako takim, níe tej konkretnej reformie. Proponuję głosowanie - podjął przerwany wątek Oktawian.
Ku zaskoczeniu większości obecnych na sali, z miejsca wstał mężczyzna o kruczoczarnej grzywie włosów i takiejż właśnie krótkiej brodzie i stwierdził:
- Ja głosuję za.
Z obu stron dały się słyszeć okrzyki oburzenia i prychnięcia.
- Klaudiuszu! - szepnęło z dezaprobatą kilka głosów.
Klaudiusz stał jednak, jak stał, patrząc ciemnymi oczyma na Oktawiana.
- Myślę też, że wpisanie senatora Oktawiana na pierwsze miejsce na liście składu senatu z tytułem princepsa jest dobrym pomysłem.
Oktawian podziękował mu spojrzeniem. Po chwili wstał i ogłosił głośno:
- Ogłaszam koniec obrad. Następne odbędą się za trzy dni. Macie do tej pory czas, by przemyśleć swoje wątpliwości.
Reszta zgromadzenia wstała i zaczęła się powoli przesuwać w kierunku wyjścia, ale zawsze na drodze stanął ktoś, z kim trzeba było koniecznie porozmawiać. Co kilka stóp tworzyły się nieregularne grupki rozmówców liczące od dwóch do kilkunastu osób.
Przed Oktawianem i jego stronnikami stanął Klaudiusz.
- Oni níe poddadzą się łatwo, ale już ich nadkruszyliśmy. Myslą, że taki edykt wzmocni ich władzę.
- Senat zawsze pozostawał teatrzykiem. Ci wszyscy ludzie są marionetkami, za których sznurki pociągał mój ojciec i pociągać będę ja - stwierdził obcesowo jasnowłosy mężczyzna. W tym tumulcie níe było szans na to, że ktokolwiek ich podslucha - bezpieczniej niż na zewnątrz, gdzie trzeba było najpierw zgubić ogon złożony że szpiegów, obserwatorów i donosicieli.
- Jeśli pozwolisz, panie - kontynuował Klaudiusz - zapraszam cię na przyjęcie jutro wieczorem u siebie w domu. Moja żona níe może się doczekać, aż cię pozna.
- Chętnie - odpowiedział Agryppa. - Przyjdziemy, jak tylko uporamy się z połową tego tłumu niedowiarków. Trzeba będzie wielkiej liczby komplementów, by zagłosowali z korzyścią dla naszej sprawy.
Pośpiesznie pożegnali się z czarnowłosym spiskowcem i wyszli na zalany światłem słonecznym rynek. Mecenas się skrzywił, trąc kościstymi palcami srebrny pierścień z intensywnie niebieskim kamieniem nakrapianym złotymi plamkami.
- Piecze, stary? - spytał Agryppa, waląc przyjaciela potężną łapą w bark.
Wampir skrzywił się i pośpiesznie odszedł poza zasięg wielkich łapsk Agryppy.
- Nie. Po prostu odezwało się stare przyzwyczajenie.
- Dzięki czemu możesz wogóle chodzić w słońcu? - spytał Oktawian, przywołując gestem lektykę, środek transportu powszechnie stosowany w wąskich uliczkach Wiecznego Miasta.
- Nie twoja sprawa. Własnej matce bym níe powiedział, a ona níe żyje od ponad pięciuset lat - odgryzł się Mecenas.
- Twój wybór - stwierdził obojętnie Agryppa. - Tylko níe proś mnie potem o tą sztuczkę z zębami, bo powiem, że to tajemna część mistycznego rytuału likantropii.
- Mam mówić wprost? Mam wrażenie, że mnie potem zabijesz.
- Nie, dzięki. Nie muszę sobie zawracać głowy. Są przecież jeszcze na tym świecie osinowe kołki.
Wampir postukał palcem w pierścień.
- Lapis lazuli. Mam je powsadzane w różnych miejscach w domu, ubraniach...
- Na ciele? - podpowiedział likantrop.
- Zdziwiłbyś się.
***
Na uroczystą kolację u Klaudiusza Oktawian włożył długą togę w sam raz jak na eleganckie przyjęcie. Wyszedł z sypialni do atrium, przeczesując grzebieniem z kości słoniowej wilgotne jeszcze włosy, i wpadł na Egerię w granatowej sukni wieczorowej, o włosach związanych w kok, z którego uciekało kilka pojedynczych, kręconych pasm.
- Nie myślałeś chyba, że dam ci iść samemu - stwierdziła, poprawiając wysokość koka.
Oktawian níe opierał się; nimfa była najbardziej upartą kobietą, jaką do tej pory poznał.
- A co z Julią? - spytał zamiast tego.
- Poprosiłam Oktawię, by się nią zajęła do naszego powrotu - wyjaśniła spokojnie.
Wyszli na zewnątrz, gdzie czekał już na nich Agryppa z lektyką. Na widok Egerii uniósł brew.
- Nie wiedziałem, że też znasz Klaudiusza - powiedział z zawadiackim uśmiechem, ale ona tylko obrzuciła go w odpowiedzi obojętnym spojrzeniem i wsiadła do środka.
Przeciśnięcie się przez gesty tłum krętych i wąskich uliczek zabrało tragarzom trochę czasu.
- Gdyby tylko níe te bzdury o etykiecie i pozycji, już dawno bym wysiadł i doszedł piechotą - mruknął Agryppa, odsuwając lekko dłonią zasłonę, aby stwierdzić, jak daleko się posunęli w ciągu ostatniego kwadransa. Nozdrza zadrgały mu gwałtownie i usiadł z rozmachem do tylu - wprost na stos poduszek i Egerię.
