xGargunec
Przypalona Ambrozja
Dołączył: 12 Lut 2011
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szczekociny Płeć: Percy
|
Wysłany: Pią 11:17, 08 Lip 2011 Temat postu: Medalion |
|
|
Cześć, takie jakby to PS tylko nad "listem" ??
Naprawdę nie widziałem jaki dać tytuł
______________________________
Rozdział 1
Noc, a przynajmniej chyba... chyba dlatego gdyż nie widzieć było gwiazd, ni księżyca, ni ciemności, miejsce to było jasne jak neony w Los Angeles, jednak nie był to tam, w świetle dało się dostrzec okrągły stolik i trzy krzesełka.
Stolik był pięknie wykonany, gładki blat z dębowego drewna, wypolerowany tak, że cała jasność owego miejsca odbijała się od niego jak o lustro, cały stół podpierał się na jednej nodze rozkorzenionej przy podłodze we wszelakie strony, jak najdziksze korzenie baobabów, noga ta wyglądała tak pasjonująco, po całej nodze wiły się wyrzeźbione rysunki, każdy przedstawiający co innego, było ich trzydzieści trzy.
Krzesełka były tak samo nienaturalnie piękne, były tak samo dębowe, a miękkie były tak, że nawet poduszeczki nie trzeba było dawać, chyba nikt, by w to nie wierzył jak by nie usiadł, ale tak właśnie było.
Krzesełka te miały po cztery nogi, a każda noga rozpuszczone korzenie jak stół, a najdziwniejsze było, że ani stół, ani krzesła nie miały żadnych oznak używania narzędzi, były idealne i to bez pomocy gwoździ, wiertarek, była to istna perfekcja.
Stały też tam drzwi dębowe, lecz niczego nie otwierały, bo za nimi też było światło i po obu stronach drzwi nic nie stało, żadna ściana.
Klamkę miały pozłacaną, a drzwi jak na przekór nie miały nic wyrzeźbione, były najzwyklejsze, a i one nie miały żadnych znaków używania narzędzi, nawet zawiasy nie były przykręcane tylko jakimś cudem przymocowane do siebie, by dało się otworzyć i zamknąć.
Nagle przez dębowe drzwi weszły dziwne osoby, skąd się wzięły?
Każda była inna, pierwsza osoba, odziana w białą długą togę, miała też brodę koloru brązowego, która sięgała jej do szyi, włosy miała długie do barków , były one proste, osoba miała lekki uśmiech, nie była ona przerażająca i straszna, a raczej miła i zaufana. Na nogach nie miała skarpetek i jakichś ciężkich butów, a lekkie sandały z jakimś znaczkiem chińskiego producenta. Szła ona gładko po ziemi, nie przejmując się problemami, usiadła lekko zamyślona i oparła gładko ręce o piękny blat stołu. Lekko odwinęła rękaw i popatrzyła na swoją rękę, bądź na rzecz zwisającej na niej, była to mała bransoletka, albo raczej różaniec, jednej dziesiątki, lekko wymacała go i zostawiła, zakrywając rękę. Teraz tylko zamyśliła się, jakby chciała z kimś porozmawiać, czy też przeniknąć do czyichś problemów i im pomóc, za każdym razem, chwytała jeden paciorek różańca i zamyślała się, niekiedy jednak zamyślała się bez paciorka jakby nie chciała pomóc.
Następna osoba miała bardziej zróżnicowany strój, przeważał w nim czarny i czerwony, rzadkością był biały, a niebieskiego nie dało się tam znaleźć. Ta osoba nie miała brody, ale miała za to ładne wąsy, cienkie, czarne, przy końcach lekko zawinięte. Oczy miał przepełnione złością, ale jakoś udawało mu się to zamaskować. Jego włosy były krótkie, sięgające poniżej uszu, a na końcu tak samo zakręcone, cały czas przylegające do ciała.
Ubranie tej osoby, było tak samo pokręcone jak jego włosy, czarna kurteczka z krótkim rękawem, pod tym czerwona koszula tak samo krótka, a pod jeszcze biała też krótka. Spodnie czarne, pasujące do kurtki, lekko ciasne, z skórzanym pasem. W kieszeniach walało się pełno rupieci to sprężyna od długopisu, to kawałek hamulca od roweru górskiego, mały scyzoryk, jakaś kartka papieru cała w bazgrołach przypominających pierwszą osobę, siedzącą dalej przy stoliku i myślącą w obłokach, w drugiej kieszeni miał jeszcze telefon komórkowy, jakiś nowy.