- Mam ochotę cię złapać za to żałosne futro i oskalpować - warknęła, wygrzebując się spod wilka.
- Ja też cię lubię! - odpowiedział, rzucając w nią poduszką.
Oktawian siedział po drugiej stronie, chichocząc pod nosem.
- Dobrze, że wzięliśmy tylko jedną lektykę. Inaczej níe wiem, jak spedziłbym ten czas. Pewnie na gapieniu się w płótno... Mam pomysł. Wydam was za siebie, by mieć z kogo się śmiać.
***
Willa Klaudiusza była przestronna i jasna. Od strony ulicy okienka były nadzwyczaj małe i wąskie, ale z tyłu zajmowały co najmniej stopę szerokości i sięgały krytego ceglanymi, utwardzanymi dachówkami gontu. Ściany były w większości nagie, a przestrzeń pusta, jak w tradycyjnym rzymskim domu, ale nieliczne meble były pozłacane, a w arrasy wpleciono barwne nitki.
Gospodarz przywitał ich w drzwiach wychodzących na dość szeroką i czystą jak na miejskie standarty ulicę. W długiej do ziemi białej todze wyglądał dostojnie niczym namiestnik jakiegoś króla. Obraz psuła jedynie czarna jak węgiel, rozwichrzona broda.
- To dla mnie wielki honor gościć tak znamienitych gości - zagrzmiał, ściskając dłoń Oktawiana niczym w imadle. Mężczyzna musiał się bardzo postarać, by nie zmienić wyrazu twarzy. Agryppa uśmiechnął się szeroko, ale po chwili i jemu zrzedła mina - został porwany w szerokie ramiona Klaudiusza.
Gdy życzliwy senator zaprosił ich do środka i sam pognał do domu, Egeria spytała się zdziwiona:
- Myślałam, że likani są silniejsi od ludzi.
- Ja też - burknął Agryppa, rozcierając przedramiona. - Albo jest wampirem jak nasz drogi przyjaciel Mecenas, albo jest potomkiem Herkulesa, na Jowisza!
Bezchmurne dotąd niebo przeciął piorun.
- A cicho bądź - mruknął i wszyscy przeszli przez drzwi.
***
Gości było niewielu, zaledwie z dwudziestu najznamienitszych Rzymian. Od razu zbliżył się do nich Mecenas, oglądając się za siebie co chwila.
- Czemu się tak wiercisz, przyjacielu? - spytał Oktawian.
- Mam na oku znakomitego harfiarza - wyjaśnił wampir.
- Masz nadzieję go wyssać? - zaniepokoił się wilkołak.
Starszy mężczyzna tylko spojrzał na niego z udawanym zdziwieniem.
- Ja? Skądże. Chcę tylko zasponsorować tego młodego, utalentowanego młodzieńca.
- To níe przenośnia - stwierdziła Egeria, patrząc na Mecenasa. - Przynajmniej w tej chwili. Słyszałam o tym rodzaju jego działalności.
Wampir skłonił się nisko przed nimfą.
- Co za przyjemność widzieć cię znowu, pani.
- Również z mojej strony - odpowiedziała, po czym spojrzała w lewo i dodała:
- Poszukam gospodyni. - Po czym znikła w tłumie.
Wilk i wampir zwrócili się w stronę Agryppy, ale jego już níe było.
- Ciekawe, gdzie zniknął - zastanowił się Oktawian.
- Ja bym się raczej o niego níe martwił. - Mecenas wskazał palcem grupkę kobiet. Dobiegł ich rozochocony głos towarzysza:
- I wtedy kazałem woźnicy się zatrzymać. Mignął mi w tłumie czerwony rydwan i już wiedziałem, że to uciekający Antoniusz...
Krąg młodych dziewcząt wydał zgodnie westchnienie i zapatrzył się w słynnego wojaka.
- Czuję, że jeszcze przynajmniej przez godzinę będzie zajęty - ocenił wampir. - Jest ich z pięć. Ciekawe, gdzież się podziewa ten mój harfiarz...
***
Godzinę później ładne niewolnice z północnej Afryki wniosły na srebrnych tacach jedzenie. Goście położyli się na boku na specjalnie wyciagniętych na tę okazję leżankach, biorąc ze stołów sztućce z drogich metali.
Później była muzyka i tańce. Mecenas z uważną miną obserwował popisy harfiarza o włosach w dziwnym, jakby wypranym kolorze.
- Pochodzi z naszych północnych prowincji - wyjaśnił Oktawianowi w przerwie między piosenkami. - Jego ojciec jest tam namiestnikiem. To jego ósmy syn, dlatego właśnie pozwolił mi wziąć go na dalsze wychowanie.
- Mam pomysł - rzekł jasnowłosy mężczyzna, patrząc nieobecnie na muzyka. - Podzielimy prowincje. Te graniczne są trudne w utrzymaniu w spokoju, a my níe potrzebujemy buntów i powstań. Nie chcę drugiego Marka Antoniusza. One będą moje.
- A co z senatem? Nie spodoba im się to. Uznają, że rządzisz się niczym król - stwierdził wampir, przenosząc wzrok z artysty na kilku stojących blisko senatorów że znanych rodzin patrycjuszowskich.
- Nie wiem. Jeszcze nad tym pomyślę.
***
Gdy księżyc był już wysoko na niebie, a przyjęcie zbliżało się powoli ku końcowi, zjawił się koło nich Agryppa z pucharem wina w dłoni.
- Jak się bawisz? - spytał Oktawian, uśmiechając się na widok lekko podpitego przyjaciela.
- Nieźle. Muszę cię koniecznie poznać z żoną Klaudiusza. Schował ją i dobrze, bo te stare szkapy to i gotów by ją były oblepiać z opowieściami w stylu: "Gdy byłem młody i walczyliśmy z Galami pod Cezarem...".
- A jest inteligentna? Nie lubię gadać do ściany, i ty to wiesz.
- Jest, jest. Chodź już.
Przedarli się przez tłum do ogrodu na tyłach. Na głównej ścieżce stały dwie kobiety. W stojącej twarzą do nich Oktawian rozpoznał Egerię. Druga stała tyłem i obrociła się w ostatniej chwili.
Oktawian poczuł, jakby w jego ciało walnął piorun Jupitera, zapalając całe wnętrze w jednej chwili i zmuszając serce do śmiertelnego biegu.
Kobieta miała níe więcej niż dwadzieścia lat, kasztanowe fale spływające lekko po łopatkach na plecy, lekko opaloną skórę bez śladu znamion czy piegów od słońca oraz duże, intensywnie zielone oczy umieszczone w twarzy o klasycznych, prostych rysach. Wdziała na tę okazję kremową suknię ze wschodnią koronką i gorsetem wyszywanym perłami.
Uśmiechnęła się tak, jak uśmiechała się sama matka Eneasza - bogini Wenus, i przeniosła spojrzenie z Oktawiana na Agryppę.
- Kogo mi przyprowadziłeś, Agryppo? - spytała, przechylając figlarnie główkę na bok. Za jej plecami Egeria wpatrywała się podejrzliwie w oczy potomka, jakby czegoś w nich szukając. Wreszcie wzruszyła tylko ramionami.
- Pani, to nasz bohater i wybawca, Oktawian, syn Juliusza Cezara.
- Oktawian - wymówiła imię piękna kobieta, uśmiechając się. Ten uśmiech był niczym słońce dla życia. - Jestem Liwia z rodu Klaudiuszów, tak jak mój pan mąż.
To otrzeźwiło wilka. Skłonił się i ujął jej rękę, składając na niej pocałunek, jak przystało powitać szlachetną damę.
- To wielka radość poznać cię, pani. Podobno jesteś nad wyraz dobra tak, jak jesteś piękna.
Liwia zachichotała, zabierając dłoń z rąk Oktawiana.
- Nie sądzę, by ktokolwiek tak o mníe mówił, ale dziękuję za komplement. To dobra cecha u przywódcy, umiejętność chwalenia i wynajdowania trafnych argumentów.
- To Liwia nakłoniła Klaudiusza, by wstawił się za tobą w senacie - powiedział Agryppa.
Oktawian miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Musiał natychmiast wyjść z tego domu, choć tak chciał jednocześnie zostać...
- Wybacz, Liwio, ale musimy już iść. Mamy zobowiązania gdzie indziej. Okazałaś się wspaniałą towarzyszką rozmowy. Klaudiusz ma szczęście, że cię ma. - Ostatnie zdanie zapiekło go w gardle niczym napar z tojadu, który pił codziennie rano.
- Jesteś zbyt łaskawy, panie. Mam nadzieję, że rychło się znów spotkamy - odpowiedziała i uśmiechnęła się słodko. Oktawianowi przyszedł na myśl mit o spotkaniu ojca Eneasza, Anchizesa, z Wenus. Ona też musiała tak wyglądać - półksiężyc białego, łagodnego światła, a nad nim dwie jasne gwiazdy.
***
W lektyce Egeria dalej przypatrywała się uważnie twarzy Oktawiana. Coś było níe w porządku - dziwna aura lub poczucie winy. Nie potrafiła tego określić.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Raphael
Kryzys Tantala
Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Wto 20:09, 15 Sty 2013 Temat postu: |
|
|
No Nike. Przeszłaś samą siebie. Najlepszy rozdział jaki czytałem. Przede wszystkim podoba mi się polityka, którą delikatnie wplotłaś w to opowiadanie. Świetny pomysł jak dla mnie.
Postacie to kolejny atut tego opowiadania. Każda inna. Najlepszy jest oczywiście wampir. Szarmancki, leci na kobiety. Wyśmienita postać.
Dialogi to wręcz kraina miodu. Nie są sztywne, ale takie na luzie i z emocjami. Podoba mi się.
Opisy wręcz genialne. Nie jest ich dużo, ale nie są wymuszone. Trzeba przyznać, że świetnie opisujesz.
Co do błędów to ich nie znalazłem, za wyjątkiem małej, nieznacznej literówki. Nie przeszkadza ona w czytaniu, ale warto byłoby ją usunąć, no nie?
Nike126 napisał: | Koniec że Zgromadzeniem Ludowym. |
Napisałaś "ze" przez "ż", a nie przez "z".
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Raphael dnia Wto 20:12, 15 Sty 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Nie 15:24, 03 Lut 2013 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 3.
NIHIL NOVI
Nihil novi - dokument podpisywany przez każdego króla Rzeczpospolitej. Po łacinie znaczy dosłownie "nic nowego". Dzięki niemu władca nie mógł zmienić przywilejów szlacheckich bez zgody wysoko urodzonych. Sytuacja ta doprowadziła do upadku kraju.