Buty miał skórzane, z jakiejś dobrej firmy, choć nie dało się zauważyć żadnego znaczka, napisu czy innych. Na końcu były lekko za koślawione w górę.
Stąpał nimi pewnie, a w okuł niego czuć było smutek, złość, strach i gorycz. Budził lekki postrach, choć sam się chyba bał, ale nie dawał znaku swego stanu.
Lekko, wciąż uśmiechnięty przycupnął na drugim krześle, które od razu stało się stwardniałe jak by pod umarło. Nie zwrócił na to uwagi, założył nogę na nogę i ze swojej kieszeni wyjął talie kart.
-I jak gramy?- odezwał się drugi
-Poczekaj na innych, przecież się nie pali- odpowiedział pierwszy, po czym ten drugi jakoś dziwnie ruszył oczami, jakby konał z nudów.
Kolejnymi osobami które weszły przez tajemnicze drzwi, byli umięśniony człowiek z medalikiem piorunu, kobieta w purpurowej szacie, i wiele innych, całe miejsce, a przynajmniej tak się zdawało gdyż nie było tam ścian wypełniło się ludźmi.
Wtedy do stołu dosiadł trzeci, ten z medalikiem z piorunem, był bardzo zarośnięty, a ubrany był w bogate tkaniny białe i niebieskie.
-Więc jak gramy?- zapytał się drugi
-Teraz możemy- wyjaśnił pierwszy, a drugi z podekscytowaniem zaczął tasować, a następnie rozdawać karty, po pięć dla każdego, każdy spojrzał na karty, potem lekko na twarze przeciwników. Trzecia osoba wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła dziwny rodzaj pieniędzy i nie dając nic po sobie poznać postawiła trzy na środku blatu, kolejnych dwoje wystawiło, drugi cztery monety, a pierwszy sprawdził.
Teraz nastąpiła wymiana kart, pierwszy dociągnął dwie karty, drugi trzy, trzeci tak samo dwie. Dalej cisza. Nikt nie drgnął, trzeci lekko zaczął się pocić, a drugi bardziej uśmiechnął. Teraz trzeci nie pewnie wystawił dwie monety, a drugi pewny siebie wystawił aż pięć monet, pierwszy teraz stawił sześć monet, lecz nie bał się, jak by dobrze wiedział co drugi i trzeci knują.
Kolejna licytacja, trzeci dał tylko jedną monetę, drugi za to już całkiem pewny postawił całe dwadzieścia pięć monet, pierwszy wiedział co się dzieje i wystawił dwadzieścia sześć swoich monet. Kolejna wymiana trzeci cztery, drugi wcale, pierwszy nic.
Emocji było za dużo, trzeci spasował ostatecznie przegrywając. Jego kary były cienkie, dwie dziewiątki, walet, dwójka i dama. Drugi ucieszony, spasowaniem trzeciego, wystawił dziesięć monet. Co on wyprawia? Blefuje czy nie? Myślał pierwszy, po czym sprawdził.
Kolejne dobieranie drugi jedną, a pierwszy trzy. Znów drugi wystawił dziesięć monet, a pierwszy kolejny raz sprawdził. Po czym oboje wyłożyli karty i co się okazało? Drugi blefował miał średni układ kart, Stirt, jednak za mało, by wygrać. Pierwszy miał Fula, trzy damy i dwa walety. Pierwszy zwinną ręką zgarnął ze stołu połyskujące monety, wyjął z pod togi małą torbę i wrzucił je wszystkie do niej.
-Tylko Ci się poszczęściło- oznajmił drugi z kpiącym akcentem, po czym rozegrali jeszcze dwie partię pokera, których zwycięzcą był drugi osobnik.