Wielki tłum przed kurią, w większości złożony z ludzi w togach senatorskich rozstąpił się niczym wody Morza Czerwonego, gdy Oktawian wyszedł z gmachu. Na twarzy jaśniał mu szeroki uśmiech, którego nawet nie próbował maskować. Natychmiast przywitało go kilka ognistych lub chłodnych niczym kawałki lodu spojrzeń. Princeps przeszedł przez mur z ludzkich ciał, jakby ani trochę się nie bał tego, co mogą mu zrobić.Zaraz jednak wyszedł na jaw powód: z wrót budowli wyłoniła się mała co prawda, ale dobrze uzbrojona i zdyscyplinowana grupka pretorian. Ich hełmy ozdobione kępami włosia zabarwionymi na czerwono lśniły w świetle słońca, a polerowane tarcze odbijały kawałek uliczki prowadzącej na Forum Romanum.
Za żołnierzami szli Mecenas i Agryppa, którego jasna czupryna w świetle zachodzącej gwiazdy biła w oczy szkarłatem. Wampir wyglądał, jakby przebył właśnie chorobę, bo skóra jego twarzy była szara jak popiół.
W rzeczywistości obradowali cały dzień i znakomity mówca już dawno powinien był się napić krwi. Jego obecność była jednak za ważna, by mógł opuścić salę, więc tylko siedział bez słowa, z dłońmi splecionymi ze sobą długimi palcami.
Poświęcenie opłaciło się jednak; pod koniec dnia mieli za sobą kilka zatwierdzonych uchwał. Pierwszą z nich było ogłoszenie Oktawiana princepsem, który to tytuł oznaczał pierwszeństwo wśród senatorów. Następnie oficjalnie zatwierdzono Juliusza Cezara, niech ziemia lekką mu będzie, w poczet bogów.
Małym prezentem dla zdenerwowanych było ograniczenie roli zgromadzenia ludowego. Było Oktawianowi na rękę, a senat zaznajomił się z myślą, że ma nieograniczoną władzę.
Ale, jak to często bywa, władza jest jak cień na ścianie. To iluzja. Silny jest ten, kogo lud uważa za silnego. A Oktawian z poparciem pretorian był potężny.
Z tłumu wyłoniła się znajoma twarz o czarnej jak smoła brodzie. Mężczyzna położył dłoń na piersi, witając zwycięzców. Uśmiechnął się zwycięsko.
- Piękna mowa, panie Oktawianie. Nie za kwiecista, jak to się często zdarza tym durniom. Godna pierwszego obywatela. Nadal nie mogę przestać się śmiać na myśl o samozadowoleniu wszystkich zebranych.
- Bardzo nam pomogłeś - stwierdził zagadnięty. - To po części i twoja zasługa.
Podobny do niedźwiedzia człowiek wyszczerzył zęby.
- Ano tak. Musimy to uczcić.
Oktawian jęknął cicho w duchu. Od czasu przyjęcia u senatora co noc powracał do niego obraz Liwii. Jej szczupła twarz w świetle księżyca, gładkie dłonie o długich palcach. Za każdym razem budził się zlany potem.
Fakt był taki, że nigdy nie zrobiłby tego Klaudiuszowi. Zawsze honorowy, nie dopuściłby do siebie tak haniebnych myśli. A jednak ta jedna myśl ciągle go nawiedzała - niczym natrętny sąsiad. Miał wtedy ochotę chwycić stół i przerzucić go przez pokój.
- Z przyjemnością - stwierdził, ściskając rękę człowiekowi, któremu zazdrościł najbardziej na świecie.
***
- Papa! - krzyknęła Julia, stając równo na nogi i pędząc do drzwi. Oktawian wyciągnął ręce i złapał ją w ramiona, po czym począł okręcać się wokół z piszczącą dziewczynką zawieszoną mu u szyi.
- Zaraz oboje się zabijecie. Julio, jesteś już za duża, by tata mógł cię tak nosić na rękach - zawołała nimfa zza jej pleców.
- Mam siedem lat - odpowiedziała buńczucznie, wpatrując się w nadchodzącą Egerię. Nie była zresztą sama; zaraz za nią spokojnym krokiem szła Oktawia.
Kobieta ta była żeńskim odpowiednikiem swego brata. W każdej sytuacji opanowana i spokojna, ubrana była w wąską białą suknię do kostek bez niepotrzebnych zdobień czy koronek. Gęste złote fale opadały jej za łopatki. Twarz miała wąską, o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Wzrostem górowała nad zdecydowaną większością kobiet.
Posłała krewniakowi śliczny uśmiech.
- Przyszłam dotrzymać towarzystwa Egerii i Julii - wyjaśniła, przygładzając materiał ubrania. Zawsze była skromna, choć również pedantyczna na punkcie czystości.
- Cieszę się, że jesteś - stwierdził Oktawian z czułością, podchodząc do siostry i przytulając mocno. - Potrzebna mi twoja pomoc.
Przeszli do ogrodu i usiedli na kamiennej ławce. Egeria przewidująco zabrała Julię do domu, wiedząc, że gdy jej potomkowie chcą porozmawiać, robią to na osobności.
Nimfa miała słabość do Oktawii. Traktowała ją jak córkę, której nigdy nie miała, co wyglądało dość dziwnie zważając na to, że wyglądały na podobny wiek. Tak jak z Oktawianem była z nią połączona więzami krwi i miłości. Ponadto Oktawia była na tyle inteligentna i oczytana, by dotrzymać przodkini pola w konwersacji.
Princeps złapał kobietę za rękę i ścisnął. Oktawia odwzajemniła gest. Pojawiające się na nieboskłonie gwiazdy rzucały lekki blask na ich jasne dłonie.
- Mamy nowego obywatela w stolicy - powiedział Oktawian, ostrożnie dobierając słowa. - Jego ojciec jest namiestnikiem Galii północnej. Wydaje mi się, że nie jest człowiekiem.
- Jak brzmi jego imię? - spytała siostra.
- Scewola.
Oktawia wciągnęła głośno powietrze.
- To nie to, co myślisz - stwierdził szybko jasnowłosy mężczyzna. - To nie ten Scewola, który włożył rękę do ognia i pozwolił, by spłonęła, by okazać męstwo Rzymian. Jest stanowczo za lekkomyślny jak na tak wiekowego człowieka. Musiałby być wampirem jak Mecenas, a wiesz, jaki on jest. Bogiem... Może być. To możliwe.
- Bogiem w przebraniu?
- Tak. Ale jeśli nim jest, to nie wiem, ktorym.
Kobieta zamyśliła się chwilę.
- Mówiłeś, że jest lekkomyślny?
- Jak na istotę żyjącą setki lat - tak myślę.
- To może być Apollo. Wiesz, jaki jest w mitach.
- A jednak coś mi w nim wyklucza tego boga. Obiecasz mi, że pomyślisz nad tym?
- Oczywiście.
Oktawia uścisnęła brata i wyszła z willi, zostawiając go samego na ławce pod gołym niebem, szukającego odpowiedzi wypisanych w gwiazdach.
***
Od pewnego czasu Oktawian nie zwracał na nic uwagi. Może i odnosił triumfy polityczne, ale jego umysł wciąż błądził gdzieś w eterze. Egeria czuła się zaniepokojona tą sytuacją. Nie pasowała do wyraźnie skupionego na swych celach polityka.
Obserwując go wpatrzonego w gwiazdy, mogłaby przysiądz, że ani trochę się nie zmienił od dnia, w którym go poznała. Teraz jednak nabrał ciała, włosy mu lekko ściemniały, a na policzkach było widać lekki zarost, który rano zniknie pod brzytwą. Młodą skórę zryły koleiny zmarszczek, obecnych tam, gdzie niedawno ich níe było.
Nimfa zamknęła cicho drzwi i weszła do swojej sypialni. Oprócz łoża, balii, kozetki i nocnika stała tam solidna szafka wypełniona książkami. Kobieta otworzyła ją i wyjmowała po kolei, szukając przy świetle kaganka, coraz to nowe tomiszcza. Jedno miało zalany grzbiet, kartki drugiego rozpadały się ze starości. Kilka zwojów z pergaminu miało nadpalone tuby. Tuzin tabliczek glinowych zapełnionych było pismem klinowym, a luźne skóry i kawałki drewna ozdobione były dziwnymi obrazkami.
Po długich, bezowocnych poszukiwaniach znalazła wreszcie odpowiednią wzmiankę, której szukała:
"ZAKLĘCIE MIŁOSNE."
Przesunęła po papirusie zabranym z pożaru Wielkiej Biblioteki w Aleksandrii, jakby bojąc się uwierzyć w to, co widzi.
"NIE ISTNIEJE."
***
Na drugim końcu miasta Liwia przygotowywała się do snu. Jej mąż wyszedł do Awiniusza. Nagle do pokoju małżeńskiego wpadł mniej więcej jedenastoletni chłopiec.
- Maaaaaaaaamooooo! - zawołał, rzucając jej się na kolana.
- Co się dzieje, Tyberiuszu? - spytała kobieta, obejmując syna. Posadziła go na łóżku koło siebie.
- Druzus znowu níe daje mi spokoju - stwierdził malec. - Jest młodszy. Powinien się mnie słuchać!
- Dobrze wiesz, że jesteś mądrzejszy od brata - uspokoiła go. - Twoja pozycja jeszcze wzrośnie, zobaczysz. Kiedyś będziesz panem Rzymu.
- Tata mówi, że nie wolno cię słuchać! - rozdarł się Tyberiusz. - Mówi, że bogowie sprowadzili na ciebie chorobliwą chęć władzy! Że sączysz jad do naszych uszu!
Liwia już go jednak nie słuchała. Wstała i wzięła do rąk zioło, które wyciągnęła z szufladki rzezbionej komódki.
- Włóż to pod poduszkę Druzusa. Tylko uważaj, żeby mały cię nie zauważył.
Chłopczyk wziął w łapkę zasuszoną roślinę i wyszedł z pokoju.
W powietrzu czuć było zapach datury.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nike126 dnia Śro 17:12, 24 Kwi 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Raphael
Kryzys Tantala
Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Pią 20:01, 08 Lut 2013 Temat postu: |
|
|
Nike, jedno pytanie. Skąd ty bierzesz takie metafory i porównania? Nie mów mi, że z głowy. Opisy mimo, że czasem przesadzone na co zwróciła jedna z użytkowniczek (N), to są one tak boskie.... że aż głowa mi pęka. Moje oczy się w twoich opisach rozpływają.
Polityka... To chyba będzie jeden z głównych wątków z tego opowiadania... jest pięknie wpleciona. Widać to od razu. Sam styl, w którym to opowiadanie napisałaś przypomina mi nieco Grę o Tron. Jest bardzo fajny. Niby taki oficjalny i podniosły to jednak mający w sobie luz.