-Chyba coś dziś nie masz szczęścia w kartach Zeusie? – oznajmił drugi
-No, zgodzę się z tobą, ma pecha- wyrwał się pierwszy
-A idź do diabła, Diable- wymamrotał zakłopotany
-A po co mam iść? Jak nim jestem?- odpowiedział zdziwiony tym niedorzecznym pytaniem diabeł, po czym odwrócił się lekko do pierwszego i dodał – A ty Boże... jak uważasz. Jest to dziwne pytanie?-
Bóg zawahał się, ale po chwili dodał – Wiesz co Lucyferku, może i jest to niedorzeczne pytanie, ale nie dziw się, nasz znajomy przegrał właśnie dwieście srebrników, a to nie byle co jak na niego-
Tego Zeus już nie chciał słuchać, wstał podpierając się swoimi grubymi palcami o stół i poszedł ciężkim krokiem w stronę kobiety w purpurowej szacie.
-Ma słabe nerwy, czyż nie?- powiedział Diabeł, poprawiając sobie coś przy ubraniu
-Tak, z tym się zgodzę, ale lepiej bym go teraz nie prowokował- Odpowiedział Bóg drapiąc się po brodzie.
-Oj tak, mądre słowa- powiedział Lucyfer, wstał i odszedł, mieszając się w tłum.
I został sam Bóg, on też już nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie czekając. Wstał więc i obejrzał się w koło, czy nie ma z kimś do porozmawiania czy załatwienia, jednak tylko marnie spuścił głowę i poszedł pod kolejny stolik, który tak jak ściany pojawiały się z nikąd przy odwiedzinach ludzi, zamaszystym ruchem ręki wziął kieliszek, w którym do pół nalane było ponczu. Napił się małym łyczkiem, oparłszy się o ścianę, rozglądając się po sali. Muzyka wciąż grała, a w pokoju robiło się coraz tłoczniej co nie sprawiało problemu, gdyż ściany z każdej chwili rozszerzały się, robiąc miejsce dla kolejnych gości.
Twarz Boga była znudzona byciem w tym pokoju, który pękał w szwach.
Przecież nie wyjdę, bo to by źle o mnie świadczyło. Co by sobie pomyśleli? Taki wielki Bóg, a co idzie tak wcześnie do domu? Rozmyślał, odkładając pusty kieliszek po ponczu.
Godziny mijały, a Bóg tylko patrzył oparty o ścianę; nawet Lucyfer i spłukany z pieniędzy Zeus dobrze się bawili, a on był jak ten sam palec.
W końcu „ludzie” zaczęli zbierać się do domu, dla Stworzyciela w końcu pojawiła się szansa żeby wyjść, teraz nikt o nim nic złego nie pomyśli.
Nareszcie miał Nowy Rok za sobą, szczerze nienawidził tego dnia i nie chodzi tu tylko o te spotkanie, ale też o mnóstwo papierkowej roboty którą jedyny on musi wypełnić, a nie jego anioły, które co dziwo lubiły to robić, zamiast szaleć jak diabły mieszkające w podziemiach Ziemi.
Już zadowolonym krokiem chwycił za klamkę dębowych drzwi, gdy szczęście minęło. Za rękę złapał go Diabeł i orzekł – Czekaj, czekaj. Mam do ciebie sprawę, ale nie tutaj-
Zdenerwowany Bóg zaklnął po cichu i odpowiedział – Co znowu?-
-Chodź na stronę, by nikt nie słyszał- i pociągnął boga za szatę w kąt pokoju w którym panował półmrok
-Więc?-
-A więc słuchaj uważnie- oznajmił diabeł – co powiesz na mały zakładzik?-
-Zakładzik?- parsknął Bóg
-Tak. Na pewno słyszałeś o medaliku podarowanym przez Zeusa dla Afrodyty, cóż zaginął-
-Słucham, mów dalej...-
-Zeus dla znalazcy da dużą sumkę, a zakład polega na tym, że ten kto pierwszy zdobędzie medalion dostaje jego nagrodę-
-A po co zakład jak nawet bez niego mógłbym ją dostać za znalezienie?-
-A i tu pojawia się nasz zakładzik, że ten kto go dostarczy Zeusowi, na miesiąc obejmie rządy w jego królestwie, czyli ja wygram, panuje piekłem i niebem, a jak ty to ty panujesz obiema, zrozumiano?-
-Chyba tak-
-No to umowa stoi?- powiedział i wyciągnął dłoń
-Stoi!- odrzekł Bóg i przypieczętował zakład.
Post został pochwalony 0 razy
|
|