Kolejna zaleta to delikatnie wpleciona mitologia. Choć niektórzy mogą mieć wrażenie, że jest wpleciona nieco na siłę... to mnie to nie razi. Historia na razie nie jest nią w pełni zapełniona.
Dobrze, że fabuła rozkręca się powoli, można się wtedy wczuć w historię. Co do samej fabuły to jest bardzo dobra. Największą wadą tego opowiadania jest, że ciągle przeskakujesz. W sensie, że dzieje się coś i potem dalej znajdujemy się w innym miejscy i nie wiadomo w jakim czasie. Można się wtedy nieco pogubić w historii.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nike126
Kryzys Tantala
Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olimp Płeć: Annabeth
|
Wysłany: Śro 17:23, 24 Kwi 2013 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za swoją długą nieobecność na "rynku" wydawniczym. Nauka do egzaminów gimnazjalnych i u proboszcza daje o sobie znać. Na dodatek wyrobiłam sobie kartę zawodnika tenisowego w PZT i mogę chodzić na turnieje, co zobowiązuje do większej liczby treningów. Egzamin z części humanistycznej i matematyczno-przyrodniczej poszedł dobrze, więc nie boję się już o angielski. Ruszyłam szybciej z akcją, głównie zainspirowana genialną powieścią Roberta Gravesa "Ja, Klaudiusz". I hope you will like it
ROZDZIAŁ 4.
COGITATIONIS POENAM NEMO PATITUR
Cogitationis poenam nemo patitur - nikt nie ponosi odpowiedzialności za swoje myśli (przysłowie łacińskie).
Niebo przybrało przez te kilka godzin odcień głębokiego błękitu, podczas gdy miasto witało kobietę z obcego kraju hucznymi obrzędami Saturnaliów. Lekki wietrzyk stracął przywiane skądś liście z dachów. Mury z kamienia lśniły pojedynczymi kwarcami i kryształkami piasku. Na Via Appia stopa stała na każdym kamieniu, niczym pień drzewa. Taki właśnie las rąk i nóg tamował ruch na głównej drodze prowadzącej do centrum metropolii.
Z dość topornie wyrżniętego w drewnie wozu zeskoczyła postać w czerwonym płaszczu. Podniosła się prędko i przecisnęła przez morze z ludzkich członków w stronę wąziutkiej alejki, którą mógł się przecisnąć maksymalnie jeden mężczyzna na raz. Przemknęła przez tunel, gdzie okna po obu stronach były malutkie i prawie nie przepuszczały światła dnia.
Skrót zaprowadził ją do ozdobnej willi o błękitnych drzwiach. Otworzyła je i weszła powoli do środka, rozglądając się na boki.
Atrium było dużym pomieszczeniem o białych, prostych ścianach. Posadzkę wykonano z czerwonego marmuru, który wyglądał, jakby jakimś przerażającym sposobem w pokrytą żyłkami gładką powierzchnię wsiąkła posoka licznego zastępu.
- Cudny kamień, nieprawdaż? - spytał cichy głos. Zza kolumny wynurzył się ciemnowłosy mężczyzna o naprawdę ładnych, lecz dzikich rysach. Ubrany był w prostą togę senatora. Pochodnie osadzone w ścianach zatliły się jakby jaśniej.
- Istotnie wyjątkowy, panie - stwierdziła kobieta i skłoniła głowę. Odrzuciła jednym pewnym ruchem ręki kaptur z głowy, odsłaniając gęstwinę ognistych włosów. Twarz miała w kształcie serca, o drobnych ustach i małym, zadartym nosie. Oczy okolone jasnymi rzęsami błyszczały brudną zielenią w świetle najbliższego trójnogu.
Mężczyzna posłał jej krzywy, niepokojący uśmiech.
- Z kim mam do czynienia, o pani?
- Me imię brzmi Magen.
Jedna z pochodni buchnęła w górę wąskim snopem czerwonego ognia.
- Czy aby moi wyznawcy nie mylili się i potrafisz mi pomóc?
- Z przyjemnością zetrę ród Juliuszów w proch.
***
- Triumfy są drogie, a ich przygotowanie czasochłonne. Zwycięzcy popadają w pychę i roztrwaniają zdobytą monetę na wątpliwe usługi kobiet lekkich obyczajów, liczne uczty i zabawy. Jeśli Germanie przegrupują się w miarę szybko, nasze siły stacjonujące wzdłuż Renu mogą się załamać, a oni przedrzeć niezauważeni, my zaś będziemy wtedy nieprzygotowani. Musimy ograniczyć liczbę objazdów na cześć zwycięzcy - zauważył Agryppa, drąc w palcach pajdę chleba na kawałki. Naprzeciwko niego siedział Oktawian, przyglądający się przyjacielowi uważnie oczami barwy czystego nieba.
- Co mi radzisz? Wiemy oboje, że triumfy są kłopotliwe, tu przyznaję ci rację. Szacunek ludu zależy jednakże między innymi od liczby i jakości obchodzonych świąt. Jeśli zabiorę im triumfy, lud rozniesie mnie na palach.
Agryppa wyciągnął rękę i pacnął go w dłoń.
- Znalazłem na to częściowe remedium, optymisto. Pozwól świętować triumfy tylko sobie i swoim krewnym. Aby móc przejechać przez bramę w radosnym orszaku, trzeba będzie uzyskać twoją zgodę. Pokierujesz radą tak, że uchwała wejdzie w życie już po kilku miesiącach. Duża część dochodu wpłynie do krajowego skarbca, co pozwoli zrobić coś dobrego dla narodu.
Oktawian zmrużył figlarnie oczy.
- Ach, a więc taki jest twój genialny plan. Myślę, że to świetny pomysł godny pierwszego konsula Brutusa! Popracujmy nad szczegółami.
Obaj mężczyźni zabrali się do pisania i kreślenia schematów, od czasu do czasu konsultując się między sobą. Po godzinie Oktawian podniósł głowę znad poprawek. Wyglądał, jakby rozdzierało go coś od środka. Kręgi nad jasnymi oczami nabrały ciemnego koloru siniaków.
- Nie śpisz dobrze? - zapytał Agryppa, odrywając się od pisaniny.
- Ani trochę - przyznał mężczyzna. - Od przyjęcia u Klaudiusza.
- Boisz się o jego wierność? Nie sądzę, by po śmierci Marka Antoniusza porywał się na zamach stanu.
- Nie o jego lojalność się martwię - jęknął Oktawian, mierzwiąc dłonią włosy. - Na pewno uznasz mnie za głupca, ale... Nie mogę przestać myśleć o Liwii.
Agryppa podskoczył na krześle, zarzucając przy okazji większość papierów ze stolika.
- Nie minęło ci? Myślałem, że zaraz straci ona twe zainteresowanie, ale żeby przez prawie rok... Mówiłeś Egerii?
Polityk prychnął tylko na taką sugestię.
- Najpewniej zacznie mi bezzwłocznie szukać nowej żony, bo nic nie poradzi na zwykłe zauroczenie. Związek z Liwią...
- Jest niebezpieczny! Otóż to! Myślisz, że jak ludzie zareagują? Sprowadzisz na siebie gniew bogów!
Oktawian przerwał mu, wyginając brwi w gniewne łuki.
- Wiem, co to oznacza, przyjacielu. Nade wszystko, kocham czyjąś żonę. Nie mogę z byle kaprysu łamać świętego prawa.
Agryppa kiwnął głową, po czym spuścił wzrok. Czuł się najwidoczniej winny. Wykonał kilka zamaszystych ruchów po pergaminie i podał świeże pismo jasnowłosemu.
- Co myślisz o tym?
Oktawian pochylił się nad pochyłymi literami i przejechał po nich wzrokiem.
- Tu bym lekko podkreślił...
***
Julia przeciągnęła grzebykiem przez grzywę pięknych, złotych włosów. Siedziała przed budynkiem szkoły, podczas gdy na murawie liczna grupa chłopców bawiła się w coś w stylu berka. Jej ojciec uśmiechał się do klasy.
- W co zagramy, chłopaki?
Dzieci podskoczyły radośnie, piszcząc jedno przez drugie. Oktawian złapał piłkę i porozdzielał stanowiska między podekscytowanych starszaków.
Do dziewczynki zbliżył się starszy, wyglądający na niezadowolonego chłopak. Wyglądał na trzynaście lat, choć mógł mieć też trochę mniej lub więcej. Miał pociągłą twarz, całkiem ładną w promieniach wiosennego słońca, choć widać było na niej też nieliczne wypryski - oznakę dorastania.
- Twój tata fajnie się zachowuje - powiedział, siadając koło niej. Julia zmrużyła oczka i powiedziała, przybierając ważny ton:
- Bo w istocie jest fajny.
Dzieciaki roześmiały się. Z boiska dobiegł zgodny krzyk zawodu, a zaraz potem - radości.
Chłopiec patrzył na powolne ruchy dziewczynki z ciekawością.
- Mów mi Tyb - przedstawił się.
- Julia.
- Wiem - odrzekł poważnie Tyb. Zachowywał się bardzo dorośle jak na tak młodą osobę.
Oktawian spojrzał w kierunku córki, łapiąc piłkę. Na chwilę jego mina zbledła, ale zaraz potem uśmiechnął się i wrócił do gry.
- Ciekawe, czemu tata tak się dziwnie zachował - zastanowiła się dziewczynka.
- Jest zazdrosny - wyraził zdanie Tyb. - Boi się, że poproszę cię o rękę.
Julia zapiszczała.
- Ależ ja mam dopiero osiem lat!
- Niektórych zaręczają wcześniej - zwrócił uwagę chłopiec. - Dużo wcześniej.
Blondyneczka zamrugała kilka razy i opuściła podbródek.
- Tatuś chce mnie chyba wydać za jakiegoś starszego senatora, ale mówi, że jeszcze na to nie czas.
Tyb westchnął.
- Taka prawda. Szkoda, jesteś śliczna.
Na policzkach Julii wykwitły dwa bliźniacze rumieńce. Podwórzem wstrząsnął zwycięski okrzyk, a Oktawian podbiegł, by uściskać córkę.
- Pa - pożegnał się Tyb, odchodząc z resztą klasy.
- Pa, Tyb - zawołała Julia. Tata złapał ją, podrzucił lekko (że też miał tyle siły), i ruszył ulicą w stronę domu.
***
Liwia roztarła przypadkiem palcami świeży atrament. Odłożyła pergamin i wzięła do ręki szkatułkę we wschodnim stylu. Otworzyła podwójne dno i wyjęła czarny opal. Kamień odbijał światło świec, przytaczając na myśl płytę nagrobną stającą w piekielnym ogniu.
Przyjaciółka siedząca koło niej, Urgulania, zdjęła z szyi łańcuszek z rubinową łezką. Podała wisior Liwii, która wyszeptała coś po grecku. Kamienie zgodnie zalśniły ciemnym, ciężkim blaskiem.
- Jesteś pewna, że ćwiczenia pomogą? - spytała żona Klaudiusza.
- Oczywiście, że tak, nie bądź niemądra - skarciła ją Urgulania. - Same zioła nie pomogą. Musisz rozwinąć swoją siłę pozawerbalną. Jak już pewnie wiesz, ładna, śmiała szatka nie wystarczy.
- Gdyby tylko nie miał tak silnych morałów - prychnęła Liwia.
- To urodzony przywódca, czego się spodziewałaś? Czekał piętnaście lat, już to powinno było skłonić cię do zastanowienia.
- Z Klaudiuszem było łatwo.
- Musisz się jeszcze sporo nauczyć, Liwio - westchnęła Urgulania. - Klaudiusz to nie cały świat. To słaby w porównaniu do twojego dzisiejszego celu nabytek.
Liwia opuściła ramiona. Żar bijący od biżuterii przygasł.
- On jest inny, Urgulanio. Czuję to. Jakby był kimś więcej niż człowiek.
Przyjaciółka potarła brodę i utkwiła wzrok w środku ściany.
- Powiadają, że na ród Juliuszów została wieki temu nałożona klątwa. Może to prawda. Musisz się dowiedzieć, co to, a wtedy powinnaś sobie z nim bezproblemowo poradzić. Władza będzie twoja.
Liwia uśmiechnęła się i odgarnęła do tyłu luźny, skręcony pukiel.
- Myślisz o tym co ja?
Urgulania mrugnęła, a kamienie wzniosły się w powietrze i zawirowały wokół jej głowy.
- Zaginione stronice Księgi Mądrości?
- Lepiej - zaprzeczyła Liwia. - Małe spotkanie z boginią.
***
Księgi traktujące o licznych podbojach republiki spadły na ziemię niczym niebo na głowy według wierzeń Galów. Mecenas westchnął zrezygnowany i już się schylał, gdy koło jego wyciągniętej ręki pojawiła się inna, śniada, która schwyciła tomy i położyła je z powrotem na stole. Przyjaciel Oktawiana wyprostował się, patrząc uważnie na pomocnika.
- Dziękuję, Owidiuszu - wyraził wdzięczność. Twarz chłopaka rozjaśniła się uśmiechem.
- To moje zadanie, proszę nie dziękować.
- Twoim zadaniem jest pisanie utworów, a nie pomaganie mi w noszeniu ciężarów. Powiedz, jak idzie praca?
Poeta przeniósł ciężar ciała na prawą nogę z lekko zakłopotaną miną.
- Teraz głównie zbieram materiały źródłowe - wyjaśnił. - Mam już ogólny zarys, ale chcę dopracować każdy osobny rodział.
- I to się chwali - pochwalił go Mecenas, klepiąc w ramię po przyjacielsku. - Masz coś szczególnie ciekawego? Może mogę ci jakoś pomóc?
Owidiusz uśmiechnął się nieśmiało.
- Zajmuję się od kilku dni mitem o Orfeuszu i Eurydyce.
- W takim razie wynajdę ci coś ciekawego jako źródło - zaproponował wampir, gładząc krótką brodę.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się szeroko i do biblioteki wpadł zmieszany młodzieniec o jasnych, niebieskich oczach.
- Panie, ktoś domaga się posłuchania - wyjaśnił.
- Dziwne, nikogo się nie spodziewałem - zastanowił się Mecenas. - Horacy, czy ta osoba się przedstawiła?
Chłopak odpowiedział trzęsącym się od emocji głosem:
- To kobieta. Mówi, że nazywa się Magen. Ona ma rude włosy, uwierzycie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Raphael
Kryzys Tantala
Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Percy
|
Wysłany: Pon 22:47, 08 Lip 2013 Temat postu: |
|
|
No Nike, rozdział jak zwykle bardzo ciekawy. Podoba mi się nutka tajemniczości. Znowu spora ilość polityki, idealnie wplecione? O... chyba się powtarzam. Trochę dziwne mówić to samo komentując każdy rozdział, ale to ty do tego mnie zmuszasz pisząc tak pięknie. Tu fabuła idzie własnym krokiem. Łatwo się w tym zatracić. Znaczy to, że bez względu na to czy rozdział krótki czy długi to szybko się kończy.. ale tak optycznie, bo tekst jest tak napisany. Te porównania, te epitety, co niektóre pierwszy raz widzę, te opisy jak z jakiegoś poematu wyjęte.
Do tego fantastycznie nakreślone postacie. Kochający ojciec, Oktawian, i śmieszny Agryppa. Czego tu chcieć więcej. Rozmowy, jakby z życia realnego wyjęte.
Tylko te przerywniki czasowe trochę utrudniają zrozumienie fabuły Raz jesteśmy tu, a innym razem tam. To prawda, tak zbudowany rozdział pięknie wygląda, a na pewno sprawia wrażenie rozbudowanego, ale męczy to przeskakiwanie.
Nike126 napisał: | Agryppa podskoczył na krześle, zarzucając przy okazji większość papierów ze stolika.
|
Zarzucając? O.O Chyba rzucając. Mały błąd, ale tak na dobrą sprawę można o nim łatwo zapomnieć i czytać dalej.
Nike126 napisał: | Oktawian zmrużył figlarnie oczy. |
Jak można zmrużyć figlarnie oczy? Ja tego nie rozumiem. Może się nie znam. wytłumacz mi.
Czekam na więcej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Raphael dnia Pon 22:48, 08 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|